Bar Piwnica zyskał nazwę dzięki
umiejscowieniu lokalu w podziemiach jednego z bloków/jednej z kamienic na Lower
Thames Street. Daleko mu było do zwykle odwiedzanych przeze mnie knajpek. Ze
staroświeckim i niezadbanym wnętrzem proponował klientom jedynie najprostsze
postacie napojów alkoholowych. By to wiedzieć, nie trzeba było nawet czytać
wywieszonej nad drewnianą ladą listy. Wystarczyło bowiem tylko spojrzeć na
czerwone placki na policzkach barmana, by domyślić się, że raczej nie będzie w
stanie zaserwować żadnych zmyślnych drinków.
Nie
przeszkadzało to Josephowi, który swój kieliszek wódki pochłonął za jednym haustem
i już zdążył poprosić o następny, gdy ja wciąż czekałam na swoją wodę mineralną.
- Liam, tak? – mruknął, obracając puste
naczynko między palcami.
Kiwnęłam
niepewnie głową, z bacznością analizując jego minę. Wysunięta żuchwa i
ściśnięte zęby nie zwiastowały niczego dobrego, choć przecież był miły.
Zadziwiająco miły, biorąc pod uwagę nasze poprzednie spotkanie; biorąc pod
uwagę krzywdę, jaką mu wyrządziłam i cierpienie, na jakie go skazałam. Niemniej
jednak jego zachowanie wcale nie było wyjątkowo zaskakujące. Przecież Joe był
idealny. Nigdy się nie unosił, potrafił się ze mną pokłócić najdalej na pół
godziny, by po upłynięciu kilkudziesięciu minut zadzwonić i z westchnieniem
stwierdzić, że chyba poszaleliśmy, tracąc czas na zbędną złość, podczas gdy
moglibyśmy go wykorzystać na miłość. Nie wymagał ode mnie niczego nad wyrost,
lubił mnie taką, jaką byłam. Pokochał nieznośną damę i pozwolił jej zranić
siebie samego.
- To on, prawda? – zapytał, wbijając we mnie
swój wzrok. Spuściłam głowę zawstydzona. Wiedziałam dokładnie, co miał na
myśli, jednak nie mogłam się powstrzymać, by nie udać, że nie mam pojęcia, o co
mu chodzi.
- On?
- Ojciec twojego dziecka – odparł spokojnie,
rzucając ponury uśmiech barmanowi, który ponownie napełnił jego kieliszek. –
Widziałem go na zdjęciach w twoim pokoju. Wyglądałaś na szczęśliwą u jego boku.
- To było daw.. – zaczęłam, chcąc jak
najszybciej przerwać jego przeszywający serce ton, lecz puścił to mimo uszu,
kontynuując i nie dopuszczając mnie do słowa.
- Raz zapytałem o tego blondyna, kiedy pierwszy
raz zaprosiłaś mnie do swojego domu. – Upił kolejny łyk wódki, a ja czekałam
cicho na kontynuację. – Wasza fotografia była oprawiona i stała wśród reszty
rodzinnych zdjęć na parapecie.
- Joe..
- Powiedziałaś, że to przyjaciel z
dzieciństwa. Następnego dnia szklana ramka zniknęła razem z zawartością.
Słuchałam
go z pokorą, czując się gorzej niż na dywaniku u dyrektora w piątej klasie,
kiedy razem z rodzeństwem Sullivan dolaliśmy do zielonej herbaty znienawidzonej
pani od historii pół butelki laktulozy. Szokujący był fakt, że wypiła całą
szklankę i dopiero swym zwyczajem powąchawszy puste naczynie, zorientowała się,
że ktoś mieszał w składzie jej przysmaku. Prawdopodobnie wsypała nas klasowa
lizuska Pauline Tropp, bo następnego dnia wywołano całą naszą trójkę przez
szkolny radiowęzeł. Pierwszy raz dałam się namówić na coś kategorycznie
zabronionego i wydawało mi się, że zwymiotuję ze strachu, kiedy dyrektor
wybierał na telefonie numer taty.
Teraz
jednak wcale nie chodziło o perspektywę dwutygodniowego szlabanu na telewizor,
bez wyjątku na mój ulubiony serial o bliźniakach mieszkających w hotelu. W tym
wypadku moją jedyną karą była strata. Strata, do której sama dopuściłam.
- Nigdy nie przestałaś go kochać, prawda? –
bardziej stwierdził niż zapytał, a ja przełknęłam głośno ślinę.
- To nie tak, jak myślisz – zaoponowałam cicho,
podnosząc na niego wzrok w przypływie odwagi. Chwyciłam dłońmi jego rękę, która
jakby na to czekała, krążąc wskazującym palcem niewielkie kółka na blacie i
kontynuowałam: – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele oddałabym, by cofnąć
ostatnie miesiące. Jedyne, o czym marzę, to zasnąć i obudzić się w połowie
lipca. Pragnę znaleźć się z powrotem w słonecznym LA, szykować się na randkę na
plaży z chłopakiem marzeń, być szczęśliwa. Boże, jak ja bym chciała, żeby to
wszystko było głupim snem, cholernym koszmarem. – Zacisnęłam mocno powieki,
spod których wypłynęły strużki łez. Joseph wyjął delikatnie dłoń z mego uścisku
i przyłożył ją do mojego rozpalonego policzka, kciukiem ścierając nieśmiało
mokre ślady.
- Kocham cię, Melody – szepnął, a mimo to głos
mu się zatrząsnął.
- Kocham cię – powtórzyłam, nadal chowając się
pod osłoną powiek. Nie chciałam widzieć udręczenia w jego oczach, które
nieprzerwanie czułam na sobie. Szeroko otwarte musiały mnie taksować w towarzystwie
wykrzywionych w grymasie ust. Widziałam je oczami wyobraźni w ciemności, jaką
sobie zapewniłam. Próbowałam się skupić na równomiernym oddychaniu, bo serce
uderzało w moją pierś z przerażającą siłą, a każdy kolejny cios sprawiał mi
ból. Jego kciuk przesunął się na zroszone łzami usta, ocierając je wolno. Kiedy
zniknął z zasięgu czucia, jego miejsce zajęły jego wargi. Miękkie usta Josepha całowały
mnie niepewnie, a ja oddałam się im bez żadnych protestów. Mimowolnie
pochyliłam się w jego kierunku, lecz niemalże w tym samym momencie przerwał
pocałunek. Twarz owiewał mi jego ciepły oddech. Pachniał nie tylko wypitym
alkoholem. Pachniał Nim.
- Zdradziłaś mnie – przypomniał mi na wydechu.
Skrzywiłam się na dźwięk tych słów i odsunęłam ze zrezygnowaniem. Pragnęłam być
na niego wściekła za to, że zepsuł tak piękny moment, lecz nie mogłam. To ja
popsułam tysiące przepięknych momentów. Setki zachodów słońca podziwianych z
balkonu jego apartamentu, dziesiątki ukradkowych uśmiechów podczas rodzinnych
obiadów w moim mieszkaniu, miliony pocałunków w najmniej odpowiednich
sytuacjach.
- I mam na to dowód, który będzie mi o tym
przypominał każdego dnia, aż do pieprzonej śmierci – wycedziłam z trudem przez
zęby, zalewając się kolejnymi łzami. – Robisz z siebie ofiarę, jakbyś był
jedynym poszkodowanym – ciągnęłam, z trudem powstrzymując się, by nie podnieść
głosu. – Myślisz, że jako jedyny cierpisz? To ja mam zniszczone życie. Ty
złapiesz pierwszy lepszy samolot do Los Angeles i wrócisz do swojego pięknego
życia gwiazdy, a ja zostanę tutaj. Sama, z wielkim brzuchem ciężarówki, który
będzie mi wytykany na każdym kroku. To ja spieprzyłam swój związek życia, to ja
nie mam najmniejszej szansy na jakąkolwiek przyszłość zawodową, bo będę musiała
się zajmować bachorem, którego ojciec nigdy się nawet nie dowie, że nim jest.
- Powinnaś mu powiedzieć – wtrącił słabym
głosem.
- Tymczasem to ty kreujesz się przede mną na
najbardziej pokrzywdzoną istotę na ziemi – ciągnęłam, ignorując jego słowa. –
Wytykasz mi błędy i zwiększasz poczucie winy, które już i tak mnie niszczy od
środka. Czego oczekujesz? Mam się iść zabić? Załatwiłoby to coś? W sumie mi
nawet dużo.
- Zatem teraz to ty jesteś tą biedną i to ja
powinienem cię przepraszać i pocieszać? Och, przepraszam bardzo za to, że nie
wyciągnąłem cię siłą z jego łóżka, wybacz mi, bo to wszystko moja wina! –
Joseph dał się ponieść, po czym szybkim haustem wlał w siebie kolejne krople
wódki. Nawet nie czekał na moją kolejną żałosną odpowiedź, tylko złapał z
oparcia swą kurtkę i skierował się do wyjścia. Patrzyłam za nim tępo, dokładnie
tak samo jak wówczas, gdy wyznałam mu prawdę. Nawet jego szary sweter nagle
ściemniał, a drewniane drzwi wydały się łudząco podobne do tych domowych. Tym
razem jednak zdążyłam dobiec do nich, zanim zamknęły się z hukiem, mimo że
wkurzony barman krzyczał za nami, że nie zapłaciliśmy rachunku.
Zobaczyłam
go dopiero po wyjściu z podziemi, kiedy zmierzał pospiesznie ku zaparkowanemu
po drugiej stronie ulicy samochodowi. Deszcz sączył się z nieba, zmuszając mnie
do moczenia butów w kałużach, przebiegając jezdnię i słysząc przy okazji pisk
opon, a zaraz po nim klakson jakiegoś auta. Wołałam bezskutecznie jego imię,
nawet się nie odwrócił. Już wkładał kluczyk do stacyjki, kiedy szarpnęłam za
klamkę i zadyszana nachyliłam się nad siedzeniem pasażera.
- Zamknij drzwi – warknął, nie racząc na mnie
spojrzeć.
- Nigdzie nie pojedziesz w tym stanie! –
krzyknęłam zrozpaczona, przyglądając się wypiekom na jego policzkach, które
wywołało duże stężenie alkoholu we krwi. Nie mogłam mu pozwolić prowadzić.
- Zamknij te cholerne drzwi – powtórzył przez
zęby, zaciskając dłonie na kierownicy tak mocno, że jego knykcie przerażająco
zbielały. Przyglądałam mu się dłuższą chwilę, pozwalając moim uszom
zarejestrować głośne obijanie się kropel o blaszany dach, po czym pokiwałam
głową i wsiadłam do środka, spełniając jego prośbę.
- Mówisz, masz – mruknęłam. Oboje
wpatrywaliśmy się w przednią szybę, po której spływały smugi powoli
wzmagającego deszczu, tworząc na szkle swoją własną sieć rzeczną. Kolejne
rozwidlenia pojawiały się z zadziwiającą szybkością, dopóki wycieraczki nie
zatarły tego rysunku w mgnieniu oka.
- Melody, idź do domu – próbował dalej Joe,
siląc się na spokojny ton.
- Tylko, jeśli pójdziesz tam ze mną.
- Nigdzie z tobą nie pójdę - oświadczył, zaraz
prychając jak dziecko.
- A ja nigdzie nie pójdę bez ciebie - odparłam
w nagłym przypływie odwagi, z uporem zakładając ręce. Czułam jego wzrok na
sobie, lecz nie pozwoliłam sobie nawet na zerknięcie w jego stronę, bo z pewnością
by mnie to osłabiło.
- Okay - mruknął w końcu chłopak, przekręcając
kluczyk. Silnik wydał z siebie cichy pomruk, a ja rozejrzałam się dookoła.
Przecież nie mógł tego zrobić.
- Joe, zlituj się! - krzyknęłam na skraju
załamania nerwowego, a cała pewność, z jaką próbowałam stawić mu opór
wyparowała tak szybko jak przetarte wycieraczką dróżki wody.
- Wysiadaj - powtórzył władczo, patrząc mi
prosto w oczy. Lecz nie poznałam w tych oczach Josepha. Miał zamglony wzrok, a
to tylko zwiększyło moją rozpacz i bezradność.
- Zabijesz nas!
- Masz ostatnią szansę.
Przez moment
poświęcił mi chwilę uwagi, próbując skłonić mnie do zmiany decyzji swym
lodowatym spojrzeniem, jednak w końcu dał sobie spokój i wrzucił bieg.
Wrzeszczałam, by tego nie robił, ale zdawał się tego nawet nie słyszeć. Wycofał
niedbale z miejsca parkingowego, przy okazji zahaczając zderzakiem o pobliski
hydrant, po czym wyjechał na jezdnię, wpychając się pod koła nadjeżdżającej z
boku toyocie.
- Joe, proszę cię, co ty wyprawiasz! - szlochałam.
- Jadę do domu, okay? A ty się mnie uczepiłaś.
Mało ci jeszcze? Chcesz się napawać widokiem zrujnowanego idioty, dla którego
byłaś całym światem? - Światło na skrzyżowaniu zmieniło się na czerwone i w
ostatnim ułamku sekundy zdołał skręcić przed czarnym audi, które zaczęło
trąbić. - Bądź szczęśliwa, okay? - ciągnął Joe, a ton jego głosu złagodniał do
tego stopnia, że miałam wrażenie, że zaraz rozpłaczę się jak dziecko. - Urodź
dziecko, weź z nim ślub i bądźcie szczęśliwi, ale proszę, ja nie chcę o tym
wszystkim wiedzieć.
- Joe, zwolnij - prosiłam cicho,
przekładając z trudem pas bezpieczeństwa. Ręce trzęsły mi się z nerwów tak
bardzo, że nie mogłam go wpiąć. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. -
Joe, zaraz skrzyżowanie, zwolnij. - Licznik prędkości nie spadał poniżej setki
mimo moich błagań, a on chyba nawet nie zwracał na niego uwagi.
- Mieliśmy być tacy szczęśliwy,
Melody. Kupiłem ci już nawet prezent gwiazdkowy, wiesz? Zawsze marzyłaś, by
spędzić święta na wsi, z lampkami wokół domu i lepieniem bałwanów, jak te
dzieciaki na filmach.
- Joe, proszę, ci z prawej mają
pierwszeństwo. - Wymijaliśmy kolejne pojazdy, mimo linii ciągłej, a każdy ruch
kierownicą był jednoznaczny z wychyleniem ciała poza obręb fotela.
- Ale musimy zniknąć ze swoich światów,
wiesz? Wyjeżdżam do LA, jutro.
- HAMUJ! - ryknęłam, widząc
rozpędzoną, granatową plamę w bocznym oknie. Ogromny huk ogarnął moje zmysły,
który w połączeniu z wszechogarniającym krzykiem stał się nie do zniesienia.
Chciałam zatkać uszy, ale gdzieś zgubiłam ręce.
Bolało.
Przeraźliwe płomienie szalały tuż pod moim pępkiem, raniąc każdą tkankę. Krzyczałam,
by przestał mnie bić, by przestał palić mój brzuch. Nie wiedziałam kim był, ale
czułam jego obecność. Wiercił dziurę w moim brzuchu, a dookoła musiała rozlewać
się krew. Czerwona krew wypływająca z obrażeń. Ból obijał się o ściany pustki,
wił się niczym wiatr w jej środku. Wołałam o pomoc, lecz nikt mnie nie słyszał,
a on nie chciał mi pomóc.
- Spokojnie, już podłączam kroplówkę
przeciwbólową – mówił jakiś kobiecy głos, przebijający się przez mury. –
Prawdopodobnie wraca jej świadomość, dlatego odczuwa tak mocno ból – z każdym
słowem stawał się coraz mocniejszy. Nie potrafiłam jednak zrozumieć sensu
wypowiadanych przez niego słów. – Gdyby się ocknęła, proszę nas natychmiast
zawiadomić, najlepiej dzwonkiem.
- Dobrze – zmęczony, męski głos był o wiele
wyraźniejszy. Razem z nim do mojej świadomości zaczęło przenikać jakieś
równomierne pikanie w odstępie dwóch lub trzech sekund, próbowałam je zliczyć,
ale nie potrafiłam się skupić. Ból zawładnął nie tylko moim podbrzuszem, lecz
także i umysłem.
Zwinęłam
się w kłębek, przyciskając powieki do siebie. Różnobarwne plamy zaczęły
zakłócać idealną czerń i kiedy poczułam mokre krople na rzęsach, zamrugałam
szybko. Obejmowałam brzuch rękami, jakby to miało ochronić go przed kolejnymi
falami zadawanej udręki. Nie chciałam otrzymywać kolejnych ciosów, nawet jeśli
stawały się coraz mniej dotkliwe.
- Siostro! – krzyknął ten sam głos mężczyzny,
a ja rozpoznałam w nim tatę. Był ze mną. A potem znów ogarnęła mnie ciemność.