Leżałam wtulona w muskularne ciało Liama,
czując na skórze jego chłodny oddech. Wzrok wbijałam w niepierwszej czystości
kołdrę, którą się okryliśmy. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, jak się
zachować. Na szczęście to on przejął inicjatywę, pocałowawszy mnie czule w
czubek głowy.
- Miałem
rację – odezwał się, a z tonu jego głosu wyczytałam, że się uśmiecha.
- Z
czym? – zapytałam z lekkim trudem, objawiło się to cichą chrypą.
-
Że mnie kochasz – tym razem wyszeptał, przyciskając mnie mocniej do siebie.
-
Skąd wiesz? To jeszcze nic nie znaczy – stwierdziłam, zagryzając dolną wargę. Powstrzymałam
chęć uniesienia kącików ust wysoko do góry, chcąc się z nim nieco podroczyć.
-
Trochę cię znam Melody i takie kity możesz wciskać Louisowi, nie mnie –
stwierdził pewnie. – I co teraz? – dodał mniej odważnie. Poruszył się
niespokojnie, głowę podpierając na łokciu. Dopiero wówczas oderwałam się od
jego torsu, odważywszy się spojrzeć w jego twarz. Przyglądał mi się uważnie
swymi hipnotyzującymi oczami, co tylko dodatkowo mnie rozpraszało w
poszukiwaniu odpowiedzi.
-
Ale z czym? – mruknęłam, przybierając podobną pozycję.
-
Nami.
Odwróciłam
odruchowo wzrok. Co miałam mu powiedzieć? Że będzie inaczej, że mu wybaczyłam,
że możemy teraz żyć długo i szczęśliwie, nie przejmując się niczym? Chciałam,
ale nie mogłam. W tym momencie dopadła mnie ta straszna myśl; Joseph.
Zdradziłam go świadomie, nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie. Podczas gdy
on być może przyleciał już z LA i czekał na mój powrót gdzieś w zatłoczonym,
wiecznie ulewnym Londynie, ja wylądowałam w łóżku ze swoim byłym. Poczułam
ogromną gulę gdzieś w gardle, ogarnęła mnie fala mdłości. Wyrzuty sumienia
zalały mnie od środka, nie pozwalając skupić się na niczym innym.
Liam najwyraźniej zauważył, że dzieje się
ze mną coś niedobrego, bo położył swą dłoń na moim nagim ramieniu, z niepokojem
wypowiadając słowa:
-
Wszystko w porządku?
-
Joe – wyszeptałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie potrzebował więcej,
zrozumiał doskonale, o co chodziło.
W pierwszym momencie zmienił jedynie minę,
lecz tak szybko przywrócił lekki uśmieszek, że nie zdążyłam się zorientować, co
takiego wyczuł na dźwięk imienia mojego obecnego chłopaka. Objął mnie lekko,
znów cmokając w rozkopane włosy. Bezradna wtuliłam się ponownie w jego ciało,
kontrolując własny oddech. Nie chciałam myśleć o Josephie, o tym, co nas
czekało po wyjściu z tego obskurnego pokoju. Najchętniej zaszyłabym się tam
razem z nim na wieki, zapominając o wszelkim świecie. Darowując sobie ból,
który nieustannie serwowała rzeczywistość rozpościerająca się za zasłoniętym
prześwitującą kotarą oknem.
-
Nie martw się tym teraz – wymruczał Liam tuż nad moim uchem. Jego prośba stała
się dla mnie rozkazem, kiedy nagle rozległy się odgłosy ludzkiego głosu gdzieś
z holu. Spojrzeliśmy na siebie przerażeni, a blondyn zerwał się jak poparzony,
szybko mówiąc:
-
Pewnie właściciel.
Z
niewyobrażalną szybkością założyliśmy walającą się po zakruszonym
nierozpoznanymi substancjami dywanie bieliznę, resztę odzieży biorąc do rąk.
Rozejrzeliśmy się dookoła w poszukiwaniu ucieczki, gdy w zamku drzwi frontowych
zabrzęczał klucz. Z przerażeniem wbiegliśmy do pierwszych lepszych, które
umieszczono na przeciwległej ścianie.
Znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu,
gdzie po przyzwyczajeniu oczu do nikłego natężenia światła dało się zauważyć
same rupiecie: stary telewizor z wybitym ekranem, kilka winylowych płyt, kasety
z powyciąganymi taśmami. Stanęliśmy pośrodku tego bałaganu, nasłuchując.
Osobiście próbowałam bezszelestnie naciągnąć na siebie z powrotem sukienkę, co
wbrew pozorom okazało się dosyć trudne, zważywszy na wszechobecność niezdatnych
do użycia rzeczy.
Liam
w międzyczasie uchylił lekko drewniane drzwi, zaglądając do środka. Uwiesiłam
się na jego ramieniu, również podglądając mężczyznę w średnim wieku, który
właśnie wszedł do mieszkania. Brzuchaty, w sportowej kurtce mruczał coś
bezustannie pod nosem, a naruszona koordynacja ruchowa kazała mi myśleć, iż
aktualnie nie należał do grona trzeźwych. Z trudem pogramolił się do szerokiego
łoża, po czym rzucił się na niego. Nie zauważył skopanej pościeli ani nawet
moich szpilek leżących nieopodal. Zerknęłam z niemym pytaniem na swojego
towarzysza, a ten pokiwał głową, poszerzając stopniowo szparę. Sam również
zdążył już wciągnąć na siebie luźne dżinsy, natomiast koszulę nadal trzymał w
ręce, dzięki czemu mogłam napawać się widokiem jego umięśnionej klatki
piersiowej.
Na
palcach ruszyliśmy ku wyjściu, a ja po drodze schyliłam się po bądź co bądź,
drogie buty. Po wymknięciu się z własności nieznajomego, oboje parsknęliśmy
gromkim śmiechem, siadając na chłodnych schodach. Po jako takim uspokojeniu
się, przeczesałam dłonią niesforne włosy, podczas gdy Payne nałożył na ramiona
okrycie.
-
Która godzina? – zapytałam, przypominając sobie o bawiących się piętro niżej
znajomych.
-
Po trzeciej – zakomunikował po sprawdzeniu tego na swoim srebrnym zegarku.
Westchnęłam
przeciągle, podnosząc się do pionu.
-
Trzeba do nich wracać – stwierdziłam głucho.
Trzeba
było wracać do potencjalnych przyjaciół. Trzeba było wracać do obskurnego
pensjonatu. Nazajutrz trzeba było wracać do Londynu. Trzeba było wracać do
rzeczywistości.
Nastał
niedzielny poranek. Obudziłam się stosunkowo
wcześnie, zauważając, że moje tymczasowe współlokatorki smacznie chrapią
wtulone w pierzaste pościele. W przeciwieństwie do nich nie potrafiłam zapaść w
głęboki sen, a jedynie w kilkunastominutowe drzemki. Nie byłam w stanie
wyrzucić z własnych myśli obrazu zawiedzionego Josepha, a także cudownych wspomnień
z incydentu mającego miejsce nad klubem. Czekała mnie poważna decyzja i nie
mogłam popełnić w niej nawet najmniejszego błędu.
Wygramoliłam się spod własnej kołdry, po czym
wsunęłam stopy w ocieplane kapcie. Nie przejmując się obecnością gospodarzy
domu ani nawet chłopakami, którzy mogli już wstać, podążyłam na parter.
Wszędzie panowała cisza, choć przez poprzysłaniane jeszcze roletami okna przedostawały
się do wnętrza budynku jasne promienie słoneczne. Zwabiona nimi, niemal
wybiegłam na werandę. Przywitał mnie powiew szczypiącego wiatru, lecz górujące
już nad ziemią słońce skutecznie zniwelowało jego pierwotny chłód. Oparłam się
o barierkę i z przyjemnością zamknęłam powieki. Rozkoszowanie się ciepłem,
jakie padało na moje ciało, przerwał czyjś żelazny uścisk, który nagle je
otoczył. Pociągnęłam nosem woń osoby, dzięki czemu bez problemu rozpoznałam
zapach perfum Liama. Nie zareagowałam, pozwalając mu otulić swą twarz moimi
odstającymi we wszelkie możliwe strony kosmykami.
-
Cześć – wymruczał, a jego zachrypnięty jeszcze głos po kilku godzinach snu
rozbrzmiał niczym najpiękniejsza melodia. Uśmiechnęłam się mimowolnie pod jego
wpływem, jednak doskonale wiedziałam, że nie mogłam znów ulec jego urokowi.
-
Liam, wiesz, że ostatnia noc niczego nie zmienia? – rzuciłam najoschlej, jak
tylko potrafiłam na sobie wymusić.
-
Co masz na myśli?
-
Wrócimy do Londynu i wszystko będzie tak, jak wcześniej. Wrócisz do własnego
życia, a ja do Josepha.
Puścił
mnie, po czym delikatnie odwrócił przodem do siebie. Z oporem spojrzałam mu w
oczy, bojąc się, że swoją strukturą zmuszą mnie do zmiany decyzji. Jego źrenice
były nadmiernie rozszerzone, wpatrując się w moją kamienną twarz.
-
Chcesz zapomnieć?
-
Nie zapomnę – przyznałam zgodnie z prawdą. – Kocham cię, Liam – wypowiedziałam
dławiącym głosem, coraz bardziej poddając się emocjom. – Ale oboje jesteśmy
częścią czegoś zupełnie innego. To była piękna chwila zapomnienia, lecz czas to
zakończyć. Każde z nas ma swoje życie.
-
Nie wierzę, że chcesz to zrobić – powiedział, a w jego oczach dostrzegłam ból.
-
Przepraszam – rzekłam, tłumiąc wybuch płaczu. Szybko ominęłam jego sylwetkę,
wchodząc do wnętrza domu. Z kuchni dobiegły mnie już pierwsze odgłosy porannej
krzątaniny, jednakże nie przykuło to mojej uwagi. Wbiegłam szybko na górę, po
czym zamknęłam się w łazience. Zjechawszy po powierzchni drzwi, usiadłam na
białych kafelkach, uwalniając łzy. To było zbyt trudne.
Zniknęli.
Z dnia na dzień rozpłynęli się gdzieś w chłodnym londyńskim powietrzu, a moje
łudzące się wciąż oczy tylko przeszukiwały tłumy, szukając w nim starannie
ułożonych blond włosów lub niedbale zarzuconej kasztanowej grzywy. Niemal
każdego wieczoru siadałam bezsilnie pod łóżkiem i przyglądałam się pusto
kontaktom w telefonie, gdzie dostrzegałam Jego imię. Mój palec tkwił milimetr
nad przyciskiem z zieloną słuchawką, wahając się razem ze mną. W myślach wciąż
wracałam do tamtej nocy. Czułam się odtrącona ze względu na nią, kiedy tak
nagle wyparował z mojego życia. Z drugiej jednak strony dochodziłam do wniosku,
że to może i lepiej. Choć i tak nadal bałam się spotkania z Josephem, którego
podróż przedłużyła się o kilkanaście dni. Nie wyobrażałam sobie jego powrotu,
momentu spojrzenia w te brązowe tęczówki. Z tym palącym uczuciem pod gardłem odpisywałam
na jego smsy, z tym samym poczuciem winy odbierałam dławiącym głosem jego
połączenia telefoniczne. Wiedział, że coś jest nie tak, pytał o to za każdym
razem. Nie mam pojęcia jak, jednak musiałam to zdradzać własnym zachowaniem.
Całe godziny zajmowały mi rozmyślania. Zastanawiałam się czy powiedzieć mu
prawdę, czy może zataić to drobne zajście z własnego życia. Skłaniałam się ku
opcji numer dwa, za bardzo bałam się rozstania. Przecież to było nieuniknione,
gdyby się dowiedział. Przez kilka chwil niemyślenia, przez kilka chwil, kiedy
poniosła mnie chwila, straciłabym kogoś tak niesamowicie ważnego. Kogoś, bez kogo
nie umiałam już żyć. Na samą myśl o tym, iż mógłby zniknąć z mojej monotonnej
codzienności, całe moje ciało zastygało w bezruchu. Przez te kilka miesięcy
naszego związku zdążyłam się przywiązać, pokochać na swój sposób. Tylko czy
miłość, jaką darzyłam Josepha równała się z tą, która tliła się gdzieś w moim
sercu już dużo wcześniej? Czy dorównywała tej do Liama?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na te pytania.
Kłamstw również się bałam. Choćbym nie
wiem jak się starała, gdybym z całych sił próbowała zatrzeć wszelkie ślady, i
tak kiedyś by to wyszło. Przekonywała mnie jednak perspektywa chociaż kilku
błogich dni w jego towarzystwie. Ostatnich momentów w jego silnych ramionach,
jego ostatnich pocałunków na moich wargach, ostatnich szeptów mojego własnego
imienia tuż nad uchem.
Nie wiedząc kiedy, po moim policzku
potoczyła się pojedyncza łza. Opadłam całym ciałem na miękkie poduszki,
wzdychając głęboko. Patrzyłam tępo na powierzchnię drewna nade mną, próbując
się uporać z własnymi uczuciami. Nie byłam zdolna do ich uporządkowania, do
dojścia do jakiegokolwiek ładu składu. Wszystkie zdawały się ze mnie kpić,
mieszając ze sobą, wzrastając razem z każdą wzmianką na ich temat. Pogubiłam
się w tym wszystkim, nie widząc we własnej sytuacji żadnego sensownego
rozwiązania. Każde jedno, przychodzące mi do głowy, niosło za sobą falę
zniszczeń, której, jak mi się wydawało, bym nie zniosła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz