„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 14

Czymże są codzienne mdłości, zmiany nastroi z szybkością rozpędzonego strusia pędziwiatra i to przewrotne uczucie w żołądku, uprzedzające wyzbycie się niepotrzebnej części przełkniętego pokarmu przez tą samą drogę, którą do niego trafił, przy tym, co działo się z moją duszą. Zszargana do granic możliwości nie potrafiła odnaleźć żadnego punktu zahaczenia, żadnej deski ratunku. Wisiała nad przepaścią, jednym palcem trzymając za gałąź wystającego drzewa. Zbyt słaba, by się podciągnąć, zbyt krucha, by uwierzyć we własne siły. Któregoś dnia tej udręki, jaką bezapelacyjnie było wykorzystywanie resztek sił do niedopuszczenia do upadku, zgubiła swą własną tożsamość. Bo jak można wiedzieć, kim się jest, skoro nierozpoznane myśli szybują w przestworzach, a sam umysł przypomina swego rodzaju pustkę. Pustkę pełną nicości, pustkę pełną wybielonych wspomnień i rozmyślań. Pustkę, w której wyraźnie objawiały się jedynie przedmioty zarejestrowane przez źrenice. Takie, jak wyjęty z niewielkiego plastikowego pudełka termometr, który z pośpiechem zaniosłam do pokoju brata.
 - Trzymaj – powiedziałam, podając przedmiot schowanemu głęboko pod kołdrą brunetowi. Z trudem wyjął spod niej rękę, żeby go przejąć i włożyć bez słowa do ust.
 - Londyn to paskudne miasto – westchnął po raz kolejny ojciec, przy czym wyjawił swoją obecność. Odwróciłam się do niego z ponurym wzrokiem, a na jego ściągniętej zmarszczkami twarzy ujrzałam zupełne jego odwzorowanie. – Ciągły deszcz, szarówka, zimno i mnóstwo bakterii w powietrzu.
 - Chorobotwórcze i przygnębiające – mruknęłam, wzruszając ramionami.
 - Dajcie szpokój, Londyn jeszt szupel – wyartykułował Ian, zębami przytrzymując obudowę termometru.
 - Nie otwieraj buzi, bo źle zmierzy – upomniał go tata. – Tyle lat, a rozum pięciolatka. – Mimowolnie zaśmiałam się na te słowa, przez co oberwałam karcącym spojrzeniem brata. – Melody, leć do apteki – zwrócił się do mnie ojciec, wyciągając z kieszeni dżinsów portfel oraz wyjmując z niego kilka banknotów. Podał mi je razem z potokiem nazw leków na grypę.
            Ciepłe swetry powoli przestawały wystarczać i musiałam łączyć je razem z płaszczem lub kurtką. Adidasy również były średnim rozwiązaniem, jeśli chodziło o obuwie. Nawet te najlepszych marek nie zawsze wytrzymywały ilość wody, którą zmuszony był pokonać każdy londyńczyk. Tym razem nie miałam ochoty na zmaganie się z przyrodą, więc zaraz po wyjściu z ogromnego budynku stanęłam na krańcu chodnika, machając w kierunku nadjeżdżającej z lewej strony taksówki. Miałam wyjątkowe szczęście, że znalazła się ona akurat na Lower Thames Street, biorąc pod uwagę odległość od ich najbliższego postoju.
 - Dzień dobry – odezwał się uśmiechnięty od ucha do ucha kierowca, zmieniając stacje radiowe już po pierwszych dźwiękach piosenek.
 - Na Eastcheap poproszę.
            Samochód sunął po jezdni z łatwością, a urywki melodii skutecznie zagłuszały głośną pracę silnika. Ciężkie krople deszczu obijały się o szyby, a ja przyglądałam się, jak po nich spływają pokrętnymi ścieżkami, powtarzając w myślach przedziwne nazwy lekarstw. Zakupiłam je bez problemu, po kilku minutach krocząc z siatką wypchaną opakowaniami tabletek. Ponownie próbowałam wypatrzyć w nadjeżdżających samochodach tabliczkę na dachu, lecz, jak na złość, każda miała już swojego pasażera. Podziękowałam więc własnemu rozsądkowi, że nakazał mi wziąć przy wyjściu z mieszkania parasol, rozłożyłam go i pognałam truchcikiem przed siebie.
            Minąwszy drzwi i wkroczywszy do holu, ucieszyłam się jak dziecko z fali ciepła, jaka we mnie uderzyła. Odgarnęłam włosy z czoła i, brudząc błotem kafelki, ruszyłam w stronę wind. Nie zajęło mi to wiele czasu, więc już po chwili wciskałam ze zdenerwowaniem dwa przyciski w kształcie odwróconych od siebie strzałek. Po kilkunastu próbach moja cierpliwość się skończyła, więc, kopnąwszy ze złością w stal, ze zrezygnowaniem wybrałam schody. Zmachałam się równo zanim doszłam na dwa piętra poniżej właściwego, gdzie czyjaś obecność mnie zatrzymała i jednocześnie zamurowała.
 - Melody! – krzyknął Louis, odbiegając od windy z radością. Bez wahania wpadłam w jego wyciągnięte ramiona, ściskając z całych sił.
 - Boże, gdzie ty się podziewałeś – wykrztusiłam na wydechu, nie chcąc go puścić, chociaż on już rozluźnił uścisk. Odpowiedział dopiero, gdy odsunęłam się od niego, na twarz przybierając szeroki uśmiech.
 - Długo by opowiadać – stwierdził.
 - Możemy cię zaszczycić tą piękną opowiastką przy ciepłej kawusi – rozbrzmiało za plecami szatyna, a ja dopiero wówczas zwróciłam uwagę na czwórkę chłopaków stojących tuż za nim. Stali odwróceni od windy, najwyraźniej wcześniej ją blokując.
 - Cześć Harry. – Posłałam mu ciepły uśmiech, lecz to najwyraźniej go nie zadowoliło, gdyż podszedł do mnie i uściskał mocno, ukazując przy tym urocze dołeczki w policzkach.
 - Hej – mruknęłam głucho do pozostałych, unikając wzroku Liama, który wpatrywał się intensywnie w me rumieńce.
 - Chyba nie znasz naszego nowego przyjaciela – zaczął Hazza, przerywając niezręczną ciszę. Te słowa sprawiły, że dokładniej przyjrzałam się stojącemu tuż obok Liama blondynowi z nieco zawstydzonym wyrazem twarzy. – Niall, poznaj naszą bliską koleżankę Melody, dla naszego przyjaciela Liama wyjątkowo bliską.
 - Cześć, Niall jestem – odezwał się chłopak z dość charakterystycznym akcentem, podając mi dłoń. Uścisnęłam ją pewnie, puszczając mimo uszu ostatnie zdanie Styles’a, który przecież szczycił się z nieodpowiednich reakcji i nieprzemyślanych zachowań.
 - To jak, wejdziesz? – spytał Lou, kciukiem wskazując na drzwi swojego mieszkania.
 - Tak, jasne – odparłam bez namysłu. – Tylko zaniosę leki na górę – dopowiedziałam, pokazując im siatkę.
 - Wstawimy w tym czasie wodę na kawę. – Liam uśmiechnął się niepewnie w moim kierunku, a ja nie mogłam się powstrzymać, by nie odwzajemnić tej miny.
 - Marzę o gorącej czekoladzie – przyznałam wyjątkowo spontanicznie, uginając kolana ku podkreśleniu tego zdania.
 - Załatwione. – Lou pstryknął palcami, po czym zabrał się za wkładanie klucza do zamka.
            Czym prędzej chwyciłam nogi za pas i pobiegłam zanieść zakupione rzeczy. Ojciec nie ukrywał zdziwienia moim nagłym optymizmem oraz radością, która emanowała z każdego ruchu, jednak najwyraźniej ucieszył się tą nową postawą, bo gdy tylko mu powiedziałam, że idę do Tomlinsona, nie wyraził żadnych protestów.
            W progu ujrzałam uśmiechniętego od ucha do ucha Liama. Odgarnął z czoła proste kosmyki, odkrywając jednocześnie błyszczące z podniecenia oczy. Już byłam skłonna pomyśleć, iż mój widok uradował go podobnie, jak mnie jego, lecz odgoniłam od siebie to złudzenie, wchodząc do środka bez zbędnych słów.
 - Jak się masz? – spytał Payne, gdy zdejmowałam buty. Odebrał ode mnie płaszcz, po czym zawiesił go na haczyku, gdy odparłam ze znużeniem:
 - Jeszcze żyję.
 - No tak, bo spodziewałem się klepsydry na twojej wycieraczce. – W uszach zadzwonił mi jego melodyjny śmiech, gdy do holu wpadł Harry.
 - Zegary są takie interesujące – zironizował, wywracając wymownie oczami.
 - Jeśli już tak bardzo chcesz podsłuchiwać, to skup się na tym – wyrzucił mu Liam, czochrając przy tym sprężyste loki kumpla.
 - Odczep się od moich włosów, bo ci spalę w nocy prostownicę – zagroził ze złością, a następnie począł poprawiać swą popsutą fryzurę.
 - Ja bym się martwił o twoje gumowe cycki – dogryzł mu kolega, po czym wystawił do niego język.
 - Duże dzieci – skomentowałam rozbawiona. – I wielki dorosły – dodałam ciszej, bo na horyzoncie pojawił się czarnowłosy Malik. Ubrany w ciemne ciuchy i z papierosem w ręku nijak nie pasował do obrazku tworzonego przez jego towarzyszy.
            Zastawiłam nos rękawem, odcinając tym samym dopływ dymu tytoniowego do płuc.
 - Wrażliwa się zrobiłaś – zauważył Zayn. Po tych słowach przeszedł do kuchni, gdzie otworzył okno na oścież i wyrzucił niedopałek na zewnątrz.
Wszyscy udaliśmy się po jego śladach. Przy kuchence gazowej urzędował Louis, natomiast przy niewielkim stoliku siedział Niall, pochłaniając łapczywie leżącą na nim paczkę chipsów.
 - Palenie bardziej szkodzi osobom, które to wdychają, niż samym palaczom – oświeciłam ich, opierając się o ścianę w odcieniu magnolii.
 - W takim razie wszyscy powinniśmy już wylądować na ostrym dyżurze – zawołał z udawaną paniką Harry. Jego buzia została wymownie rozdziawiona, na co zwróciłam oczy ku niebu, a konkretniej ku sufitowi, nie mając ochoty na dalsze dyskusje.
 - Co z tą moją czekoladą? – zapytałam przyjaźnie. W międzyczasie zarejestrowałam przejście Liama do szafki kuchennej, skąd zaczął wyjmować różnobarwne kubki.
 - A nie zadowolisz się herbatką malinową? – zadał pytanie z nadzieją Louis, wlepiając we mnie wręcz błagalny wzrok.
 - Nie ma takiej opcji, Lou – odparłam poważnie z założonymi rękami.
 - Liam, skocz z Melody do sklepu – mruknął Tomlinson.
 - Ehm.. – bąknął blondyn z zamyśleniem. – Tak, jasne, spoko.
 - Nie chce mi się – zaprotestowałam żywo.
 - Rusz się trochę, boczki ci urosły.
 - Boczkiem to ja ci mogę przyłożyć, Styles.
 - Cicho! – zakomenderował Tomlinson. – Zaraz mi się sąsiedzi przyjdą skarżyć na hałas.
 - Przecież twoimi sąsiadami jesteśm.. – zaczęłam, lecz przerwał mi zdecydowanie.
 - Kupcie też coś do przegryzienia, bo Horan wpieprzył cały asortyment.
 - Nie jadłem nic od śniadania! – bronił się chłopak z pełnymi ustami. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu na widok jego zawstydzonej miny. Zastawiłam buzię dłonią, nie chcąc mu przysparzać przykrości.
Nie pozostało mi nic innego, jak pogodzić się z tą myślą i jakoś przetrwać spacer z Payne’em, który tak naprawdę wywołał w moim sercu dziki huragan szczęścia. Zupełnie bez mojej zgody umysł zaczął wytwarzać jego coraz to piękniejsze wizje, a karcenie samej siebie nijak nie pomagało zwalczyć tych całkowicie złudnych nadziei.
 - Gotowa? – rzucił Liam, narzucając na ramiona beżową kurtkę. Pokiwałam ochoczo głową, po czym zacisnęłam dłoń na klamce, by po chwili ją nacisnąć i wyjść z ciepłego mieszkania.
 - Tylko nie zgińcie po drodze – krzyknął Louis ze środka.
 - I pamiętajcie o prezerwatywach! – wydarł się Harry, co nieco stłumiło zamknięcie przez Liama drzwi. Nie uchroniło nas to jednak przed zdziwionym spojrzeniem starszej pani spod czterdziestki dziewiątki, która szła właśnie z zakupami do góry.
 - Dzień dobry – powiedzieliśmy chórem, a następnie tłumiliśmy wybuch śmiechu aż do jej zniknięcia z pola widzenia.
 - Idziemy?
 - Tak, jasne – potwierdził, gestem ręki zachęcając mnie do przejścia na schody.
 - No tak, damy pierwsze, jaki dżentelmen się z ciebie zrobił – mruknęłam uszczypliwie, zagryzając język.
 - Zawsze nim byłem, nie zauważyłaś?
 - Chyba umknął mi ten drobny fakt.
 - To wręcz niewybaczalne, panno Melody.
            Rozłożyłam parasol, pod którym się schowaliśmy z ulgą. Me nozdrza wypełniał zapach jego delikatnych męskich perfum, które nie zmieniły się, odkąd tylko pamiętałam. Próbowałam ograniczać zerkanie w jego stronę do minimum, aczkolwiek okazało się to na tyle trudne, że nijak mi nie wyszło, bo już po kilku krokach usłyszałam jego głos, pytający, dlaczego tak mu się przyglądam.
 - Sprawdzam czy się nie zmieniłeś – wypaliłam z ściągniętymi brwiami, odwracając się w drugą stronę.
 - I jakie wnioski?
 - Harry nadal ma cię czym szantażować.
 - To straszne – przyznał, a sposób, w jaki to powiedział, kazał mi myśleć, iż naprawdę tak sądzi.
 - To zabawne.
 - Co takiego?
 - Ty, Zayn, Louis, Harry..
 - I Niall – przypomniał mi, wystawiając do góry palec wskazujący.
 - Nie bardzo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
 - Chłopaki mnie zabiją, jak ci powiem.
 - Nie pisnę nawet słówka – obiecałam, spoglądając na niego z prośbą w oczach. Wystawiłam nawet dolną wargę, starając się o minę biednego szczeniaczka, lecz jedynym, co tym zyskałam, było ukazanie jego śnieżnobiałych zębów. – Jesteś niemożliwy – poskarżyłam się.
 - Tak, też cię kocham. – Zaśmiał się głośno, a ja uniosłam smutno kąciki ust. – W tym sęk, że nie potrafisz udawać zaskoczonej.
 - Jak to nie?! – zaoponowałam, przystając w miejscu i podpierając rękami biodra.
            Nie chcąc się zmoczyć, żadne z nas nie zamierzało wyjść spod parasola, zatem stojąc twarzą do siebie, znajdowaliśmy się wyjątkowo blisko. Żyły pulsowały mi z zawadiackim tempem, ale próbowałam nie zgubić wątku.
 - A twoje ostatnie urodziny? Louis chciał wyrzucić Archimedesa do Tamizy, bo od razu się połapał, że powiedziałem ci o tej kolejce.
 - A właśnie, jak się miewa Archimedes? – spytałam zdawkowo, spuszczając oczy na suwak, w który zaopatrzony był mój rękaw.
 - Jak to żółw. Je i śpi. Ale czekaj. Jak teraz to zmieniamy temat, tak? – Prychnął, a z jego ust nie schodził uśmiech.
 - Och, chodź już po tą czekoladę, zanim tutaj zamarznę! – Ruszyłam szybkim krokiem, któremu bez problemu dorównał.
 - A właśnie, jak się miewa Melody? – Naśladowanie mojego głosu nie wyszło mu nawet w jednej setnej, więc zaraz mu to wypomniałam.
 - Wcale tak nie mówię, cwaniaczku.
 - Poważnie pytam.
            Westchnęłam przeciągle, chowając dłonie do kieszeni. Nie bardzo wiedziałam, jak mogłabym mu odpowiedzieć, więc wydukałam jedynie krótkie ,,dobrze’’.
 - Nie brzmisz zbyt przekonująco – rzekł, szturchając mnie zaczepnie w ramię.
 - Każdy ma jakieś problemy.
 - Chciałbym poznać twoje.
 - A co ty w psychologa się bawisz?
 - Myślałem, że przyjaźń na tym polega.
 - I na seksie bez zobowiązań też? – syknęłam, choć wcale nie miałam tego w zamiarach, a moje nogi przywarły do podłoża, nie pozwalając kontynuować tej spokojnej przechadzki.
 - Melod..
 - Najwyraźniej nie do końca pojmujesz znaczenie tego słowa, Liamie.
 - Nie rozumiesz..
 - Wyjechałeś.
 - To nie tak..
 - Myślę, że kupimy coś w tym spożywczym – przerwałam mu po raz kolejny, ucinając jednocześnie tamten temat. Szybko weszłam do ów sklepu, a on podążył za mną. Naszą uwagę na tyle przykuła nierozgarnięta sprzedawczyni, że oboje odsunęliśmy na bok wszelkie pretensje, boleści i niewyjaśnione sprawy.
 - Zapomniałem już, jak bardzo kochasz biszkopty. – Słysząc te słowa, obdarzyłam go wesołym spojrzeniem. Nareszcie udało nam się zakupić upragnioną czekoladę w proszku, a także dwie paczki biszkoptów, trochę mordoklejek, pudełko żelek i chipsy. W związku z tym obraliśmy drogę powrotną, tym razem wybici z rytmu kościstą panią, która co najmniej przez dziesięć minut dochodziła do tego, ile reszty powinna wydać Liamowi, wpierw trzynaście razy nakładając do woreczka cukierki. Gdyby chłopak nie zwrócił jej uwagi, że może być nieco więcej, niżeli wcześniej podałam, zapewne męczyłaby się do tej pory.
 - Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
 - Niektóre nie powinny. - Wymieniliśmy krótkie spojrzenia, zaraz odwracając twarze niczym zawstydzone dzieciaki.
            Parasol złożony, buty starannie wydarte o przemoczoną wycieraczkę, przywitanie z normalną temperaturą i kolejne zachlapywanie podłogi. Zgodnie stwierdziliśmy, iż lepiej postawić na windę, chociaż miał co do tego lekkie obawy. Próbowałam podpytać czy przypadkiem jej nie zepsuli podczas tych ‘zabaw’, ale jak odparł – sam nie wiedział. Dlatego, gdy zjechała na parter i weszliśmy do środka, wcale nie przestałam być podejrzliwa. Liam wcisnął czwórkę, a gdy maszyna ruszyła bez żadnego zgrzytu, odetchnęłam z ulgą.
 - No i po co były te nerwy? – rzucił rozluźniony.
 - Nie mów hop, zanim nie przeskoczysz – upomniałam go z powagą.
            Wtem rozległ się jakiś nierozpoznany, raniący uszy dźwięk, a urządzenie poruszyło się niespokojnie na boki z taką siłą, że oboje upadliśmy. Na szczęście wnętrze zostało wyłożone klimatycznymi tkaninami, a także jednym z wszechobecnych czerwonych dywanów, co skutecznie zmniejszyło siłę uderzenia o dolną podstawę windy.
 - Jak to szło? Nie mów hop, zanim nie podskoczysz? – mruknął Liam, podnosząc się na łokciach. Roześmialiśmy się głośno, w ogóle nie zważając na powagę sytuacji.
            Przycisk ,,pomocy!’’ nie przynosił żadnych skutków, a telefon do Tomlinsona nijak go nie przyćmiewał, bo szatyn sam nie wiedział, cóż począć, gdyż wszyscy odpowiedzialni za porządek w budynku akurat wybyli na przerwę obiadową.
 - Cóż, trochę tu posiedzimy. – Liam ściągnął z ramion swą kurtkę, sadowiąc się jednocześnie po turecku na puchatym dywanie. Zaczęłam go naśladować, siadając tuż obok niego.
 - To teraz mi opowiesz?
 - Co takiego?
 - O was. W sensie tobie i chłopakach.
 - W sumie to nic wielkiego – powiedział obojętnie.
 - Nie zbywaj mnie.
 - Prawdę mówię.
            Wpatrywaliśmy się w zamknięte metaliczne drzwi, nie dopuszczając do kontaktu wzrokowego. Słyszałam każdy z jego oddechów i dopasowywałam do nich częstotliwość własnych. Ukradkiem rzucałam szybkie zerknięcia na jego sylwetkę, nie odważając się jednak, by zobaczyć wyraz jego twarzy.
 - No okay. – Poddał się, ściskając dłońmi kolana. – Wiesz, że poszliśmy na przesłuchania do x-factora, prawda?
 - No tak.
 - Dostaliśmy się. – W jego głosie zabrzmiała nutka dumy i zadowolenia, a ja od razu zorientowałam się, że było to dla niego naprawdę ważne wydarzenie.
 - Przecież Louis mówił..
 - Bo nie dostaliśmy się tak, jak większość uczestników.
 - Harry przespał się z jurorami? – zapytałam z prawdziwym przerażeniem.
 - Nie – odrzekł rozbawiony. – Połączyli nas w zespół.
 - Czyli – zaczęłam po chwili trawienia tych słów – ty, Harry, Zayn, Lou i ten Niall.. jesteście teraz zespołem?
 - No tak.
 - Gratuluję. – Mówiłam zupełnie szczerze, choć przyszło mi na myśl pewne pytanie. – Liam?
 - Tak?
 - Dlaczego nigdy nie mówiłeś, że śpiewasz?
 - Każdy śpiewa, to oczywiste.
 - Zaśpiewasz mi coś? – spytałam, podczas gdy moja głowa sama opadła na jego ramię. Przypisałam ten ruch efektowi zmęczenia, aczkolwiek wydawał się on wówczas tak normalny i naturalny, że nawet nie przyszło mi na myśl, by się zreflektować.
 - Maybe I didn’t treat you quite as good as I should have – rozpoczął cicho nucić, wdychając subtelną woń mojego szamponu do włosów. Wsłuchiwałam się w każde słowo, co przychodziło mi z trudem przez dźwięk jego głosu, który w połączeniu z ów zdaniami oddziaływał na mnie niczym narkotyk. Pragnęłam go słuchać bezustannie, choć wciąż wydawało mi się, że doświadczam tego wszystkiego nie w pełni, jakby oddalona od źródła ów anielskiego brzmienia. – Maybe I didn’t love you quite as often as I could have. – To wciąż było za mało, a gdy, odśpiewawszy kilka kolejnych wersów, ucichł bez ostrzeżenia, czułam się nienasycona.
 - Gust muzyczny też ci się nie zmienił – wyartykułowałam na półprzytomnie.
            Wtem usłyszeliśmy dziwne zgrzytnięcia, a już po chwili liny na nowo zaczęły wciągać windę coraz wyżej i wyżej. Liam podniósł się pierwszy, zaraz potem pomagając mi zrobić to samo. Właśnie sięgnęliśmy po zrzucone odzienie, kiedy usłyszeliśmy za sobą głos Harry’ego:
 - Zdążyli się pozbyć tylko kurtek! To się nazywa powolność.. – Rzuciłam w niego siatką ze słodyczami, która obiła się centralnie o jego wyszczerzoną twarz.
 - Muszę pomyśleć o karierze koszykarskiej.
 - Chodźcie szybko, bo mi już woda wystygła! – zawołał stojący w progu Louis.
            Wszyscy posłuchaliśmy go bez zbędnych protestów. Oczywiście ja się w ogóle nie spieszyłam, czekając aż chłopcy wreszcie przepchają się w holu.
 - Melody? - Liam stał kilka metrów dalej z nieprzeniknioną miną.
 - Tak?
 - Przepraszam.
            Nie zdążyłam nijak zareagować, bo zniknął wśród przyjaciół, najprawdopodobniej nie oczekując żadnego odzewu z mojej strony. Wówczas jednak nie miałam zamiaru zastanawiać się nad sensem tej wypowiedzi. Dołączyłam do nich, zapominając o wszystkim, co się wydarzyło w ciągu całego ostatniego roku.
Każdy bowiem posiada kogoś, przy kim czuje się w stu procentach sobą i nie przejmuje się żadnym swoim zachowaniem; kogoś, przy kim nie musi udawać i zastanawiać się, co powinien zrobić, a czego nie; kogoś, przy kim nie musi niczego udawać i nareszcie wie, że żyje; kogoś, przy kim znikają wszelkie troski, a świat staje się nagle pełen kolorów tęczy. Ja zorientowałam się, że mam piątkę takich osób. Piątkę, z której każdy człon był dla mnie kimś zupełnie innym. Należała do niej osoba, która skradła moje serce oraz połamała je podświadomie, osoba, która była najlepszym przyjacielem pod słońcem, osoba, która była moim totalnym, świrniętym przeciwieństwem, osoba, z którą nigdy nie umiałam złapać jako takiego kontaktu i osoba, którą poznałam w holu jakąś godzinę przed tym, jak wydzieraliśmy się, próbując zaśpiewać Viva La Vida, przygotowywane przez nich razem ze swoim mentorem do pierwszego odcinka na żywo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz