Po trzeciej opuściłam szkolny
budynek z wielką ulgą. Towarzyszyło mi niewiarygodne zmęczenie po dwóch
godzinach ćwiczeń na słowni, a nogi dosłownie się pode mną uginały w kolanach,
jednak byłam z siebie zadowolona. Przeżyłam osiem godzin w otoczeniu krzywych
spojrzeń, ani raz się nie rozbeczałam i nie byłam nachalna wobec Lou oraz jego
ekipy. Co najważniejsze – totalnie zignorowałam osobę Annie, której widok
wzmagał we mnie wszelkie negatywne odczucia. To wszystko uznałam za swój
własny, mały sukces, dzięki czemu szłam śmiało prosto do domu, zwilżając po
drodze gardło wodą mineralną. Było mi naprawdę gorąco, mimo iż nadal
prześwitujące przez chmury słońce nie dawało nawet krzty ciepła. Nie odważyłam
się rozpiąć płaszcza. W głowie nadal miałam obraz czerwonego nosa Iana, który
trząsł się z zimna pod kołdrą. Co prawda pot pod bluzką na dworze również nie
jest dobrą rzeczą, aczkolwiek z pewnością o wiele lepszym rozwiązaniem.
Droga powrotna do
domu zawsze wydawała mi się za długa. Dlatego też nie mogłam się doczekać, by w
końcu ukończyć osiemnaście lat i zdobyć prawo jazdy. Robiłam to przynajmniej w
tych dniach po rozstaniu z Liamem lub podczas zajętych popołudni Josepha po
rozpoczęciu drugiej klasy. Wcześniej wręcz uwielbiałam te długie spacery po
szkole. Zawsze towarzyszyła mi Destiny lub Liam, upierający się, że chłopak powinien
odprowadzać swą ukochaną tuż pod drzwi domu, nawet jeśli czekała na niego
później podwójna liczba kilometrów do przebycia. To odprowadzanie trwało czasem
godzinami, przez co nie mieliśmy już potem czasu na wieczorne spotkanie, ale
jakoś nigdy nam to nie przeszkadzało. W takich sytuacjach Liam dzwonił do mnie
zaraz po kolacji, a ja zamykałam się w pokoju na kolejne kilkadziesiąt minut
rozmów, które często nie miały najmniejszego sensu.
Czyjeś szybkie
stąpanie po chodniku stawało się coraz głośniejsze za moim uchem. Odruchowo
odwróciłam się do tyłu, gdzie spotkałam się z uśmiechniętym Liamem, który zaraz
zrównał ze mną tempo.
- Blunt dał wam w kość? – zapytał, wskazując
na plastikową butelkę w mojej dłoni.
- Wnioskujesz po piciu czy wyglądam aż tak
strasznie? – odezwałam się zupełnie naturalnie, chociaż poczułam, jak serce
przestawia się na nieco intensywniejszą pracę ze względu na zdenerwowanie.
Jakikolwiek był powód jego towarzystwa, cieszyłam się, że nie muszę zostawać
sam na sam z myślami.
- Wnioskuję, bo podglądaliśmy was z Lou, ale
skoro o wyglądzie mowa, to włosy ci się lekko pokręciły. – Wziął jeden kosmyk
między palce i pokazał mi go.
- Nienawidzę ich – poskarżyłam się, zakładając
włosy za uszy.
- Niepotrzebnie je prostujesz.
- I kto to mówi! – zaperzyłam się rozbawiona.
- Człowiek obyty z prostownicą, który wie,
kiedy powinno się jej używać – odparł spokojnie.
- Wiesz, ile lasek leci na loczki? Wystarczy
spojrzeć na listę kontaktów w telefonie Styles’a.
- A faceci uważają fale za niezwykle
uwodzicielskie. Wystarczy przejrzeć zdjęcia kontaktów w telefonie Styles’a.
Zaśmialiśmy się
równo.
- Jesteś niewiarygodnym źródłem informacji,
podglądasz drugoklasistki na wfie – wyrzuciłam mu. – A tam są spocone, zmęczone
i mają związane włosy.
- Niektóre nawet wtedy są pociągające i w tym
cały sęk – wytłumaczył mi.
- Chyba muszę się wybrać pod okienko męskiej sali
gimnastycznej – stwierdziłam poważnym tonem.
- Okay, ale uprzedź, to sobie włosy lakierem
spryskam.
- Widziałam cię w gorszych wydaniach, Payne –
stwierdziłam zupełnie szczerze, przypominając sobie jego wycięta grzywkę na
początku pierwszej klasy. Stał się obiektem drwin mojej paczki, podczas gdy ja
siedziałam cicho i tylko potakiwałam w razie potrzeby, nie mając zamiaru
przyznać się do tego, że lecę na tego ,,owczarka szkockiego po wizycie u
niewidomego fryzjera’’.
- Tylko nie mów, że wyglądam źle w białej
koszulce, bo poszedłem tak do telewizji.
- Zachowujesz się wyjątkowo pedalsko jak na
kogoś, kto podgląda dziewczyny, jak się przebierają – powiedziałam, zaciskając
usta w cienką kreskę, by się nie roześmiać, i spojrzałam na jego zarazem
oburzoną i pogodną twarz.
- Po pierwsze, to nie była szatnia, a po
drugie to może homoseksualizm nie byłby takim złym pomysłem w obecnych czasach.
- W moim wypadku nawet to by nie podziałało,
bo dziewczyny też mnie olewają. – Prychnęłam cicho, po czym otworzyłam torbę.
Schowałam do niej pustą butelkę w tym samym momencie, gdy z nieba spadła na
moją twarz pierwsza chłodna kropla deszczu. – Cholera, znowu?!
- To wszystko przeze mnie, prawda? - Jego cała
przykrość wlana w te słowa wydała mi się wręcz komiczna.
- Skoro masz jakiś wpływ na pogodę. –
Wzruszyłam ramionami. – Może jesteś jakimś czarodziejem albo zaklinaczem, hm?
- Annie ci zrobiła opinię puszczalskiej przeze
mnie – brnął dalej, patrząc prosto przed siebie z lekko przymrużonymi oczami.
Łzy ponuro szarych chmur zaczęły skapywać z coraz większą częstotliwością,
jednak żadne z nas się tym nie przejmowało, zagłębione w poruszonym temacie.
- Przynajmniej już wiem, że wszyscy znali mnie
tylko wtedy, gdy się do nich dostosowywałam – odparłam. – Przyjaźń jest
przereklamowana, miłość jest przereklamowana, wszystko w tym świecie ma tyle
sensu, co reklama amerykańskich produktów w Anglii, gdzie nawet nie są
dostępne.
- Ciasteczka czekoladowe w owocowej polewie?
- Sam produkt jest totalnie bezsensowny!
Mieliśmy się roześmiać,
a atmosfera miała się rozluźnić. Kto normalny nie zareagowałby na samo
wspomnienie smakołyków reklamowanych przez modelkę, której talia miała
prawdopodobnie obwód mojego uda?
- Powinienem był dać ci spokój.
Zamrugałam
kilkakrotnie bez celu, nie mogąc otworzyć ust. Wargi skleiły się ze sobą pod
wpływem jego słów, jakby współpracowały z umysłem. Ten bowiem nie potrafił mi
podpowiedzieć żadnej odpowiedzi. Ani przyznanie racji, ani zaprzeczenie nie
byłoby prawdą. Milczałam więc, pozwalając mu na uznanie, że się z nim zgadzam.
- Niby to Lou jest impulsywny i najpierw robi,
zanim pomyśli, ale najwyraźniej jestem gorszą odmianą tej cechy – dodał, wpierw
wydawszy gardłowy dźwięk mówiący ,,tak myślałem’’.
- To wcale nie jest takie proste, Liam. Gdybyś
,,dał mi spokój’’ – narysowałam w powietrzu cudzysłów, podkreślając jego cytat
– nadal tkwiłabym w tym chorym towarzystwie.
- I byłabyś szczęśliwa – dopowiedział
sprytnie.
- Przecież jestem szczęśliwa.
- Jak ty przekonująco brzmisz! – zironizował,
rzucając mi podobne spojrzenie.
- A kończąc te filozoficzne wywody, to może
chcesz wejść i się trochę ogrzać? Strasznie zmokłeś, dam ci parasol –
zaproponowałam, bo powoli zbliżaliśmy się do ruchomych drzwi wieżowca numer 3.
Pozostało jeszcze tylko przejście przez pasy na drodze i kilka kroków brukiem.
- W sumie mam wpaść po Tommo, a kończy dopiero
za jakąś godzinę, więc chętnie.
- Tylko obiecaj mi, że już nie będziemy
poruszać tego tematu dobrze? – Stanęłam naprzeciwko niego i utkwiłam wzrok w
jego brązowych tęczówkach. Już podniosłam dłonie, chcąc złapać nimi końce jego
rozpiętej kurtki, lecz w porę się opanowałam oraz ścisnęłam je w pięści, po
czym opuściłam niezręcznie.
- Tylko głupoty, słowo harcerza.
Cechą, którą zawsze
doceniałam w Liamie, było jego gadulstwo. Potrafił znaleźć wspólny język niemal
z każdym, zajmując go rozmową na jakiś zwykle luźny temat. Nigdy się nie
stresował i czasami nawet mnie zastanawiało, skąd ta łatwość wynajdowania
tematów do opowieści.
- Myślałem, że zrozumieją – bronił się tym
razem, gdy przypomniałam sobie, że wsypał i siebie, i kolegów przed rodzicami,
jeśli chodzi o szkołę.
- Tak, bo twoja mama zawsze należała do bardzo
wyrozumiałych osób – stwierdziłam z drwiną.
- Nie obrażaj mojej mamy, dobrze? – rzucił z
oburzeniem, lecz zaraz sam się roześmiał. – Okay, to było głupie posunięcie,
przyznaję.
- Ale dobrze wam tak, ile można się lenić. –
Właśnie dotarliśmy pod drzwi mieszkania, więc byłam lekko zadyszana po
przebyciu setek drobnych schodków na klatce. Oparłam się o ścianę, szukając w
torbie klucza.
- I kto to mówi! – zaoponował chłopak, co
zręcznie zignorowałam, wchodząc do domu.
Wszędzie
panowała cisza, jednak byłam pewna, że Ian wygodnie leży w łóżku i buszuje po internecie.
Upewnił mnie w tym pusty salon, gdyż drugą opcją mogło być obleganie kanapy
oraz telewizora. Odwiesiłam płaszcz na haczyk, a Liam poszedł w moje ślady.
- Ian jest chory, więc na pewno jest u siebie
– poinformowałam go ściszonym głosem.
- Śpi?
- Akurat w to szczerze wątpię. Czego się
napijesz? Od razu uprzedzam, że w grę wchodzą tylko gorące napoje. – Ruszyłam w
stronę kuchni, a tuż za sobą słyszałam jego ciche kroki.
- Kakao – odparł od razu.
Po
drodze uchyliłam lekko drzwi do pokoju Iana i z ulgą, a także zdziwieniem,
zauważyłam jego zamknięte oczy oraz kołdrę podsuniętą pod samą brodę.
- Kakao, tak? Tylko dlatego, że doskonale
przewidziałeś mój wybór, prawda?
- Jesteś przewidywalna, Melody.
- Powinnam cię teraz zaskoczyć i wybrać herbatkę
owocową, ale mam taką ochotę na to kakao, że chyba wypiłabym twoje.
Znów usłyszałam
jego melodyjny śmiech, kiedy wyjmowałam z szafki dwa identyczne kubki z
malunkami kreskówkowych zwierzątek. Po fakcie zorientowałam się, że dawniej
zawsze używaliśmy właśnie ich. To wyjaśniało, dlaczego były postawione w
najdalszym kącie półki.
- Przydałbyś się na coś lepiej – wypomniałam
mu.
- Jestem na twe rozkazy, o pani!
- Tam wysoko jest taka wielka, brązowa puszka.
– Wskazałam palcem w odpowiednie miejsce, po czym Liam posłusznie wyjął ją i
postawił tuż przede mną, gdy ja położyłam na blacie dwie łyżeczki.
Postąpiłam tak
bezmyślnie, jak tylko się dało, odwracając się dokładnie w tym momencie w jego
stronę.
Patrzyłam.
Patrzyłam w jego oczy, czując się jak uwięziona w potrzasku. Mój wzrok nie
potrafił przebić się przez boczne barierki tego toru, zmienić kursu. W zamian
za to odległość dzieląca mnie od jego tęczówek jakimś magicznym sposobem się
ciągle zmniejszała, aż w końcu mogłam ujrzeć w jego źrenicach swe
zdezorientowane odbicie z lekko rozchylonymi ustami. Liam zręcznie zamknął je
pocałunkiem, by po chwili znów się rozwarły, tym razem kierowane pożądaniem. Jego
prawa dłoń musnęła ledwie odczuwalnie mój policzek i rozpoczęła swą wędrówkę po
moim ciele, celowo zahaczając o obszycia bluzki. Dotarła do szlufki moich
dżinsów i złapała ją mocno, to samo stało się z tą po drugiej stronie.
Pociągnął za nie delikatnie, lecz wystarczająco mocno, bym zrobiła krok do
przodu i przywarła szczelnie do jego ciała, czując dokładnie każdy jego ruch.
Nasze pocałunki stały się bardziej zachłanne. Mimo braku jakiejkolwiek
przestrzeni pomiędzy nami, nadal męczył mnie niedosyt i wydawało mi się, że
jestem niewystarczająco blisko niego. Oderwałam ręce od jego mokrych włosów w
tym samym momencie, kiedy on przejechał powoli swoimi po moich pośladkach i w
następnym ułamku sekundy posadził mnie na kuchennym blacie, skąd z trzaskiem
spadły łyżeczki.
Miałam ochotę
krzyczeć. Chciałam na niego nawrzeszczeć i powiedzieć, że chcę z nim być, że
chcę go czuć, że chcę nareszcie złączyć się z nim w jedność. W zamian za to
rozpięłam z trudem jego kolorową koszulę, przy okazji odrywając przez przypadek
jeden z guzików, który opadł na podłogę. Całą fakturę dłoni przycisnęłam do
jego klatki piersiowej, palcami kierując się ku ramionom. Tym sposobem pozbyłam
się jego okrycia. On szybko mi się odwdzięczył. Zdjął moją wierzchnią bluzkę,
odrywając swe wargi od moich i zaczerpując łakomie powietrza. Ekscytacja
sięgnęła zenitu, gdy odnalazłam zapięcie jego spodni i, specjalnie przedłużając
ten moment, wyciągnęłam duży guzik z dziurki. Z rozporkiem bawiłam się chwilę
dłużej, odsuwając i zasuwając go zaczepnie, dzięki czemu uśmiechnęłam się,
podczas gdy Liam przygryzł delikatnie moją dolną wargę. Skóra na brzuchu
wywołała przyjemne dreszcze pod wpływem jego dotyku.
Odurzona jego wonią
nie zwróciłam uwagi na dźwięk dzwonka, a i Liam go zignorował, podciągając moją
koszulkę do góry. Ku jego zaskoczeniu, nie podniosłam rąk do góry, aby mógł ją
ze mnie ściągnąć. Kolejny przeszywający mieszkanie jazgot rozbrzmiał nam w
uszach, zmuszając mnie do zaprzestania pieszczot.
- Ian – jęknęłam, z westchnieniem opierając
czoło o jego tors.
Podniosłam
nieśmiało głowę, by sprawdzić jego wyraz twarzy. Oczekiwałam rozczarowania,
zdenerwowania lub przynajmniej oznaku jakiegokolwiek zawodu, lecz on tylko
odetchnął głęboko. Na jego usta wkradł się rozczulony uśmiech, czego wręcz nie
mogłam nie odwzajemnić.
Liam odsunął się na
bok bez zbędnych protestów. Szybko zeskoczyłam z blatu.
- To pewnie listonosz albo jakiś kurier, zaraz
wrócę – powiedziałam w drodze do holu, którą pokonywałam tyłem, nie mogąc
oderwać wzroku od chłopaka. Właśnie podnosił swoją koszulę, gdy musiałam
zaprzestać swych obserwacji przez zakręt w lewo.
Co ja najlepszego
wyprawiam, pomyślałam, aczkolwiek nie potrafiłam zmusić mięśni twarzy do
zaprzestania głupiego szczerzenia się. Z taką miną otworzyłam z rozmachem drzwi
i od razu tego pożałowałam.
- Cześć – przywitał się Joe, chowając swe ręce
jeszcze głębiej do przednich kieszeni jasnych dżinsów.
- Hej – odparłam nieco zażenowana. Mój szeroki
uśmiech został starty niczym cienka warstwa kredy gąbką z tablicy i zastąpił go
lekki grymas zakłopotania. To właśnie odczułam, patrząc na swą niespełnioną
miłość ze świadomością, że kilka metrów dalej czeka na mnie ktoś, kto mi na nią
nie pozwolił.
- Czyżbym przyszedł nie w porę? – zapytał Joe,
spoglądając mi nieśmiało przez ramię.
- Nie, skąd, wejdź. – Tymi słowami próbowałam
przekonać nie tylko jego, lecz również siebie samą. Bowiem każda cząstka ciała
próbowała krzyczeć ,,tak!’’, chcąc go odpędzić jak najdalej stąd, gdzie od
Liama dzieliło nas zaledwie kilka cienkich ścian nośnych. W duchu modliłam się,
by blondyn miał tyle rozsądku i założył górną część garderoby.
- Wyglądasz na z lekka rozkojarzoną – zauważył
Joe, ale po chwili przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi frontowe.
- To chyba nic nowego w moim wypadku -
stwierdziłam. Pragnęłam pozbyć się muru lodu, który sama utworzyłam
przytłoczona tą dziwną sytuacją.
Zaśmiał się ze mną
zgodnie.
- Fajnego macie listonosza.
Odwróciłam się
gwałtownie, by zobaczyć ubranego kompletnie Liama. Z uśmiechem przyglądał się
naszej dwójce, choć widziałam, że dyskretnie lustruje Josepha.
- Tak, chyba się pomyliłam.
- Liam, miło mi. - Wyciągnął przed siebie
życzliwie dłoń, a jego gest wydał mi się tak naturalny, że od razu poczułam się
lepiej.
- Joe. – Zrobił to samo bez zwłoki, również
posyłając nowemu koledze uśmiech.
- To co, kakao? - Moje pytanie wydało się
wypowiedziane tak od czapy, że sama zrobiłam zdziwioną minę, choć przecież
dokładnie coś takiego powinna zaproponować gościom pani domu. Mimo wszystko nie
potrafiłam sobie wyobrazić naszej trójki przy jednym stole.
- Dzięki, ale muszę odmówić - zaczął Liam. -
Lou już pewnie wrócił, więc na pewno na mnie czeka, a wolę się nie narażać
czwórce chłopaków pozbawionych kontroli.
- Macie próbę?
- Coś w tym rodzaju.
- Czyżbyś był z branży? - wtrącił uprzejmie
Joseph, przypominając mi o swojej obecności.
- Miejmy nadzieję, że za rok będę mógł
odpowiedzieć twierdząco.
- Liam z chłopcami dostał się do finałów X
Factora - wyjaśniłam z tą samą nutką dumy, którą wykryłam wcześniej mówiąc o
tym ojcu.
- To może jednak mogłem przyjąć tę posadę, mielibyście
jakieś dojście - powiedział Joe, po czym dodał szybko: - Proponowano mi posadę
jurora.
- I odmówiłeś? - Liam zdziwił się szczerze.
- Nie chciałem się na tym skupiać.
- No tak, to na pewno pochłania mnóstwo czasu.
- Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Stoimy w tym holu jak jacyś idioci -
rzuciłam w końcu, czując napływające poczucie winy. Joe nie chciał marnować
czasu na program, bo wolał go poświęcić mnie - z perspektywy czasu na pewno
żałował.
- Już idę, idę! - zaoponował Payne,
rzeczywiście przepychając się do wyjścia.
- Nie o to mi chodziło!
- Oczywiście, Melody. A teraz się żegnam. Miło
było cię poznać, Joe. Do zobaczenia w szkole, Melody.
- Buty byś sobie zabrał - zawołałam za nim,
zanim zdążył wyjść na klatkę.
- Zbyt pewnie czuję się w skarpetkach -
mruknął sam do siebie, ale wrócił się po parę nienaturalnie śnieżnobiałych
trampek. - Teraz już naprawdę idę, pa.
- Cześć - powiedzieliśmy równocześnie z Joe,
co zabrzmiało dość komicznie. Liam nie zwrócił na to uwagi i zniknął z pola
widzenia, zostawiając mnie samą z ludzką przypominajką o tym, jak beznadziejna
byłam.
- Usiądziemy w salonie?
- Tak, jasne.
Tak też zrobiliśmy.
A przynajmniej Joe, bo ja za rzecz pierwszorzędną wyznaczyłam sobie wizytę w
kuchni.
- To na co masz ochotę?
- Wspominałaś coś o gorącej czekoladzie.
- Kakao, Joe, kakao mam - poprawiłam go z
rozbawieniem. Nigdy nie odróżniał tych dwóch rzeczy.
- W takim razie poproszę kakao.
- Się robi.
Niemal pobiegłam do
kuchni, gdzie szybko ogarnęłam wzrokiem całe wnętrze. Z podłogi zniknęły
sztućce, a moja bluzka zwisała z oparcia stołka. Odetchnęłam z ulgą. Liam zajął
się wszystkim.
Na blacie nadal
stały dwa kubki, które zostały wcześniej przeznaczone dla mnie i Liama.
Włączyłam więc tylko czajnik elektryczny i oparłam się o bufet, czekając, aż
woda się zagotuje. Nie bardzo wiedziałam, co sprowadziło Josepha do mojego
domu, ale mój umysł nadal działał w chaosie i nadal żył tym, co wydarzyło się w
tym pomieszczeniu zaledwie kilka minut temu – a konkretniej, co mogło się
wydarzyć.
- Chyba jednak wolałbym się napić czegoś
mocniejszego – powiedział Joseph, który pojawił się bezszelestnie w progu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz