Przykleiłam
ostatnie zdjęcie do nowego albumu opisanego mianem ,,Wakacji 2010’’,
podziwiając swoje dzieło. Sto czterdzieści czarnych stronic zapełnionych samymi
wspomnieniami. Najlepszego lata, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Uśmiechnęłam się
na samą myśl o całomiesięcznej wycieczce do cioci Hannah, mieszkającej w Ameryce
Północnej, a tak dokładniej w Los Angeles. Codzienne upały, całodobowy dostęp
do morza oraz doborowe towarzystwo. To wszystko zregenerowało moje siły po
wydarzeniach z minionego roku szkolnego.
Zatrzasnęłam tom, wkładając go do
jasnobrązowej półki, stojącej zaraz przy biurku.
Zawsze lubiłam wnętrze swojego pokoju.
Był mały, lecz nigdy mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, uważałam, że to
dodaje mu specjalnego klimatu. Zaraz
naprzeciwko dębowych drzwi wejściowych stało piętrowe łóżko, choć tak naprawdę
dolną partię przeznaczoną na spanie zajmowała przestrzeń wypełniona przeze mnie
stosem poduszek. Często zaszywałam się tam wieczorami za pomarańczową zasłonką,
czytając książki lub po prostu słuchając muzyki i myśląc. Obok niego widniała
niewielka toaletka z lustrem oraz kilkoma odmianami kosmetyków. Przy niej dało
się zauważyć wysoką szafę, kryjącą w swej zawartości różnorodne sukienki oraz
elegantsze stroje. Przeciwległa ściana przedstawiała duże okno oraz drzwi
prowadzące na niewielki balkon. Ścianę po prawej stronie zapełniła pełna
meblościanka z komodą, różnymi półkami, szafkami oraz biurko z komputerem
stacjonarnym. Wszędzie porozwieszane plakaty, płyty CD oraz zdjęcia ozdabiały
miejsce, a ja byłam niezmiernie zadowolona z efektu.
Razem z rodziną mieszkałam na jednym z
londyńskich osiedli, dokładnie w apartamentowcu numer trzy, piętro szesnaste,
mieszkanie czterdzieste ósme przy Lower Thames Street. Według policyjnych
statystyk okolica należała do jednej z najspokojniejszych w mieście. Tym razem
władze państwa miały racje – nigdy nie zostało tam popełnione gorsze
przestępstwo niżeli złe zaparkowanie samochodu, choć przecież było to niemalże
centrum Londynu.
- Melody, obiad! – Usłyszałam głos ojca.
Bez zbędnego przedłużania wyszłam na
wyłożony panelami korytarz, kierując się w lewo do przestronnej kuchni
połączonej z jadalnią.
Tato krzątał się dookoła ciemnego
barku, stojącego przed właściwymi meblami kuchennymi, a przy długim
ośmioosobowym stole po prawej stronie siedział już mój starszy brat Ian. Niezwykle
popularny student trzeciego roku cieszył się niebywale lekkim podejściem do
życia oraz luźnych ciuchów. Według rówieśniczek uważany był również za
fenomenalnie atrakcyjnego chłopaka, choć ja nie mogłam tego jakoś dostrzec.
Może to te kruczoczarne, krótkie włosy? Lub ciemnoniebieskie, niemal granatowe
tęczówki? Chyba nie dane było mi się tego dowiedzieć.
Opadłam na krzesło tuż naprzeciwko
niego, przyglądając się, jak rodzic stawia przede mną ogromny półmisek lazani.
Niezwykle chudy jak na swój wiek, z
okularami na nosie starał się jak mógł nam dogodzić. Całe dnie harował w szpitalu,
pracę nad kartotekami przynosząc wieczorami do domu. Mimo to próbował nam
zastąpić również matkę, która zginęła tuż po moim porodzie. Znalazła się w
nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, tak zazwyczaj komentował to jej
mąż, na twarz przybierając pokerową minę. Statek La Sueno na zawsze zapadł w
pamięć całej rodziny, a ocean atlantycki stał się naszym odwiecznym wrogiem.
- Jak było w pracy? – zapytałam, kiedy się do
nas dosiadł i zaczęliśmy sobie po kolei nakładać porcję obiadu.
- Niezbyt dobrze. Eddie złożył wymówienie,
więc jego pacjenci automatycznie zostali podzieleni między mnie i Caroline. – Westchnął,
zaraz biorąc do ust jedzenie.
- Na pewno sobie poradzisz – stwierdziłam,
uśmiechając się do niego pocieszająco.
- Jutro szkoła, rudzielcu – wtrącił się Ian,
nawiązując do ognistego odcienia moich włosów.
Wzruszyłam tylko ramionami, wracając
do posiłku.
Był to ostatni dzień wakacji, a
wszyscy bliscy wiedzieli, że ostatni rok szkolny nie należał dla mnie do
najlepszych - a przynajmniej jego połowa. Domownicy nie mieli pojęcia, co się
dzieje, lecz trudno było nie zauważyć, że stałam się o wiele cichsza, zaczęłam
kombinować, jak wymigiwać się z poszczególnych dni szkolnych, zmniejszyło się
moje uczestnictwo w życiu towarzyskim. Lecz przez te dwa miesiące wiele się
zmieniło. A wszystko zawdzięczam temu krótkiemu e-mailowi od cioci, w którym
zaprosiła mnie do siebie.
Pusty już talerz zaniosłam do
zmywarki, zerkając na podświetlany przez kuchenkę zegar cyfrowy. Wybiła już
siedemnasta, co upewniło mnie, że powinnam się pośpieszyć. Udałam się więc do
osobistego pokoju, z komody wyciągając śnieżnobiałe szorty oraz luźną koszulkę
koloru fioletowego. Założyłam to na siebie, zaraz rozczesując swe długie poniżej
ramion, starannie wyprostowane włosy. Związałam je szmacianą opaską o kwiatowym
wzorze, po czym usłyszałam donośny dzwonek do drzwi. W pośpiechu chwyciłam
telefon komórkowy, wybiegając do holu.
- Dzień dobry. – Dobiegł mnie głos taty,
najwyraźniej w odpowiedzi na wcześniejsze przywitanie chłopaka.
Zaraz znalazłam się u boku tego
pierwszego, uśmiechając się do przybyłego bruneta. Jego hebanowo czarne włosy
jak zwykle sterczały we wszystkie strony, a czekoladowe tęczówki wpatrywały się
we mnie z czystym uwielbieniem. Idealnie umięśnione ciało zakrył dopasowaną
koszulką koloru czarnego z różnymi napisami oraz obcisłymi, ciemnymi dżinsami.
- Wróć przed jedenastą. – Poprosił tata,
odsuwając się nieco od wejścia.
- Niech się pan nie martwi, wróci cała i
zdrowa – rzekł Joseph, unosząc kąciki ust do góry.
- Aż dziw, ale wierzę. – Zaśmiał się rodzic,
wracając do salonu, znajdującego się zaraz po mojej lewej.
Wyjęłam z niskiej szafki zapinane przy kostce
białe japonki, po czym krzyknęłam, wychodząc:
- Na razie!
Joe objął mnie w talii, prowadząc do
wind. W milczeniu zaczekaliśmy na jedną z nich, a następnie zjechaliśmy na
parter. Przy wyjściu Jonas otworzył przede mną drzwi, na co pokręciłam z
niedowierzaniem głową. Czym ja sobie zasłużyłam na tak wspaniałego, wychowanego
w duchu poszanowania kobiet niczym prawdziwy dżentelmen, chłopaka?
- Co powiesz na spacer po Tower Bridge? –
zapytał, chwytając w uścisk moją prawą rękę.
- Bardzo chętnie – przyznałam, posyłając mu
szeroki uśmiech.
Josepha poznałam w USA, kiedy
przebywałam u cioci. To ona, widząc moje przybicie, postanowiła zapoznać mnie z
córką sąsiadki – jasnowłosą pięknością o imieniu Claire. Nie protestowałam,
chcąc sprawić jej jakąś przyjemność. Zdawałam sobie sprawę, że w żadnym wypadku
nie przypominam jej typowej, wesołej i zabawowej nastolatki. Całe dnie potrafiłam
przesiedzieć na werandzie, niewiele rozmawiając z którymkolwiek z domowników.
Nawet z kuzynem Matthew nie mogłam się już dogadać tak, jak wcześniej. Należy
przy tym wspomnieć, że zawsze byliśmy uważani za najlepszych przyjaciół.
Claire
jakoś nie polubiłam, była jak dla mnie zbyt egoistyczna i samolubna. Jednak
zabrała mnie na jedną z plażowych imprez, gdzie znalazłam własne towarzystwo. W
tym tego przystojnego bruneta.
-
Nick próbuje mnie ściągnąć do Los Angeles – rzekł Joe, uciekając wzrokiem gdzieś
w stronę blokowisk.
- Polecisz? – zapytałam, czując jak serce
znacznie przyspiesza swoją pracę.
- Jeszcze nie teraz – stwierdził po chwili,
ściskając mocniej moją dłoń.
Kroczyliśmy w milczeniu, podziwiając
nadchodzący zachód słońca, odbijający się w rzece Tamiza, do której
zmierzaliśmy. Ja natomiast rozmyślałam nad obecnością Jonasa. Wiedziałam, że
owa przechadzka zostanie nazajutrz opublikowana w wielu magazynach, lecz tego
nie dało się nijak ominąć. Chodziłam z amerykańską gwiazdą, bożyszczem nastolatek.
Bowiem Joe wraz ze swoimi braćmi – Nicholasem oraz Kevinem – tworzył
powszechnie znany zespół Jonas Brothers. Tylko dzięki tej popularności i
zarobionym milionom mógł sobie bez obaw pozwolić na wypad do Anglii, dla mnie.
- Dziękuję – szepnęłam, uczepiając się jego
ramienia.
On tylko pogłaskał mnie po plecach, a
ja w jego objęciach czułam, że jestem bezpieczna. Że nareszcie jestem
szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz