„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 11

Rozpoczął się październik, a razem z nim nadeszło trzydzieści jeden najbardziej deszczowych dni w roku. Z nieba niemal nieustannie skapywały mililitry wody, a miasto ogarnęła ponura powłoka. Bura przestrzeń, wały szarych chmur rozprzestrzeniające się nad ludzkimi głowami wprawiały mieszkańców Londynu w jesienne otępienie. Nie ominęło to również mnie. Godzinami błąkałam się po okolicznych uliczkach, przechadzałam nad Tamizę, okrywając się kapturem kurtki, pod którego powierzchnię i tak dostawała się woda. Nie przeszkadzała mi ani wilgoć, ani kręcące się pod jej wpływem włosy. Myślałam. Tak trudno było mi pojąć, jak to się stało, że Liam Payne, z pozoru zwykły nastoletni chłopak, znów namieszał w moim życiu bardziej, niż kiedykolwiek powinien. Jeszcze miesiąc wcześniej był jedynie bolesną przeszłością, wracającą do mnie razem z widokiem tej perfekcyjnej sylwetki. Wówczas wydawało mi się, że dam radę, że wystarczy ignorować wyrywające się w głębi mojej duszy uczucia, zastępując je nowymi. Udawało się, dopóki tylko nie postanowił z jakiegoś, niewiadomego mi powodu wrócić do dawnych czasów. Wybrał zły moment, nie byłam jeszcze gotowa. Brak obecności Josepha tuż obok pozwoliło zapomnieć na chwilę o teraźniejszości, co skończyło się, jak skończyło. Traciłam wszystko.
            Na domiar złego, moja znajomość z Destiny uległa totalnej destrukcji. Jak głupia liczyłam na jakiekolwiek wsparcie z jej strony w sprawie z Annie. Po ostatniej kłótni stało się jasne, iż nie pozostanę dłużej w elicie brunetki. Padający na mnie wzrok dziewczyny przypominał tysiące puszczanych błyskawic, a większość z naszych znajomych powoli się ode mnie oddalała. Do tego nieuniknionego aspektu starałam się jako tako przystosować, jednak nie spodziewałam się takiego obrotu ze strony blondynki.
Zaczęło się pierwszego dnia w szkole po naszej wycieczce. Już rano zauważyłam je rozmawiające z innymi trzecioklasistami, lecz nie miałam nawet zamiaru przyłączać się do dyskusji. Dlatego pomaszerowałam na samą górę pod salę matematyczną. Z uciechą przyjęłam tą lekcję jako pierwszą, pamiętając o zajmowanym zaraz przy mnie miejscu przez Destiny. Po rozpakowaniu własnych rzeczy, czekałam na nią cierpliwie, spoglądając na drzwi wejściowe. Kiedy wreszcie zobaczyłam przyjazną, roześmianą twarz, przechodzącą przez drewniany próg i usłyszałam stukot szpilek po wykafelkowanej podłodze, sama uniosłam kąciki ust do góry. Tuż za nią dreptała Sturnborn z wysoko uniesioną głową. Zaszokowana zauważyłam, że tym razem Destiny wcale nie usiadła na stojącym po mojej lewej stronie stołku, aczkolwiek pognała na sam koniec klasy, gdzie dosiadła się do Michaela Evansa. Nawet nie obdarzyła mnie spojrzeniem, zagłębiając się w zagadywanie kolegi z ławki. Moje osłupienie chyba łatwo dało się wyczytać z miny, gdyż kilka osób zwróciło ku mnie równie zdziwione oczy. Nie chciałam się przejmować, wmawiałam sobie przez całą godzinę, że wcale ich nie potrzebuję, by być lubianą. Stek bzdur. Zostałam brutalnie wyrzucona ze świata, do którego jeszcze niedawno z dumą przynależałam. Przyglądałam się im z daleka, nie mogąc uwierzyć, jak bardzo wszystko się zmieniło. Niektórymi wieczorami nienawidziłam Liama, obarczając go całą winą mojego wyobcowania. Jednak zawsze po kilkunastu minutach dochodziłam do wniosku, że przecież w tym wypadku oddał mi przysługę. Pokazał, na kogo tak naprawdę mogę liczyć; nikogo. Bolało.
            Plotki rozchodziły się po szkole z prędkością światła. Już w połowie miesiąca wyszło na jaw, gdzie tak naprawdę podziewają się Payne, Tomlinson, Styles, a także Malik. Wydawało mi się to dosyć niewiarygodne, ale wszystkie poszlaki prowadziły do jednego rozwiązania tej zagadki – X Factor. Ktoś, niewiadomo kto, wypuścił plotkę o ponownym ich przyjęciu do dalszego etapu programu. Często czatowałam na klatce schodowej wieżowca, wyglądając na Louisa lub którąś z jego sióstr. Niestety szczęście mi nie dopisywało i jedynymi osobami, jakie dane mi było widzieć, okazywali się ich rodzice. Nie dzielili do mnie zbyt wielkiej sympatii, więc wolałam nie pytać o to właśnie ich. Pozostawało jedynie zadowolić się niepotwierdzonymi informacjami i czekać, czekać niewiadomo na co.

            Z parasolem nad głową kroczyłam żwawo przed siebie, próbując ukryć własne zdenerwowanie. Dzięki linii metra dostałam się na odpowiednią ulicę, aczkolwiek od budynku lotniska Heathrow wciąż dzieliło mnie kilkanaście metrów. Lot numer sto czterdzieści trzy miał się zakończyć punktualnie o czwartej po południu, a z pokładu samolotu miał wysiąść, ucieszony perspektywą kolejnych tygodni w Wielkiej Brytanii, Joseph. Skupianie uwagi na zamszowych botkach, co chwilę wpadających w kałuże, stawało się coraz trudniejsze. Bałam się, bałam jak nigdy, aczkolwiek równocześnie pragnęłam ponownie ujrzeć jego roześmianą twarz i poczuć, zapomnieć o minionych dniach i łudzić się, że będzie dobrze.
            Automatycznie przesuwane, szklane drzwi wyczuły moją obecność oraz otworzyły drogę do ogromnej hali, gdzie ujrzałam tłumy ludzi. Jedni, podpierając się o walizki, czekali na odprawę, delektując się ostatnimi przed podróżą rozmowami z bliskimi. Drudzy żegnali się czule, a jeszcze pozostali stali przed dużą ramą, skąd mieli niedługo wyjść przylatujące osoby. Przepchnęłam się przez tłum powstały przez ostatnią grupę, po czym ustałam w miejscu. Większość otaczających mnie jednostek gościło na twarzach szerokie uśmiechy, tylko ja zaciskałam usta w prostą kreskę. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy powoli zaczęły się przed nami wyłaniać sylwetki nieznajomych. Cierpliwie przyglądałam się każdemu z nich, sprawdzając, czy nie wygląda przypadkiem jak mój chłopak. Spodziewałam się jakiegoś kamuflażu dla zmyłki, by nikt go nie rozpoznał, jednak nic takiego nie ujrzałam, gdy pojawił się przede mną.
Mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc jego oblicze. Patrzył przytomnie przed siebie, za sobą ciągnąc bagaż. Pomachałam nieśmiało, by mnie zauważył, co od razu uczynił. Znalazł się obok w mgnieniu oka, biorąc mnie bez pytania w objęcia. Poczułam mocny zapach męskich perfum, oplatając ręce wokół jego szyi. W przeciwieństwie do wielu innych nie drażnił mojego nosa, wręcz przeciwnie. Dawał do zrozumienia poprzez niewidzący zmysł, że jestem właśnie z Nim.
 - Hej, kochanie – mruknął cicho, co wydało mi się wyjątkowo pociągające. Przylgnęłam do niego jeszcze mocniej, dając upust szczęściu, jakie mnie ogarnęło. Znajdował się tam, razem ze mną, mogłam go dotknąć, poczuć, usłyszeć.
 - Kocham cię, Joe – wyszeptałam niemal bezgłośnie. Jego ucho najwyraźniej zdołało to zarejestrować, bo zaśmiał się, odklejając od siebie moje ciało. Spojrzał mi w oczy, jednocześnie zagryzając dolną wargę.
 - Przecież wiem – powiedział bez wahania. Jego usta zaczęły się zbliżać na niebezpieczną odległość do moich, a już po chwili delektowałam się jego pocałunkiem. Oddałam się temu bez żadnego sprzeciwu, ulegając nadmiernie chętnie. – Tak myślę, że to nie najlepsze miejsce na wyznawanie uczuć, chodźmy już – dodał po chwili, łapiąc mnie za rękę. Ścisnęłam jego własną mocno jak nigdy, surrealistycznie przestraszona, że mi ucieknie lub wyparuje razem z chłodnym powietrzem.
 - Musisz mi szczegółowo opowiedzieć, co takiego się zdarzyło ostatnio, bo muszę się poskarżyć, że przez telefon nie byłaś zbyt rozmowna – rzekł po wyjściu na dwór, kierując się do parkingu. W jego głosie nie odczytałam nawet nutki wyrzutu, już bardziej byłabym skłonna zauważyć w nim troskliwe zabarwienie.
 - Bo nie ma, co mówić – odparłam. – Nie bałeś się tutaj zostawić samochód na tak długi okres czasu? – Zmieniłam szybko temat, nie mając ochoty na dalsze drążenie poprzedniego.
 - Obserwowany całodobowo, na pewno bezpieczniejszy niż ten pod apartamentowcem – wyjaśnił. – Bo zapomnę, masz pozdrowienia od mojej rodziny.
 - Podziękuj im bardzo. Pamiętają mnie jeszcze?
 - No jasne. Przede wszystkim Frankie – odpowiedział ze śmiechem, nawiązując do osoby swojego najmłodszego brata.
Dziesięcioletni chłopiec wyraźnie zalecał się do mnie podczas wakacji, co wywoływało nie lada rozweselenie wśród obserwatorów jego podrywów. Niezmiernie słodki szatyn z zapuszczonymi włosami oraz okrągłą buźką przy każdych moich odwiedzinach Josepha dorywał się do lodówki i pichcił dla mnie tak wyszukane potrawy, jak płatki z mlekiem bądź chleb z masłem orzechowym.
            Joe przekręcił klucz w zamku, a drzwi ustąpiły po charakterystycznym brzęknięciu.  Przepuścił mnie jako pierwszą, dzięki czemu po chwili znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. Brunet zaraz je oświetlił, przez co ujrzałam przestronny salon ze szklaną ścianą naprzeciw siebie. Zdjęłam obcierające powoli stopy buty i odwiesiłam na posrebrzany haczyk jasny płaszczyk. Jonas w tym czasie zaciągnął walizkę po kręconych, żelaznych schodach na podest, służący za drugie piętro, a zarazem jego sypialnię.
 - Napijesz się czegoś? – zapytał po zejściu na dół, obciągając swoją turkusową koszulkę.
 - A co masz?
 - Georgia miała uzupełnić lodówkę przed moim powrotem, więc zapewne coś jest. – Przeszedł do znajdującej się po prawej stronie, oddzielonej ścianą nośną, kuchni, gdzie również oświecił światło. Otworzył wcześniej wspomniane wcześniej urządzanie i zaczął wymieniać: - Woda, woda smakowa, sok pomarańczowy, sok jabłkowy, cola…
 - O jakim smaku ta woda? – Przerwałam mu.
 - Jabłkowa, truskawkowa, cytrynowa…
 - Cytrynową. – Znów weszłam mu w słowo, domyślając się, jak długo mógłby tak wyliczać.
            Zgodnie z moim zamówieniem wyjął dwulitrową butelkę, a ze skupiska szafek na równoległej ścianie szklankę. Nalał ostrożnie cieszy, po czym podał mi przedmiot do rąk. Wzięłam go bez słowa oraz upiłam od razu łyk zimnego napoju. Oparłam się o drewnianą framugę, patrząc na jego powolne poczynania. Zaczął bowiem przeglądać cały asortyment mebli, najwyraźniej czegoś szukając. Wreszcie zawołał triumfalne ‘ha!’, wyjmując paczkę popcornu.
 - Seans kinowy? – zaproponował. Pokiwałam potakująco głową, co przyjął z aprobatą.
            Siedzieliśmy na wygodnej kanapie, nasze oczy utkwione były w ekranie zawieszonego na ścianie telewizora plazmowego, odtwarzającego jakieś ckliwe romansidło. Pobłażliwie śledziłam losy bohaterów, więcej uwagi poświęcając unoszącej się raz po raz klatce piersiowej towarzysza. Obejmował mnie ramieniem, drugą dłoń przeznaczywszy na transportowanie do ust przekąsek.
 - Nie sądzisz, że to z lekka nierealne? – wypaliłam półszeptem, wciąż opierając się o jego tors.
 - Co masz na myśli? – spytał zdezorientowany przez wcześniejsze wciągnięcie w fabułę filmu.
 - Jestem tutaj z tobą, Josephem Jonasem, chociaż mógłbyś teraz balować z największymi ludźmi show-biznesu. Poznaliśmy się na jakiejś imprezie w LA, specjalnie dla mnie tutaj przyleciałeś… Gdybym gdzieś przeczytała podobną historię, uznałabym ją za wyssany z palca absurd.
 - Przeznaczenie – podsumował od razu, a na włosach poczułam jego cmoknięcie.
            Wypowiedziane przez niego słowo odbiło się echem w moim umyśle. Przeznaczenie, wybór losu, co jeszcze mógł powiedzieć na ten temat? Wolałam nie pytać. Automatycznie nachodziła mnie myśl, iż osobiście zaprzepaściłam coś, co mogło mieć piękną przyszłość. Nasze relacje trwały stosunkowo niedługo, aczkolwiek sposób, w jaki się do siebie przywiązaliśmy, był trudny do opisania słowami. On, dyspozycyjny o każdej porze dnia i nocy, gotowy przelecieć pół świata dla mojej zachcianki, zamieszkać w obcym kraju, daleko od rodziny, byle przebywać blisko mnie. I ja - ruda nastolatka pogubiona we własnych uczuciach; wciąż wracająca do wspomnień poprzedniego związku, w międzyczasie niewyobrażająca sobie życia bez bruneta; kochająca dwie osoby jednocześnie, nie potrafiąca odróżnić którą bardziej.
            Minęły dwie godziny, a w telewizorze pojawiły się napisy końcowe, przewijające się ślamazarnie w dół. Oboje westchnęliśmy, zmieniając z oporem swoje pozycje. Joe wstał ze sofy, aby wyłączyć odtwarzacz dvd.
 - Chyba będę się musiała zbierać, już po dziewiątej – zauważyłam, zerknąwszy na zegarek, tkwiący na moim nadgarstku.
 - Przecież to wcześnie – zaperzył się, wybałuszając zabawnie oczy.
 - Jutro szkoła – broniłam się.
 - A ja nie wróciłem po tak długiej nieobecności, by siedzieć samotnie w mieszkaniu. – Przyjął podobną taktykę. – Miałem nadzieję na jakiś miło spędzony wieczór – dodał, nachylając się nade mną.
Zamrugałam kilkakrotnie, wlepiając wzrok w jego twarz. Pocałował mnie delikatnie, zaraz potem wpijając się w moje wargi coraz zachłanniej. Oddawałam pocałunki, lecz kiedy jego dłonie zaczęły błądzić po moim ciele, a nasze nogi skrzyżowały się w dosyć dziwny sposób, przerwałam, odwracając się w drugą stronę. Chłopak rzucił mi zdziwione spojrzenie, które całkowicie zignorowałam. Bezapelacyjnie wstałam z miejsca, starając się zakryć twarz rozpuszczonymi włosami. Z pośpiechem wsunęłam stopy do botków oraz zabrałam płaszcz. Wychodząc z apartamentu, zdążyłam usłyszeć jedynie swoje imię. Nie wpłynęło to nijak na moje postępowanie, a może tylko przyspieszyło częstotliwość stawianych kroków.

Moim celem była winda na końcu korytarza, gdzie oparłam czoło o chłodną powłokę jednej z jej ścian. Uciekłam, uciekłam od niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz