„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 10

Leżałam wtulona w muskularne ciało Liama, czując na skórze jego chłodny oddech. Wzrok wbijałam w niepierwszej czystości kołdrę, którą się okryliśmy. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, jak się zachować. Na szczęście to on przejął inicjatywę, pocałowawszy mnie czule w czubek głowy.
 - Miałem rację – odezwał się, a z tonu jego głosu wyczytałam, że się uśmiecha.
 - Z czym? – zapytałam z lekkim trudem, objawiło się to cichą chrypą.
 - Że mnie kochasz – tym razem wyszeptał, przyciskając mnie mocniej do siebie.
 - Skąd wiesz? To jeszcze nic nie znaczy – stwierdziłam, zagryzając dolną wargę. Powstrzymałam chęć uniesienia kącików ust wysoko do góry, chcąc się z nim nieco podroczyć.
 - Trochę cię znam Melody i takie kity możesz wciskać Louisowi, nie mnie – stwierdził pewnie. – I co teraz? – dodał mniej odważnie. Poruszył się niespokojnie, głowę podpierając na łokciu. Dopiero wówczas oderwałam się od jego torsu, odważywszy się spojrzeć w jego twarz. Przyglądał mi się uważnie swymi hipnotyzującymi oczami, co tylko dodatkowo mnie rozpraszało w poszukiwaniu odpowiedzi.
 - Ale z czym? – mruknęłam, przybierając podobną pozycję.
 - Nami.
            Odwróciłam odruchowo wzrok. Co miałam mu powiedzieć? Że będzie inaczej, że mu wybaczyłam, że możemy teraz żyć długo i szczęśliwie, nie przejmując się niczym? Chciałam, ale nie mogłam. W tym momencie dopadła mnie ta straszna myśl; Joseph. Zdradziłam go świadomie, nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie. Podczas gdy on być może przyleciał już z LA i czekał na mój powrót gdzieś w zatłoczonym, wiecznie ulewnym Londynie, ja wylądowałam w łóżku ze swoim byłym. Poczułam ogromną gulę gdzieś w gardle, ogarnęła mnie fala mdłości. Wyrzuty sumienia zalały mnie od środka, nie pozwalając skupić się na niczym innym.
Liam najwyraźniej zauważył, że dzieje się ze mną coś niedobrego, bo położył swą dłoń na moim nagim ramieniu, z niepokojem wypowiadając słowa:
 - Wszystko w porządku?
 - Joe – wyszeptałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie potrzebował więcej, zrozumiał doskonale, o co chodziło.
W pierwszym momencie zmienił jedynie minę, lecz tak szybko przywrócił lekki uśmieszek, że nie zdążyłam się zorientować, co takiego wyczuł na dźwięk imienia mojego obecnego chłopaka. Objął mnie lekko, znów cmokając w rozkopane włosy. Bezradna wtuliłam się ponownie w jego ciało, kontrolując własny oddech. Nie chciałam myśleć o Josephie, o tym, co nas czekało po wyjściu z tego obskurnego pokoju. Najchętniej zaszyłabym się tam razem z nim na wieki, zapominając o wszelkim świecie. Darowując sobie ból, który nieustannie serwowała rzeczywistość rozpościerająca się za zasłoniętym prześwitującą kotarą oknem.
 - Nie martw się tym teraz – wymruczał Liam tuż nad moim uchem. Jego prośba stała się dla mnie rozkazem, kiedy nagle rozległy się odgłosy ludzkiego głosu gdzieś z holu. Spojrzeliśmy na siebie przerażeni, a blondyn zerwał się jak poparzony, szybko mówiąc:
 - Pewnie właściciel.
            Z niewyobrażalną szybkością założyliśmy walającą się po zakruszonym nierozpoznanymi substancjami dywanie bieliznę, resztę odzieży biorąc do rąk. Rozejrzeliśmy się dookoła w poszukiwaniu ucieczki, gdy w zamku drzwi frontowych zabrzęczał klucz. Z przerażeniem wbiegliśmy do pierwszych lepszych, które umieszczono na przeciwległej ścianie.
Znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu, gdzie po przyzwyczajeniu oczu do nikłego natężenia światła dało się zauważyć same rupiecie: stary telewizor z wybitym ekranem, kilka winylowych płyt, kasety z powyciąganymi taśmami. Stanęliśmy pośrodku tego bałaganu, nasłuchując. Osobiście próbowałam bezszelestnie naciągnąć na siebie z powrotem sukienkę, co wbrew pozorom okazało się dosyć trudne, zważywszy na wszechobecność niezdatnych do użycia rzeczy.
            Liam w międzyczasie uchylił lekko drewniane drzwi, zaglądając do środka. Uwiesiłam się na jego ramieniu, również podglądając mężczyznę w średnim wieku, który właśnie wszedł do mieszkania. Brzuchaty, w sportowej kurtce mruczał coś bezustannie pod nosem, a naruszona koordynacja ruchowa kazała mi myśleć, iż aktualnie nie należał do grona trzeźwych. Z trudem pogramolił się do szerokiego łoża, po czym rzucił się na niego. Nie zauważył skopanej pościeli ani nawet moich szpilek leżących nieopodal. Zerknęłam z niemym pytaniem na swojego towarzysza, a ten pokiwał głową, poszerzając stopniowo szparę. Sam również zdążył już wciągnąć na siebie luźne dżinsy, natomiast koszulę nadal trzymał w ręce, dzięki czemu mogłam napawać się widokiem jego umięśnionej klatki piersiowej.
            Na palcach ruszyliśmy ku wyjściu, a ja po drodze schyliłam się po bądź co bądź, drogie buty. Po wymknięciu się z własności nieznajomego, oboje parsknęliśmy gromkim śmiechem, siadając na chłodnych schodach. Po jako takim uspokojeniu się, przeczesałam dłonią niesforne włosy, podczas gdy Payne nałożył na ramiona okrycie.
 - Która godzina? – zapytałam, przypominając sobie o bawiących się piętro niżej znajomych.
 - Po trzeciej – zakomunikował po sprawdzeniu tego na swoim srebrnym zegarku.
            Westchnęłam przeciągle, podnosząc się do pionu.
 - Trzeba do nich wracać – stwierdziłam głucho.
            Trzeba było wracać do potencjalnych przyjaciół. Trzeba było wracać do obskurnego pensjonatu. Nazajutrz trzeba było wracać do Londynu. Trzeba było wracać do rzeczywistości.

            Nastał niedzielny poranek.  Obudziłam się stosunkowo wcześnie, zauważając, że moje tymczasowe współlokatorki smacznie chrapią wtulone w pierzaste pościele. W przeciwieństwie do nich nie potrafiłam zapaść w głęboki sen, a jedynie w kilkunastominutowe drzemki. Nie byłam w stanie wyrzucić z własnych myśli obrazu zawiedzionego Josepha, a także cudownych wspomnień z incydentu mającego miejsce nad klubem. Czekała mnie poważna decyzja i nie mogłam popełnić w niej nawet najmniejszego błędu.
 Wygramoliłam się spod własnej kołdry, po czym wsunęłam stopy w ocieplane kapcie. Nie przejmując się obecnością gospodarzy domu ani nawet chłopakami, którzy mogli już wstać, podążyłam na parter. Wszędzie panowała cisza, choć przez poprzysłaniane jeszcze roletami okna przedostawały się do wnętrza budynku jasne promienie słoneczne. Zwabiona nimi, niemal wybiegłam na werandę. Przywitał mnie powiew szczypiącego wiatru, lecz górujące już nad ziemią słońce skutecznie zniwelowało jego pierwotny chłód. Oparłam się o barierkę i z przyjemnością zamknęłam powieki. Rozkoszowanie się ciepłem, jakie padało na moje ciało, przerwał czyjś żelazny uścisk, który nagle je otoczył. Pociągnęłam nosem woń osoby, dzięki czemu bez problemu rozpoznałam zapach perfum Liama. Nie zareagowałam, pozwalając mu otulić swą twarz moimi odstającymi we wszelkie możliwe strony kosmykami.
 - Cześć – wymruczał, a jego zachrypnięty jeszcze głos po kilku godzinach snu rozbrzmiał niczym najpiękniejsza melodia. Uśmiechnęłam się mimowolnie pod jego wpływem, jednak doskonale wiedziałam, że nie mogłam znów ulec jego urokowi.
 - Liam, wiesz, że ostatnia noc niczego nie zmienia? – rzuciłam najoschlej, jak tylko potrafiłam na sobie wymusić.
 - Co masz na myśli?
 - Wrócimy do Londynu i wszystko będzie tak, jak wcześniej. Wrócisz do własnego życia, a ja do Josepha.
            Puścił mnie, po czym delikatnie odwrócił przodem do siebie. Z oporem spojrzałam mu w oczy, bojąc się, że swoją strukturą zmuszą mnie do zmiany decyzji. Jego źrenice były nadmiernie rozszerzone, wpatrując się w moją kamienną twarz.
 - Chcesz zapomnieć?
 - Nie zapomnę – przyznałam zgodnie z prawdą. – Kocham cię, Liam – wypowiedziałam dławiącym głosem, coraz bardziej poddając się emocjom. – Ale oboje jesteśmy częścią czegoś zupełnie innego. To była piękna chwila zapomnienia, lecz czas to zakończyć. Każde z nas ma swoje życie.
 - Nie wierzę, że chcesz to zrobić – powiedział, a w jego oczach dostrzegłam ból.
 - Przepraszam – rzekłam, tłumiąc wybuch płaczu. Szybko ominęłam jego sylwetkę, wchodząc do wnętrza domu. Z kuchni dobiegły mnie już pierwsze odgłosy porannej krzątaniny, jednakże nie przykuło to mojej uwagi. Wbiegłam szybko na górę, po czym zamknęłam się w łazience. Zjechawszy po powierzchni drzwi, usiadłam na białych kafelkach, uwalniając łzy. To było zbyt trudne.

            Zniknęli. Z dnia na dzień rozpłynęli się gdzieś w chłodnym londyńskim powietrzu, a moje łudzące się wciąż oczy tylko przeszukiwały tłumy, szukając w nim starannie ułożonych blond włosów lub niedbale zarzuconej kasztanowej grzywy. Niemal każdego wieczoru siadałam bezsilnie pod łóżkiem i przyglądałam się pusto kontaktom w telefonie, gdzie dostrzegałam Jego imię. Mój palec tkwił milimetr nad przyciskiem z zieloną słuchawką, wahając się razem ze mną. W myślach wciąż wracałam do tamtej nocy. Czułam się odtrącona ze względu na nią, kiedy tak nagle wyparował z mojego życia. Z drugiej jednak strony dochodziłam do wniosku, że to może i lepiej. Choć i tak nadal bałam się spotkania z Josephem, którego podróż przedłużyła się o kilkanaście dni. Nie wyobrażałam sobie jego powrotu, momentu spojrzenia w te brązowe tęczówki. Z tym palącym uczuciem pod gardłem odpisywałam na jego smsy, z tym samym poczuciem winy odbierałam dławiącym głosem jego połączenia telefoniczne. Wiedział, że coś jest nie tak, pytał o to za każdym razem. Nie mam pojęcia jak, jednak musiałam to zdradzać własnym zachowaniem. Całe godziny zajmowały mi rozmyślania. Zastanawiałam się czy powiedzieć mu prawdę, czy może zataić to drobne zajście z własnego życia. Skłaniałam się ku opcji numer dwa, za bardzo bałam się rozstania. Przecież to było nieuniknione, gdyby się dowiedział. Przez kilka chwil niemyślenia, przez kilka chwil, kiedy poniosła mnie chwila, straciłabym kogoś tak niesamowicie ważnego. Kogoś, bez kogo nie umiałam już żyć. Na samą myśl o tym, iż mógłby zniknąć z mojej monotonnej codzienności, całe moje ciało zastygało w bezruchu. Przez te kilka miesięcy naszego związku zdążyłam się przywiązać, pokochać na swój sposób. Tylko czy miłość, jaką darzyłam Josepha równała się z tą, która tliła się gdzieś w moim sercu już dużo wcześniej? Czy dorównywała tej do Liama?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na te pytania.
Kłamstw również się bałam. Choćbym nie wiem jak się starała, gdybym z całych sił próbowała zatrzeć wszelkie ślady, i tak kiedyś by to wyszło. Przekonywała mnie jednak perspektywa chociaż kilku błogich dni w jego towarzystwie. Ostatnich momentów w jego silnych ramionach, jego ostatnich pocałunków na moich wargach, ostatnich szeptów mojego własnego imienia tuż nad uchem.

Nie wiedząc kiedy, po moim policzku potoczyła się pojedyncza łza. Opadłam całym ciałem na miękkie poduszki, wzdychając głęboko. Patrzyłam tępo na powierzchnię drewna nade mną, próbując się uporać z własnymi uczuciami. Nie byłam zdolna do ich uporządkowania, do dojścia do jakiegokolwiek ładu składu. Wszystkie zdawały się ze mnie kpić, mieszając ze sobą, wzrastając razem z każdą wzmianką na ich temat. Pogubiłam się w tym wszystkim, nie widząc we własnej sytuacji żadnego sensownego rozwiązania. Każde jedno, przychodzące mi do głowy, niosło za sobą falę zniszczeń, której, jak mi się wydawało, bym nie zniosła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz