Rozpoczął
się październik, a razem z nim nadeszło trzydzieści jeden najbardziej
deszczowych dni w roku. Z nieba niemal nieustannie skapywały mililitry wody, a
miasto ogarnęła ponura powłoka. Bura przestrzeń, wały szarych chmur
rozprzestrzeniające się nad ludzkimi głowami wprawiały mieszkańców Londynu w
jesienne otępienie. Nie ominęło to również mnie. Godzinami błąkałam się po
okolicznych uliczkach, przechadzałam nad Tamizę, okrywając się kapturem kurtki,
pod którego powierzchnię i tak dostawała się woda. Nie przeszkadzała mi ani
wilgoć, ani kręcące się pod jej wpływem włosy. Myślałam. Tak trudno było mi
pojąć, jak to się stało, że Liam Payne, z pozoru zwykły nastoletni chłopak,
znów namieszał w moim życiu bardziej, niż kiedykolwiek powinien. Jeszcze miesiąc
wcześniej był jedynie bolesną przeszłością, wracającą do mnie razem z widokiem
tej perfekcyjnej sylwetki. Wówczas wydawało mi się, że dam radę, że wystarczy
ignorować wyrywające się w głębi mojej duszy uczucia, zastępując je nowymi.
Udawało się, dopóki tylko nie postanowił z jakiegoś, niewiadomego mi powodu
wrócić do dawnych czasów. Wybrał zły moment, nie byłam jeszcze gotowa. Brak
obecności Josepha tuż obok pozwoliło zapomnieć na chwilę o teraźniejszości, co
skończyło się, jak skończyło. Traciłam wszystko.
Na domiar złego, moja znajomość z
Destiny uległa totalnej destrukcji. Jak głupia liczyłam na jakiekolwiek
wsparcie z jej strony w sprawie z Annie. Po ostatniej kłótni stało się jasne,
iż nie pozostanę dłużej w elicie brunetki. Padający na mnie wzrok dziewczyny
przypominał tysiące puszczanych błyskawic, a większość z naszych znajomych
powoli się ode mnie oddalała. Do tego nieuniknionego aspektu starałam się jako
tako przystosować, jednak nie spodziewałam się takiego obrotu ze strony
blondynki.
Zaczęło
się pierwszego dnia w szkole po naszej wycieczce. Już rano zauważyłam je
rozmawiające z innymi trzecioklasistami, lecz nie miałam nawet zamiaru
przyłączać się do dyskusji. Dlatego pomaszerowałam na samą górę pod salę
matematyczną. Z uciechą przyjęłam tą lekcję jako pierwszą, pamiętając o
zajmowanym zaraz przy mnie miejscu przez Destiny. Po rozpakowaniu własnych
rzeczy, czekałam na nią cierpliwie, spoglądając na drzwi wejściowe. Kiedy
wreszcie zobaczyłam przyjazną, roześmianą twarz, przechodzącą przez drewniany
próg i usłyszałam stukot szpilek po wykafelkowanej podłodze, sama uniosłam
kąciki ust do góry. Tuż za nią dreptała Sturnborn z wysoko uniesioną głową.
Zaszokowana zauważyłam, że tym razem Destiny wcale nie usiadła na stojącym po
mojej lewej stronie stołku, aczkolwiek pognała na sam koniec klasy, gdzie
dosiadła się do Michaela Evansa. Nawet nie obdarzyła mnie spojrzeniem,
zagłębiając się w zagadywanie kolegi z ławki. Moje osłupienie chyba łatwo dało
się wyczytać z miny, gdyż kilka osób zwróciło ku mnie równie zdziwione oczy.
Nie chciałam się przejmować, wmawiałam sobie przez całą godzinę, że wcale ich
nie potrzebuję, by być lubianą. Stek bzdur. Zostałam brutalnie wyrzucona ze
świata, do którego jeszcze niedawno z dumą przynależałam. Przyglądałam się im z
daleka, nie mogąc uwierzyć, jak bardzo wszystko się zmieniło. Niektórymi
wieczorami nienawidziłam Liama, obarczając go całą winą mojego wyobcowania.
Jednak zawsze po kilkunastu minutach dochodziłam do wniosku, że przecież w tym
wypadku oddał mi przysługę. Pokazał, na kogo tak naprawdę mogę liczyć; nikogo.
Bolało.
Plotki rozchodziły się po szkole z
prędkością światła. Już w połowie miesiąca wyszło na jaw, gdzie tak naprawdę
podziewają się Payne, Tomlinson, Styles, a także Malik. Wydawało mi się to
dosyć niewiarygodne, ale wszystkie poszlaki prowadziły do jednego rozwiązania
tej zagadki – X Factor. Ktoś, niewiadomo kto, wypuścił plotkę o ponownym ich
przyjęciu do dalszego etapu programu. Często czatowałam na klatce schodowej
wieżowca, wyglądając na Louisa lub którąś z jego sióstr. Niestety szczęście mi
nie dopisywało i jedynymi osobami, jakie dane mi było widzieć, okazywali się
ich rodzice. Nie dzielili do mnie zbyt wielkiej sympatii, więc wolałam nie
pytać o to właśnie ich. Pozostawało jedynie zadowolić się niepotwierdzonymi informacjami
i czekać, czekać niewiadomo na co.
Z parasolem nad głową kroczyłam
żwawo przed siebie, próbując ukryć własne zdenerwowanie. Dzięki linii metra
dostałam się na odpowiednią ulicę, aczkolwiek od budynku lotniska Heathrow wciąż
dzieliło mnie kilkanaście metrów. Lot numer sto czterdzieści trzy miał się
zakończyć punktualnie o czwartej po południu, a z pokładu samolotu miał wysiąść,
ucieszony perspektywą kolejnych tygodni w Wielkiej Brytanii, Joseph. Skupianie
uwagi na zamszowych botkach, co chwilę wpadających w kałuże, stawało się coraz
trudniejsze. Bałam się, bałam jak nigdy, aczkolwiek równocześnie pragnęłam
ponownie ujrzeć jego roześmianą twarz i poczuć, zapomnieć o minionych dniach i
łudzić się, że będzie dobrze.
Automatycznie przesuwane, szklane
drzwi wyczuły moją obecność oraz otworzyły drogę do ogromnej hali, gdzie
ujrzałam tłumy ludzi. Jedni, podpierając się o walizki, czekali na odprawę,
delektując się ostatnimi przed podróżą rozmowami z bliskimi. Drudzy żegnali się
czule, a jeszcze pozostali stali przed dużą ramą, skąd mieli niedługo wyjść
przylatujące osoby. Przepchnęłam się przez tłum powstały przez ostatnią grupę,
po czym ustałam w miejscu. Większość otaczających mnie jednostek gościło na
twarzach szerokie uśmiechy, tylko ja zaciskałam usta w prostą kreskę. Nie
minęło zbyt wiele czasu, kiedy powoli zaczęły się przed nami wyłaniać sylwetki
nieznajomych. Cierpliwie przyglądałam się każdemu z nich, sprawdzając, czy nie
wygląda przypadkiem jak mój chłopak. Spodziewałam się jakiegoś kamuflażu dla
zmyłki, by nikt go nie rozpoznał, jednak nic takiego nie ujrzałam, gdy pojawił
się przede mną.
Mimowolnie
się uśmiechnęłam, widząc jego oblicze. Patrzył przytomnie przed siebie, za sobą
ciągnąc bagaż. Pomachałam nieśmiało, by mnie zauważył, co od razu uczynił.
Znalazł się obok w mgnieniu oka, biorąc mnie bez pytania w objęcia. Poczułam
mocny zapach męskich perfum, oplatając ręce wokół jego szyi. W przeciwieństwie
do wielu innych nie drażnił mojego nosa, wręcz przeciwnie. Dawał do zrozumienia
poprzez niewidzący zmysł, że jestem właśnie z Nim.
- Hej, kochanie – mruknął cicho, co wydało mi
się wyjątkowo pociągające. Przylgnęłam do niego jeszcze mocniej, dając upust
szczęściu, jakie mnie ogarnęło. Znajdował się tam, razem ze mną, mogłam go
dotknąć, poczuć, usłyszeć.
- Kocham cię, Joe – wyszeptałam niemal
bezgłośnie. Jego ucho najwyraźniej zdołało to zarejestrować, bo zaśmiał się,
odklejając od siebie moje ciało. Spojrzał mi w oczy, jednocześnie zagryzając
dolną wargę.
- Przecież wiem – powiedział bez wahania. Jego
usta zaczęły się zbliżać na niebezpieczną odległość do moich, a już po chwili
delektowałam się jego pocałunkiem. Oddałam się temu bez żadnego sprzeciwu,
ulegając nadmiernie chętnie. – Tak myślę, że to nie najlepsze miejsce na
wyznawanie uczuć, chodźmy już – dodał po chwili, łapiąc mnie za rękę. Ścisnęłam
jego własną mocno jak nigdy, surrealistycznie przestraszona, że mi ucieknie lub
wyparuje razem z chłodnym powietrzem.
- Musisz mi szczegółowo opowiedzieć, co
takiego się zdarzyło ostatnio, bo muszę się poskarżyć, że przez telefon nie
byłaś zbyt rozmowna – rzekł po wyjściu na dwór, kierując się do parkingu. W
jego głosie nie odczytałam nawet nutki wyrzutu, już bardziej byłabym skłonna
zauważyć w nim troskliwe zabarwienie.
- Bo nie ma, co mówić – odparłam. – Nie bałeś
się tutaj zostawić samochód na tak długi okres czasu? – Zmieniłam szybko temat,
nie mając ochoty na dalsze drążenie poprzedniego.
- Obserwowany całodobowo, na pewno bezpieczniejszy
niż ten pod apartamentowcem – wyjaśnił. – Bo zapomnę, masz pozdrowienia od
mojej rodziny.
- Podziękuj im bardzo. Pamiętają mnie jeszcze?
- No jasne. Przede wszystkim Frankie –
odpowiedział ze śmiechem, nawiązując do osoby swojego najmłodszego brata.
Dziesięcioletni
chłopiec wyraźnie zalecał się do mnie podczas wakacji, co wywoływało nie lada
rozweselenie wśród obserwatorów jego podrywów. Niezmiernie słodki szatyn z
zapuszczonymi włosami oraz okrągłą buźką przy każdych moich odwiedzinach Josepha
dorywał się do lodówki i pichcił dla mnie tak wyszukane potrawy, jak płatki z
mlekiem bądź chleb z masłem orzechowym.
Joe przekręcił klucz w zamku, a
drzwi ustąpiły po charakterystycznym brzęknięciu. Przepuścił mnie jako pierwszą, dzięki czemu
po chwili znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. Brunet zaraz je oświetlił,
przez co ujrzałam przestronny salon ze szklaną ścianą naprzeciw siebie. Zdjęłam
obcierające powoli stopy buty i odwiesiłam na posrebrzany haczyk jasny
płaszczyk. Jonas w tym czasie zaciągnął walizkę po kręconych, żelaznych
schodach na podest, służący za drugie piętro, a zarazem jego sypialnię.
- Napijesz się czegoś? – zapytał po zejściu na
dół, obciągając swoją turkusową koszulkę.
- A co masz?
- Georgia miała uzupełnić lodówkę przed moim
powrotem, więc zapewne coś jest. – Przeszedł do znajdującej się po prawej
stronie, oddzielonej ścianą nośną, kuchni, gdzie również oświecił światło.
Otworzył wcześniej wspomniane wcześniej urządzanie i zaczął wymieniać: - Woda,
woda smakowa, sok pomarańczowy, sok jabłkowy, cola…
- O jakim smaku ta woda? – Przerwałam mu.
- Jabłkowa, truskawkowa, cytrynowa…
- Cytrynową. – Znów weszłam mu w słowo,
domyślając się, jak długo mógłby tak wyliczać.
Zgodnie z moim zamówieniem wyjął
dwulitrową butelkę, a ze skupiska szafek na równoległej ścianie szklankę. Nalał
ostrożnie cieszy, po czym podał mi przedmiot do rąk. Wzięłam go bez słowa oraz
upiłam od razu łyk zimnego napoju. Oparłam się o drewnianą framugę, patrząc na
jego powolne poczynania. Zaczął bowiem przeglądać cały asortyment mebli,
najwyraźniej czegoś szukając. Wreszcie zawołał triumfalne ‘ha!’, wyjmując
paczkę popcornu.
- Seans kinowy? – zaproponował. Pokiwałam
potakująco głową, co przyjął z aprobatą.
Siedzieliśmy na wygodnej kanapie,
nasze oczy utkwione były w ekranie zawieszonego na ścianie telewizora
plazmowego, odtwarzającego jakieś ckliwe romansidło. Pobłażliwie śledziłam losy
bohaterów, więcej uwagi poświęcając unoszącej się raz po raz klatce piersiowej
towarzysza. Obejmował mnie ramieniem, drugą dłoń przeznaczywszy na
transportowanie do ust przekąsek.
- Nie sądzisz, że to z lekka nierealne? –
wypaliłam półszeptem, wciąż opierając się o jego tors.
- Co masz na myśli? – spytał zdezorientowany
przez wcześniejsze wciągnięcie w fabułę filmu.
- Jestem tutaj z tobą, Josephem Jonasem,
chociaż mógłbyś teraz balować z największymi ludźmi show-biznesu. Poznaliśmy
się na jakiejś imprezie w LA, specjalnie dla mnie tutaj przyleciałeś… Gdybym
gdzieś przeczytała podobną historię, uznałabym ją za wyssany z palca absurd.
- Przeznaczenie – podsumował od razu, a na
włosach poczułam jego cmoknięcie.
Wypowiedziane przez niego słowo
odbiło się echem w moim umyśle. Przeznaczenie, wybór losu, co jeszcze mógł
powiedzieć na ten temat? Wolałam nie pytać. Automatycznie nachodziła mnie myśl,
iż osobiście zaprzepaściłam coś, co mogło mieć piękną przyszłość. Nasze relacje
trwały stosunkowo niedługo, aczkolwiek sposób, w jaki się do siebie
przywiązaliśmy, był trudny do opisania słowami. On, dyspozycyjny o każdej porze
dnia i nocy, gotowy przelecieć pół świata dla mojej zachcianki, zamieszkać w
obcym kraju, daleko od rodziny, byle przebywać blisko mnie. I ja - ruda
nastolatka pogubiona we własnych uczuciach; wciąż wracająca do wspomnień
poprzedniego związku, w międzyczasie niewyobrażająca sobie życia bez bruneta; kochająca
dwie osoby jednocześnie, nie potrafiąca odróżnić którą bardziej.
Minęły
dwie godziny, a w telewizorze pojawiły się napisy końcowe, przewijające się
ślamazarnie w dół. Oboje westchnęliśmy, zmieniając z oporem swoje pozycje. Joe
wstał ze sofy, aby wyłączyć odtwarzacz dvd.
- Chyba będę się musiała zbierać, już po
dziewiątej – zauważyłam, zerknąwszy na zegarek, tkwiący na moim nadgarstku.
- Przecież to wcześnie – zaperzył się,
wybałuszając zabawnie oczy.
- Jutro szkoła – broniłam się.
- A ja nie wróciłem po tak długiej
nieobecności, by siedzieć samotnie w mieszkaniu. – Przyjął podobną taktykę. –
Miałem nadzieję na jakiś miło spędzony wieczór – dodał, nachylając się nade
mną.
Zamrugałam
kilkakrotnie, wlepiając wzrok w jego twarz. Pocałował mnie delikatnie, zaraz
potem wpijając się w moje wargi coraz zachłanniej. Oddawałam pocałunki, lecz
kiedy jego dłonie zaczęły błądzić po moim ciele, a nasze nogi skrzyżowały się w
dosyć dziwny sposób, przerwałam, odwracając się w drugą stronę. Chłopak rzucił
mi zdziwione spojrzenie, które całkowicie zignorowałam. Bezapelacyjnie wstałam
z miejsca, starając się zakryć twarz rozpuszczonymi włosami. Z pośpiechem
wsunęłam stopy do botków oraz zabrałam płaszcz. Wychodząc z apartamentu,
zdążyłam usłyszeć jedynie swoje imię. Nie wpłynęło to nijak na moje
postępowanie, a może tylko przyspieszyło częstotliwość stawianych kroków.
Moim
celem była winda na końcu korytarza, gdzie oparłam czoło o chłodną powłokę
jednej z jej ścian. Uciekłam, uciekłam od niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz