Po
powrocie do mieszkania sama nie wiedziałam, jak dokładnie się do niego
dostałam. Mój umysł zaczął pracować na pełnych obrotach dopiero, gdy drzwi
otworzył ojciec. Jego przerażona na mój widok mina wprawiła mnie w zdziwienie.
Bez słowa wciągnął mnie do środka, zaraz znikając w salonie. Usiadłam
bezmyślnie na podłodze, a on po chwili przyszedł z ciepłym, kraciastym kocem
pod pachą.
- Dziecko, co się stało? – zapytał, kucając
obok mnie. – Jesteś cała przemoczona – dodał, dotykając dłonią posklejanych
przez deszcz włosów.
- Nic – wymamrotałam, odchylając głowę do
tyłu.
- Już ja znam to twoje ‘nic’ – odparł ze
złością, choć nie starał się już dalej wyciągać ode mnie czegokolwiek.
Pociągnął mnie jedynie za ramię tak, że stanęłam w pionie, po czym nakazał iść
się przebrać. Powłócząc nogami, powlokłam się do szafy, skąd wyjęłam pierwsze
lepsze ubranie i zastąpiłam nim poprzedni komplet. Na suche ciuchy zarzuciłam
przyniesiony przez tatę koc, czując powoli, jak moje ciało ogarniają dreszcze.
Przysiadłam wśród ułożonych pod łóżkiem poduszek, zamykając powieki. Niedługo
opadłam na nie i nie zauważywszy kiedy, zapadłam w sen.
Domownicy ponownie zaczęli rzucać na
mnie badawcze spojrzenia, obserwować dokładnie każdy mój ruch. Dlatego
większość czasu spędzałam w zamkniętym pokoju, nie chcąc na okrągło być
kontrolowana. Moje życie towarzyskie sięgnęło zera, co stało się niezwykle
uciążliwe. Miałam ochotę choć na chwilę uciec od własnych problemów i zagłębić
się w czyichś, jednak nikt nie potrzebował rozmowy z moją, oczernioną w
niewiadomy mnie samej sposób przez Annie, osobą. Jedynie Joseph wciąż próbował
się dodzwonić na telefon komórkowy, którego nie odbierałam już od kilku dni.
Potrzebowałam przerwy, to jedyne co potrafiłam wywnioskować w tej sytuacji.
Jakiegoś czasu z daleka od spraw sercowych, pomimo tego, iż uczepiły się moich
myśli kurczowo. Starałam się czymś zająć, więc wyręczając panią Gilbert, dorosłą
kobietę sprzątającą u nas w każdą sobotę, czyściłam wszelkie najgłębsze
zakątki. Przy okazji zrobiłam porządki we wszystkich szafkach oraz półkach.
Najgorsze
okazały się rzeczy osobiste. Nie grzebałam w nich już naprawdę dawno, więc
znalazłam tam ogrom wspomnień z zeszłego roku. Gdzieś pomiędzy szkolnymi
notatkami plątały się pojedyncze zdjęcia, na nich jednoznaczne napisy, nie
brakowało też kartek z lekcyjnych rozmów z ówczesnym chłopakiem lub
dziewczynami. W szufladzie nadal poniewierały się drobne upominki od blondyna,
których bałam się nawet dotykać. Starałam się bardziej skupiać na polerowaniu
przedmiotów, lecz i tak wszystkie przypominały pamiętne wydarzenia. Momentami
patrzyłam na nie bezczynnie, tęskniąc za tym, co było. Innym czasem miałam
ochotę zgarnąć wszystko do kosza na śmieci i pozwolić wywieźć je śmieciarce na
wysypisko razem z innymi gratami. Zdarzało się też ronić niechcący łzy, zaraz
ścierając je opuszkami palców, by nie rozklejać się za bardzo.
Do szkoły chodziłam z przymusu, byle
tylko odsiedzieć te siedem godzin, nie do końca kontaktując z otaczającym mnie
światem. Nie umiałam się dostatecznie skupić na lekcji, a już tym bardziej
zdobyć się na odzywanie do kogokolwiek. Czułam na sobie te pełne kpiny
spojrzenia rówieśników, które wbrew pozorom nie robiły na mojej osobie żadnego wrażenia.
Czasami łapałam uśmiech posyłany przez poszczególne jednostki, jednak nikt nie
odważył się do mnie podejść, by nie narazić się ‘królowej’. Zaczynałam mieć
serdecznie dosyć tej całej hierarchii i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak
bardzo krzywdząca była dla normalnych ludzi. Lecz gdy jest się po tej drugiej
stronie, nie da się tego zauważyć. Jest się zbyt pochłoniętym sprawami
uważanymi za ważniejsze, tak naprawdę błahymi, niewartymi uwagi. Bo jak miała
zmienić świat nowa kolekcja od Louisa Réarda? Jedyne co mogła zrobić, to
dostarczyć wszystkim bogatym panienkom pomysłów na wydawanie pieniędzy
gromadzonych na kontach bankowych.
Minęły jakieś dwa tygodnie od
naszego ostatniego spotkania, kiedy na parkingu przed szkołą ujrzałam
opierającą się o samochód sylwetkę Josepha. W okularach przeciwsłonecznych i
skórzanej kurtce przyciągał wzrok każdego z przechodniów, a ja widząc ich
reakcję, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
Zauważywszy mnie na chodniku, zdjął osłaniające jego oczy szkła i
ruszył raźnym krokiem przed siebie. Przystanęłam, czekając aż dojdzie do celu.
W międzyczasie gorączkowo rozmyślałam nad tym, co takiego mu powiedzieć.
Przecież nie mogłam wśród tłumu nastolatków wyznać mężczyźnie, którego
kochałam, że go zdradziłam i nie potrafię znieść bliskości kogoś innego niżeli
Payne’a. Zresztą nie potrafiłabym tego zrobić nawet w cztery oczy w ciemnym
zaułku.
- Melody – odezwał się głucho, podczas gdy
jego twarz nie wyrażała zupełnie nic.
- Joe – powiedziałam, naśladując powitania
Tomlinsona.
- Bałem się, że coś ci się stało – wyznał w
końcu, a jego mina uległa zmianie. Przyglądał mi się z czułością oraz troską,
co dawało sprzeczne sygnały.
- Nie jesteś zły? – zapytałam, mrużąc oczy ze
zdziwieniem.
- Najwyraźniej miałaś sensowny powód, by
postąpić tak, a nie inaczej – rzekł po chwili zastanowienia, patrząc mi prosto
w oczy.
- A jeżeli ten powód nie należy do takich,
które chciałbyś zaakceptować? – wydusiłam. W tym momencie poczułam, jak do
gardła podchodzą mi wszelkie wnętrzności, a płynąca w żyłach krew wydawała się
być przerażająco zimna. Bez zastanowienia oparłam się o ramię bruneta, który od
razu zareagował, przytrzymując mnie delikatnie.
- Melody, co się dzieje? – spytał spanikowany,
próbując mnie poprowadzić do pobliskiej ławki, stojącej pod wielkim klombem.
- Chyba..
zwymiotuję – wymamrotałam bezsilnie,
głowę odchylając zapobiegliwie w drugą stronę.
Nie zdążyliśmy dojść w wyznaczone miejsce, kiedy zjedzone o poranku
śniadanie postanowiło wydostać się z mojego organizmu poprzez przełyk. Zwróciłam
je wprost na ciemnozielony już o tej porze roku trawnik. Jonas cały czas
obejmował mnie w tułowiu, jednocześnie odgarniając z twarzy kosmyki włosów.
Po wydaleniu całego posiłku
usiadłam na ziemi, a z oczu popłynęły łzy bezradności. Wszyscy dookoła
przyglądali się całej scenie, czego najwidoczniej nie mógł znieść Joseph, gdyż
mierzył ich piorunującym wzrokiem, który nijak nie działał na grupki gapiów.
Dlatego też bez słowa wziął mnie na ręce i poniósł bezceremonialnie do własnego
wozu. Poddałam mu się bez żadnych protestów, czując straszne zażenowanie. Nie
wiedziałam, co wywołało u mnie takie zachowanie, jednak nadal nie dochodziłam
do siebie. Męczące mdłości nie chciały ustąpić nawet wówczas, gdy już
siedziałam na fotelu dla pasażera, głowę wkładając pomiędzy wystawione na
zewnątrz nogi. Joseph kucał tuż przed nimi, pocierając nerwowo dłońmi o moje
łydki. Denerwował się. Jego dotyk zniknął na chwilę, po czym podstawił mi pod
nos butelkę z wodą mineralną. Chwyciłam ją drżącymi dłońmi, odkręcając
niezdarnie zakrętkę. Odrętwiałe nieco usta przyłożyłam do plastiku, pozwalając chłodnej
cieczy zwilżyć podniebienie.
- Lepiej? – wyszeptał Joseph.
Pokiwałam potakująco głową, choć
oczy nadal wbijałam w ceglastoczerwoną barwę kostki brukowej. Zdawałam sobie
sprawę z tego, jak okropnie musiałam wyglądać po całym tym incydencie.
Dodatkowo moje ciało przeszywały pojawiające się co jakiś czas dreszcze,
wzmagane przez porywisty wiatr hulający wokół nas.
- Dasz radę stąd jechać?
- Tak – mruknęłam pod nosem, odwracając się w
stronę wnętrza samochodu. Opadłam na oparcie siedzenia, centralizując swe myśli
na prawidłowym oddychaniu. Powoli wszystko ustępowało, choć miejsce zdrowotnych
problemów zajmowało przerażenie.
- Jadłaś dziś coś nieświeżego? – Usłyszałam
pytanie bruneta podczas jazdy. Nie patrzyłam na niego przez zamknięte powieki,
bojąc się, że widok mijanych obiektów wywoła kolejne odruchy wymiotne.
- Nie wiem.
Nie odparł już nic, więc dobrą
chwilę spędziliśmy wsłuchując się w cichą pracę silnika. Nie pokusił się nawet
o włączenie radia, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Dopiero odważywszy się rozkleić
powieki z pewnością, iż już jest ze mną w porządku, przerwałam panując
milczenie, przyglądając się krajobrazowi za oknem.
- Gdzie jedziemy?
- Do lekarza – odpowiedział pewnie, a ja
wybałuszyłam na niego odruchowo oczy.
- No chyba żartujesz! – wykrzyczałam,
wyprowadzając go tym samym z równowagi.
- Właśnie o niemal zemdlałaś, więc to chyba
normalna kolej rzeczy, że musisz się zbadać, nie sądzisz? – Uniósł się podobnym
tonem.
- Takie rzeczy zdarzają się każdemu i jeszcze
nikt z tego powodu nie umarł – zaperzyłam się z wściekłością, gestykulując żywo
dłońmi.
- To akurat oceni doktor – odpowiedział już
spokojniej, nie znosząc żadnych sprzeciwów.
- To jakiś żart.
Z nadzieją, że jednak zmieni
zdanie, obserwowałam mijane znaki drogowe, lecz, gdy podjechał tuż pod wysoki
budynek szpitala, wściekłam się na niego niemiłosiernie. Otworzył przede mną
grzecznie drzwi, a ja z pulsującymi żyłami wysiadłam z auta, następnie
trzaskając z całej siły blachą. Chłopak chwycił mnie pod łokieć, wlokąc
zdecydowanie do przodu.
- No i po co mi to robisz? – syknęłam.
- Bo się martwię – odrzekł ze stoickim
spokojem, uśmiechając się do pielęgniarki stojącej przy recepcji.
- Mógłbyś trochę tej swojej nadopiekuńczości
przełożyć na kogoś innego – syknęłam złośliwie, co w ogóle go nie ruszyło. Ku
zdziwieniu nas obojga zaczęłam płakać, patrząc na mijanych ludzi, czekających
na swoją kolej do przyjęcia przez brytyjską służbę zdrowia. Można tam było
spotkać osoby w każdym wieku, od noworodków po staruszków podpierających się o
laskę.
- Czy spotkanie z doktorem to tak traumatyczne
przeżycie, że jesteś zdolna robić sceny, by go uniknąć? – Nie wytrzymał po
krótkiej rozmowie z pielęgniarką, która obiecała wkręcić mnie do lekarza
rodzinnego. Jego twarz stężała, a szczęki zostały mocno zaciśnięte. Próbowałam
zachować zimną krew, nie odwracając wzroku, jednak nie dało się ukryć, że nie
widziałam go jeszcze w takim wydaniu. Zwykle cechował się zupełną nieporywczością, co imponowało mi, gdyż w przeciwieństwie do
niego, łatwo dało się mnie wyprowadzić z równowagi.
Nadal patrzyliśmy na siebie z
zadziwiającą intensywnością, kiedy obok nas odchrząknęła szczupła kobieta w
szpitalnym stroju. Joe zaszczycił ją swoim spojrzeniem, które zbiło ją nieco z
tropu. Najwyraźniej jego oblicze nadal nie wróciło do normy i trudno było
rozpoznać w nim chłopaka, z jakim jeszcze przed chwilą prowadziła wyjątkowo
uprzejmą konwersację.
- Doktor McRae już na państwa czeka, pokój
numer osiemnaście – poinformowała niskim głosem, zaraz odchodząc.
- Nie ma już odwrotu – zakomunikował mój
towarzysz już bez niepotrzebnych nerwów.
- Teraz to on stwierdzi, że jestem wariatką z
przedwczesną menopauzą - wymamrotałam
pod nosem, lecz na tyle głośno, by chłopak dosłyszał.
- Okres ci się spóźnia?
- Nie twój zakichany interes.
- Nie znałem cię od tej strony, Melody –
przyznał ze śmiechem, otwierając przede mną odpowiednie drzwi.
Tuż przed sobą, za drewnianym,
niemal czarnym biurkiem, ujrzałam podstarzałego mężczyznę w okularach oraz z
widocznymi zakolami przed swymi brązowymi włosami, przechodzącymi powoli w
szarość. Weszłam nieśmiało do gabinetu, słysząc jak Jonas postępuje dokładnie tak
samo. Facet zerknął na nas sponad papierów, przywołując na usta wesoły uśmiech.
- Dzień dobry – przywitałam się, podając mu
rękę.
- Dzień dobry – odparł, ściskając ją, a zaraz
później również tę Josepha. – Wyglądasz bardzo blado, dziewczyno – zauważył,
przyglądając mi się z ciekawością.
- Po prostu czymś się zatrułam, a mój chłopak
wszystko musi wyolbrzymiać.
- Twój chłopak po prostu posiada zdrowy
rozsądek – wtrącił swoje trzy grosze Joe, siadając obok mnie na niebieskim
krześle.
- Spokojnie dzieci, spokojnie. Zaraz się
wszystkiego dowiemy. Najpierw jednak opowiedz mi, cóż takiego się stało, że
szanowny pan Jonas przywlókł cię tutaj, jak mniemam, siłą? – zapytał, stawiając
nacisk na sławne nazwisko. Słysząc to, wywróciłam wymownie oczami, zaczynając
poważnie żałować, że nie wyrwałam się Joe’emu tam w holu.
- Zwymiotowałam i tyle – rzekłam obojętnie.
- Po czym ze dwadzieścia minut męczyła się z
nawracającymi mdłościami i drgawkami – dopowiedział brunet, za co miałam ochotę
wyprosić go stamtąd.
- Nic mi nie jest, do cholery – zaperzyłam
się.
- Młoda damo, proszę wyrażać się w trochę
stosowniejszy sposób – upomniał mnie nieznajomy. – Powiedz mi jeszcze, co
takiego dziś jadłaś?
- Naleśniki na śniadanie. Były dość dziwne w
smaku, może dżem był przeterminowany.
- Tak, to bardzo możliwe – stwierdził facet,
jednak pozostawał zamyślony. – Chciałbym cię jeszcze zapytać o dwie sprawy.
- Słucham.
- Zdarzały ci się momenty osłabienia lub
podobne incydenty w ostatnich tygodniach?
- Nie – skłamałam świadomie. Doskonale pamiętałam,
jak jeszcze dwa dni temu, podczas szorowania kafelek w łazience, niemal
przewróciłam się na podłogę z zamazanym obrazem przed oczami.
- Wierzę, że mówisz prawdę – odezwał się
doktor, wybudzając mnie z własnych wspomnień. – A czy nie masz problemów z
miesiączkowaniem? Nie spóźnia ci się może okres w tym miesiącu?
- Nie – odparłam, znów łżąc mu w żywe oczy.
Wtedy jednak zorientowałam się, do czego prowadziły te wszystkie
pytania i nagle zastygłam w bezruchu, kalkulując dokładnie, od kiedy powinnam
przechodzić menstruację w tym cyklu. Dni mieszały mi się, przez co robiłam to
kilka razy, nie dopuszczając do siebie świadomości, że obliczenia były
poprawne, a zupełnie inne czynniki wprowadzały niezgodność. Gdy zdałam sobie
sprawę, że należałoby już się z tym męczyć co najmniej dwa i pół tygodnia temu,
wróciłam myślami do wydarzeń z dyskoteki. Analizując dokładnie całą scenę,
doszłam do wniosku, że żadne z nas nie użyło żadnego zabezpieczenia. Wszystko
działo się w tak zawrotnym tempie..
- Wszystko okay? – Do rzeczywistości
przywrócił mnie Joseph. Poczułam na sobie wzrok zarówno jego, jak i drugiej
osoby znajdującej się w pomieszczeniu.
- Tak, jasne. To – zaczęłam nieobecnym głosem,
wstając z miejsca – my już pójdziemy.
Ruszyłam do wyjścia jak w transie,
obierając jedynie jeden cel swojej drogi. Uszy zarejestrowały, jak mój chłopak
od razu rusza za mną, żegnając się wpierw z przedstawicielem służby zdrowia,
ale zignorowałam to, skupiając się na własnych przemyśleniach. To, co uroiło
się w moim umyśle, zdawało się być nierealne i modliłam się, by nie okazało się
prawdą, jednak musiałam się dowiedzieć czy mam słuszność, w ogóle dopuszczając
tę myśl do siebie. Dlatego też przeprosiłam krótko Joe i poprosiłam, by dał mi
wrócić do domu na piechotę. Zrobił to z niechęcia, jednakże nie mógł mnie
przecież wepchnąć do własnego auta. Nawet nie czekając na jego zgodę, oddaliłam
się w odpowiednią stronę, nie interesując się nawet faktem, iż zapewne patrzył,
jak odchodzę. Ruszyłam przed siebie wolnym krokiem, chociaż przecież jak
najprędzej chciałam się znaleźć w pożądanej części miasta. Mimo to nie mogłam
zmusić własnych nóg, które w czuciu przypominały watowe wały mogące się
rozlecieć w każdej chwili, do szybszych ruchów.
Po kilkudziesięciu minutach dotarłam pod migoczący szyld apteki, gdzie
przez chwilę stałam ze strachem. Dopiero po kilku głębokich oddechach odważyłam
się wejść do środka. W środku nie zauważyłam nikogo poza stojącą za ladą,
pulchną panią o twarzy przypominającej te wszystkie kochane babcie w filmach,
karmiące wnuki tonami jedzenia. Podeszłam do niej nieśmiało, a ona od razu
odezwała się uprzejmie:
- Co podać, słoneczko?
Spokojna melodia zawładnęła całą
powierzchnią, gdy ja otwierałam bez celu usta, by wreszcie wykrztusić te dwa
istotne słowa. Ekspedientka przyglądała mi się, marszcząc brwi. Po pewnej
chwili chyba zrozumiała, o co chodzi, bo zniknęła na zapleczu i wróciła z
niewielkim pudełeczkiem. Przesunęła je pod dzielącą nas szybą, a na opakowaniu
ujrzałam nagie dziecko, tulone do obnażonej piersi matki. Zerknęłam z
wdzięcznością ku kobiecie, szukając w kieszeniach pieniędzy. Ona tylko podała
kwotę, jaką miałam zapłacić, posyłając mi przy tym pocieszający uśmiech. Po
położeniu odpowiedniego banknotu na ladzie, zabrałam zakup i czym prędzej schowałam
go do obszernej kieszeni jaskrawożółtej bluzy. Bez słowa wyszłam, a za mną
rozbrzmiał dźwięk wiszącego na suficie dzwoneczka.
Palce zacisnęłam kurczowo na
ukrywanym przed otaczającym światem teście, w każdym z przechodniów widząc
kogoś znajomego. Bałam się, że ktoś z nich podejdzie i bezceremonialnie
sprawdzi, cóż takiego staram się zamaskować ciepłą fakturą
ubrania. Czułam, jakby ktoś zawiązał mi przełyk grubym, niewidzialnym sznurem,
pragnąc bym dusiła się boleśnie i powoli. Z trudem łapałam powietrze, bijąc się
z natarczywymi myślami. Samo przypuszczenie, że ‘badanie’ może wyjść
pozytywnie, nakazywało urządzić bezpowrotny spacer nad Tamizę. Nawet pogoda
zaprzysięgła się z diabłem, spuszczając na mą zdruzgotaną osobę mililitry
lodowatego deszczu. Londyn nigdy nie szczycił się niską średnią opadów
atmosferycznych, aczkolwiek tego dnia wszystko odbierałam jako przeciwności
losu, kłody wystawiane pod moje stopy. Nie chciałam iść do domu, gdzie miałam
zastać namolną postać Iana lub zamartwionego tatę. Jak miałam sprawdzić tak
ważną rzecz z nimi dwoma gdzieś za ścianą? Nie widziałam jednak innego
rozwiązania. Alternatywą mógł być jedynie zasyfiony szalet na dworcu lub przy
stacji metra. Bez wahania wybrałam pierwszą opcję, krocząc ku odpowiedniej
ulicy. Po drodze starałam się uspokoić, wmawiając sobie, że przecież w moim
wieku okres niekoniecznie jest regularny. Nieraz już miewałam z nim problemy,
ale nigdy się tym zbytnio nie przejmowałam. Może dlatego, iż wówczas jeszcze
byłam dziewicą.
Z wahaniem nacisnęłam na klamkę,
zastanawiając się, czy zamek ustąpi. Nic takiego jednak nie nastąpiło, więc
odetchnęłam z ulgą, szukając w torbie pęku kluczy. Pospiesznie odnalazłam
odpowiedni, po czym włożyłam go w niewielką dziurkę, dzięki czemu już po chwili
zdejmowałam czarne adidasy. Brak domowników jak najbardziej mi odpowiadał, więc
postanowiłam od razu załatwić dręczącą sprawę. Już zmierzałam do łazienki, gdy
ktoś zaczął pukać natarczywie w drzwi wejściowe. Odwróciłam się z niechęcią, by
spojrzeć przez judasza. Przez małe szkiełko zobaczyłam własnego brata.
Otworzyłam mu z wściekłością, na co odpowiedział jedynie szerokim uśmiechem.
- Tak trudno jest nosić ze sobą klucze? –
warknęłam na niego.
- Wolę już to, niż ponownie wysłuchiwać kazań
ojca na temat odpowiedzialności, gdy je zgubię – odparł zdawkowo, wymijając
mnie i kierując się do salonu.
- Może byś zdjął buty? Nie będę znów cały
dzień sprzątać – zapowiedziałam.
Wcale nie zrobiło to na nim wrażenia, bo rozłożył się wygodnie na
kanapie oraz włączył jakiś głupkowaty kanał telewizyjny. Akurat leciał program
z paradującymi w strojach kąpielowych tancerkami, więc wyszczerzył się tylko,
oczy wlepiając w ekran.
- Żebyś tylko orgazmu nie przeżył – mruknęłam pod
nosem. Udał, że nie dosłyszał, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.
Przyjęłam to z radością, gdyż uznałam, iż zapatrzony w te spocone ciała nie
będzie mi przeszkadzał.
Postępując zgodnie z instrukcją,
wykonałam potrzebne czynności w kilka minut. Później siedziałam na zamkniętej
desce klozetowej, co jakiś czas rzucając ukradkowe spojrzenia na podłużny,
plastikowy przedmiot, wyglądem przypominający termometr, położony na wysokiej
półce. Powtarzałam szeptem regułkę kolorów, zgodnie z którą żółte kreski
oznaczały wybawienie. Strach sparaliżował moje ciało do tego stopnia, że po wymaganych
piętnastu minutach nie potrafiłam się zmusić, by wstać i sprawdzić rezultat.
Jednocześnie żyły spowiła lodowata mgiełka, doprowadzając ciało do kolejnych
tego dnia prądów, wstrząsających co jakiś czas moje kończyny.
- Ile można tam siedzieć, wyłaź! – wydarł się
z korytarza Ian. – Muszę skorzystać, zaraz idę do Jenny!
- Odwal się! – odkrzyknęłam wściekła, wstając
do pionu.
Nieświadomie wyświadczył mi
przysługę, denerwując zszargane nerwy. Dzięki nim postanowiłam bez dłuższej
zwłoki sprawdzić, jaką barwę pokazuje test, nie chcąc dłużej myśleć nad jej
konsekwencjami. Śmiało po niego sięgnęłam, wpierw odwracając właściwą stroną do
podłogi. Trzymając go w palcach, poczułam jak serce bije dwa razy szybciej niż
powinno. Mimo woli do umysłu powróciły chwile spędzone z Liamem. Tylko wtedy
przybierało takie tempo pracy. Teraz działało z podobną prędkością na zimnych
kafelkach, podczas gdy miałam się dowiedzieć czy moje życie ulegnie drastycznej
zmianie, czy nadal jedynymi problemami, jakie będą dręczyły moją osobę, będą te
miłosne. Nawet tych nie umiałam rozwiązać, więc jak mogłabym zostać matką? Jak
mogłabym wychować nowe stworzenie, nauczyć je egzystować w tym okrutnym
świecie?
Nie znałam odpowiedzi na żadne z
tych pytań nawet wówczas, gdy ujrzałam trzy niebieskie kreski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz