„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

sobota, 15 lipca 2017

Rozdział 17


Bar Piwnica zyskał nazwę dzięki umiejscowieniu lokalu w podziemiach jednego z bloków/jednej z kamienic na Lower Thames Street. Daleko mu było do zwykle odwiedzanych przeze mnie knajpek. Ze staroświeckim i niezadbanym wnętrzem proponował klientom jedynie najprostsze postacie napojów alkoholowych. By to wiedzieć, nie trzeba było nawet czytać wywieszonej nad drewnianą ladą listy. Wystarczyło bowiem tylko spojrzeć na czerwone placki na policzkach barmana, by domyślić się, że raczej nie będzie w stanie zaserwować żadnych zmyślnych drinków.
            Nie przeszkadzało to Josephowi, który swój kieliszek wódki pochłonął za jednym haustem i już zdążył poprosić o następny, gdy ja wciąż czekałam na swoją wodę mineralną.

 - Liam, tak? – mruknął, obracając puste naczynko między palcami.

            Kiwnęłam niepewnie głową, z bacznością analizując jego minę. Wysunięta żuchwa i ściśnięte zęby nie zwiastowały niczego dobrego, choć przecież był miły. Zadziwiająco miły, biorąc pod uwagę nasze poprzednie spotkanie; biorąc pod uwagę krzywdę, jaką mu wyrządziłam i cierpienie, na jakie go skazałam. Niemniej jednak jego zachowanie wcale nie było wyjątkowo zaskakujące. Przecież Joe był idealny. Nigdy się nie unosił, potrafił się ze mną pokłócić najdalej na pół godziny, by po upłynięciu kilkudziesięciu minut zadzwonić i z westchnieniem stwierdzić, że chyba poszaleliśmy, tracąc czas na zbędną złość, podczas gdy moglibyśmy go wykorzystać na miłość. Nie wymagał ode mnie niczego nad wyrost, lubił mnie taką, jaką byłam. Pokochał nieznośną damę i pozwolił jej zranić siebie samego.

 - To on, prawda? – zapytał, wbijając we mnie swój wzrok. Spuściłam głowę zawstydzona. Wiedziałam dokładnie, co miał na myśli, jednak nie mogłam się powstrzymać, by nie udać, że nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
 - On?
 - Ojciec twojego dziecka – odparł spokojnie, rzucając ponury uśmiech barmanowi, który ponownie napełnił jego kieliszek. – Widziałem go na zdjęciach w twoim pokoju. Wyglądałaś na szczęśliwą u jego boku.
 - To było daw.. – zaczęłam, chcąc jak najszybciej przerwać jego przeszywający serce ton, lecz puścił to mimo uszu, kontynuując i nie dopuszczając mnie do słowa. 
 - Raz zapytałem o tego blondyna, kiedy pierwszy raz zaprosiłaś mnie do swojego domu. – Upił kolejny łyk wódki, a ja czekałam cicho na kontynuację. – Wasza fotografia była oprawiona i stała wśród reszty rodzinnych zdjęć na parapecie. 
 - Joe..
 - Powiedziałaś, że to przyjaciel z dzieciństwa. Następnego dnia szklana ramka zniknęła razem z zawartością.

            Słuchałam go z pokorą, czując się gorzej niż na dywaniku u dyrektora w piątej klasie, kiedy razem z rodzeństwem Sullivan dolaliśmy do zielonej herbaty znienawidzonej pani od historii pół butelki laktulozy. Szokujący był fakt, że wypiła całą szklankę i dopiero swym zwyczajem powąchawszy puste naczynie, zorientowała się, że ktoś mieszał w składzie jej przysmaku. Prawdopodobnie wsypała nas klasowa lizuska Pauline Tropp, bo następnego dnia wywołano całą naszą trójkę przez szkolny radiowęzeł. Pierwszy raz dałam się namówić na coś kategorycznie zabronionego i wydawało mi się, że zwymiotuję ze strachu, kiedy dyrektor wybierał na telefonie numer taty.
            Teraz jednak wcale nie chodziło o perspektywę dwutygodniowego szlabanu na telewizor, bez wyjątku na mój ulubiony serial o bliźniakach mieszkających w hotelu. W tym wypadku moją jedyną karą była strata. Strata, do której sama dopuściłam.

 - Nigdy nie przestałaś go kochać, prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał, a ja przełknęłam głośno ślinę.
 - To nie tak, jak myślisz – zaoponowałam cicho, podnosząc na niego wzrok w przypływie odwagi. Chwyciłam dłońmi jego rękę, która jakby na to czekała, krążąc wskazującym palcem niewielkie kółka na blacie i kontynuowałam: – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele oddałabym, by cofnąć ostatnie miesiące. Jedyne, o czym marzę, to zasnąć i obudzić się w połowie lipca. Pragnę znaleźć się z powrotem w słonecznym LA, szykować się na randkę na plaży z chłopakiem marzeń, być szczęśliwa. Boże, jak ja bym chciała, żeby to wszystko było głupim snem, cholernym koszmarem. – Zacisnęłam mocno powieki, spod których wypłynęły strużki łez. Joseph wyjął delikatnie dłoń z mego uścisku i przyłożył ją do mojego rozpalonego policzka, kciukiem ścierając nieśmiało mokre ślady.

 - Kocham cię, Melody – szepnął, a mimo to głos mu się zatrząsnął. 
 - Kocham cię – powtórzyłam, nadal chowając się pod osłoną powiek. Nie chciałam widzieć udręczenia w jego oczach, które nieprzerwanie czułam na sobie. Szeroko otwarte musiały mnie taksować w towarzystwie wykrzywionych w grymasie ust. Widziałam je oczami wyobraźni w ciemności, jaką sobie zapewniłam. Próbowałam się skupić na równomiernym oddychaniu, bo serce uderzało w moją pierś z przerażającą siłą, a każdy kolejny cios sprawiał mi ból. Jego kciuk przesunął się na zroszone łzami usta, ocierając je wolno. Kiedy zniknął z zasięgu czucia, jego miejsce zajęły jego wargi. Miękkie usta Josepha całowały mnie niepewnie, a ja oddałam się im bez żadnych protestów. Mimowolnie pochyliłam się w jego kierunku, lecz niemalże w tym samym momencie przerwał pocałunek. Twarz owiewał mi jego ciepły oddech. Pachniał nie tylko wypitym alkoholem. Pachniał Nim.
 - Zdradziłaś mnie – przypomniał mi na wydechu. Skrzywiłam się na dźwięk tych słów i odsunęłam ze zrezygnowaniem. Pragnęłam być na niego wściekła za to, że zepsuł tak piękny moment, lecz nie mogłam. To ja popsułam tysiące przepięknych momentów. Setki zachodów słońca podziwianych z balkonu jego apartamentu, dziesiątki ukradkowych uśmiechów podczas rodzinnych obiadów w moim mieszkaniu, miliony pocałunków w najmniej odpowiednich sytuacjach. 
 - I mam na to dowód, który będzie mi o tym przypominał każdego dnia, aż do pieprzonej śmierci – wycedziłam z trudem przez zęby, zalewając się kolejnymi łzami. – Robisz z siebie ofiarę, jakbyś był jedynym poszkodowanym – ciągnęłam, z trudem powstrzymując się, by nie podnieść głosu. – Myślisz, że jako jedyny cierpisz? To ja mam zniszczone życie. Ty złapiesz pierwszy lepszy samolot do Los Angeles i wrócisz do swojego pięknego życia gwiazdy, a ja zostanę tutaj. Sama, z wielkim brzuchem ciężarówki, który będzie mi wytykany na każdym kroku. To ja spieprzyłam swój związek życia, to ja nie mam najmniejszej szansy na jakąkolwiek przyszłość zawodową, bo będę musiała się zajmować bachorem, którego ojciec nigdy się nawet nie dowie, że nim jest. 
 - Powinnaś mu powiedzieć – wtrącił słabym głosem.
 - Tymczasem to ty kreujesz się przede mną na najbardziej pokrzywdzoną istotę na ziemi – ciągnęłam, ignorując jego słowa. – Wytykasz mi błędy i zwiększasz poczucie winy, które już i tak mnie niszczy od środka. Czego oczekujesz? Mam się iść zabić? Załatwiłoby to coś? W sumie mi nawet dużo.
 - Zatem teraz to ty jesteś tą biedną i to ja powinienem cię przepraszać i pocieszać? Och, przepraszam bardzo za to, że nie wyciągnąłem cię siłą z jego łóżka, wybacz mi, bo to wszystko moja wina! – Joseph dał się ponieść, po czym szybkim haustem wlał w siebie kolejne krople wódki. Nawet nie czekał na moją kolejną żałosną odpowiedź, tylko złapał z oparcia swą kurtkę i skierował się do wyjścia. Patrzyłam za nim tępo, dokładnie tak samo jak wówczas, gdy wyznałam mu prawdę. Nawet jego szary sweter nagle ściemniał, a drewniane drzwi wydały się łudząco podobne do tych domowych. Tym razem jednak zdążyłam dobiec do nich, zanim zamknęły się z hukiem, mimo że wkurzony barman krzyczał za nami, że nie zapłaciliśmy rachunku.

            Zobaczyłam go dopiero po wyjściu z podziemi, kiedy zmierzał pospiesznie ku zaparkowanemu po drugiej stronie ulicy samochodowi. Deszcz sączył się z nieba, zmuszając mnie do moczenia butów w kałużach, przebiegając jezdnię i słysząc przy okazji pisk opon, a zaraz po nim klakson jakiegoś auta. Wołałam bezskutecznie jego imię, nawet się nie odwrócił. Już wkładał kluczyk do stacyjki, kiedy szarpnęłam za klamkę i zadyszana nachyliłam się nad siedzeniem pasażera.

 - Zamknij drzwi – warknął, nie racząc na mnie spojrzeć.
 - Nigdzie nie pojedziesz w tym stanie! – krzyknęłam zrozpaczona, przyglądając się wypiekom na jego policzkach, które wywołało duże stężenie alkoholu we krwi. Nie mogłam mu pozwolić prowadzić.
 - Zamknij te cholerne drzwi – powtórzył przez zęby, zaciskając dłonie na kierownicy tak mocno, że jego knykcie przerażająco zbielały. Przyglądałam mu się dłuższą chwilę, pozwalając moim uszom zarejestrować głośne obijanie się kropel o blaszany dach, po czym pokiwałam głową i wsiadłam do środka, spełniając jego prośbę. 
 - Mówisz, masz – mruknęłam. Oboje wpatrywaliśmy się w przednią szybę, po której spływały smugi powoli wzmagającego deszczu, tworząc na szkle swoją własną sieć rzeczną. Kolejne rozwidlenia pojawiały się z zadziwiającą szybkością, dopóki wycieraczki nie zatarły tego rysunku w mgnieniu oka.
 - Melody, idź do domu – próbował dalej Joe, siląc się na spokojny ton.
 - Tylko, jeśli pójdziesz tam ze mną.
 - Nigdzie z tobą nie pójdę - oświadczył, zaraz prychając jak dziecko.
 - A ja nigdzie nie pójdę bez ciebie - odparłam w nagłym przypływie odwagi, z uporem zakładając ręce. Czułam jego wzrok na sobie, lecz nie pozwoliłam sobie nawet na zerknięcie w jego stronę, bo z pewnością by mnie to osłabiło. 
 - Okay - mruknął w końcu chłopak, przekręcając kluczyk. Silnik wydał z siebie cichy pomruk, a ja rozejrzałam się dookoła. Przecież nie mógł tego zrobić.
 - Joe, zlituj się! - krzyknęłam na skraju załamania nerwowego, a cała pewność, z jaką próbowałam stawić mu opór wyparowała tak szybko jak przetarte wycieraczką dróżki wody. 
 - Wysiadaj - powtórzył władczo, patrząc mi prosto w oczy. Lecz nie poznałam w tych oczach Josepha. Miał zamglony wzrok, a to tylko zwiększyło moją rozpacz i bezradność. 
 - Zabijesz nas!
 - Masz ostatnią szansę.

Przez moment poświęcił mi chwilę uwagi, próbując skłonić mnie do zmiany decyzji swym lodowatym spojrzeniem, jednak w końcu dał sobie spokój i wrzucił bieg. Wrzeszczałam, by tego nie robił, ale zdawał się tego nawet nie słyszeć. Wycofał niedbale z miejsca parkingowego, przy okazji zahaczając zderzakiem o pobliski hydrant, po czym wyjechał na jezdnię, wpychając się pod koła nadjeżdżającej z boku toyocie.

 - Joe, proszę cię, co ty wyprawiasz! - szlochałam. 
 - Jadę do domu, okay? A ty się mnie uczepiłaś. Mało ci jeszcze? Chcesz się napawać widokiem zrujnowanego idioty, dla którego byłaś całym światem? - Światło na skrzyżowaniu zmieniło się na czerwone i w ostatnim ułamku sekundy zdołał skręcić przed czarnym audi, które zaczęło trąbić. - Bądź szczęśliwa, okay? - ciągnął Joe, a ton jego głosu złagodniał do tego stopnia, że miałam wrażenie, że zaraz rozpłaczę się jak dziecko. - Urodź dziecko, weź z nim ślub i bądźcie szczęśliwi, ale proszę, ja nie chcę o tym wszystkim wiedzieć. 
- Joe, zwolnij - prosiłam cicho, przekładając z trudem pas bezpieczeństwa. Ręce trzęsły mi się z nerwów tak bardzo, że nie mogłam go wpiąć. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. - Joe, zaraz skrzyżowanie, zwolnij. - Licznik prędkości nie spadał poniżej setki mimo moich błagań, a on chyba nawet nie zwracał na niego uwagi.
- Mieliśmy być tacy szczęśliwy, Melody. Kupiłem ci już nawet prezent gwiazdkowy, wiesz? Zawsze marzyłaś, by spędzić święta na wsi, z lampkami wokół domu i lepieniem bałwanów, jak te dzieciaki na filmach.
- Joe, proszę, ci z prawej mają pierwszeństwo. - Wymijaliśmy kolejne pojazdy, mimo linii ciągłej, a każdy ruch kierownicą był jednoznaczny z wychyleniem ciała poza obręb fotela.
- Ale musimy zniknąć ze swoich światów, wiesz? Wyjeżdżam do LA, jutro. 
- HAMUJ! - ryknęłam, widząc rozpędzoną, granatową plamę w bocznym oknie. Ogromny huk ogarnął moje zmysły, który w połączeniu z wszechogarniającym krzykiem stał się nie do zniesienia. Chciałam zatkać uszy, ale gdzieś zgubiłam ręce.



            Bolało. Przeraźliwe płomienie szalały tuż pod moim pępkiem, raniąc każdą tkankę. Krzyczałam, by przestał mnie bić, by przestał palić mój brzuch. Nie wiedziałam kim był, ale czułam jego obecność. Wiercił dziurę w moim brzuchu, a dookoła musiała rozlewać się krew. Czerwona krew wypływająca z obrażeń. Ból obijał się o ściany pustki, wił się niczym wiatr w jej środku. Wołałam o pomoc, lecz nikt mnie nie słyszał, a on nie chciał mi pomóc.

 - Spokojnie, już podłączam kroplówkę przeciwbólową – mówił jakiś kobiecy głos, przebijający się przez mury. – Prawdopodobnie wraca jej świadomość, dlatego odczuwa tak mocno ból – z każdym słowem stawał się coraz mocniejszy. Nie potrafiłam jednak zrozumieć sensu wypowiadanych przez niego słów. – Gdyby się ocknęła, proszę nas natychmiast zawiadomić, najlepiej dzwonkiem.
 - Dobrze – zmęczony, męski głos był o wiele wyraźniejszy. Razem z nim do mojej świadomości zaczęło przenikać jakieś równomierne pikanie w odstępie dwóch lub trzech sekund, próbowałam je zliczyć, ale nie potrafiłam się skupić. Ból zawładnął nie tylko moim podbrzuszem, lecz także i umysłem.

            Zwinęłam się w kłębek, przyciskając powieki do siebie. Różnobarwne plamy zaczęły zakłócać idealną czerń i kiedy poczułam mokre krople na rzęsach, zamrugałam szybko. Obejmowałam brzuch rękami, jakby to miało ochronić go przed kolejnymi falami zadawanej udręki. Nie chciałam otrzymywać kolejnych ciosów, nawet jeśli stawały się coraz mniej dotkliwe.

 - Siostro! – krzyknął ten sam głos mężczyzny, a ja rozpoznałam w nim tatę. Był ze mną. A potem znów ogarnęła mnie ciemność.