Wolnym
krokiem wchodziłam po schodach do budynku szkolnego z przełożoną przez ramię
torbą koloru brązowego. Przyozdobiłam ją licznymi przypinkami oraz naszywkami,
co nadało jej ciekawego wyglądu. Spodziewałam się, że zbiorę tego dnia wiele
pochwał w związku z przedmiotem. Znalazłszy się w długim holu z dwupoziomowymi
schodami na końcu, skierowałam się do szafki, by wyłożyć do niej niepotrzebne
na trzy najbliższe lekcje książki oraz zeszyty. Zrobiłam to szybko, przy okazji
witając się z kilkoma znajomymi. Zaraz potem udałam się na górę, gdzie czekała
mnie kolejna droga przez pomieszczenie w kształcie prostokąta. Gdzieś w jego
środku zatrzymałam się przy sali numer osiemnaście, gdzie miała się odbyć
pierwsza lekcja angielskiego. Pod drzwiami zastałam siedzącego na podłodze, krótkowłosego
bruneta z dość wyrazistymi rysami twarzy oraz jasnym odcieniem wąskich ust. Bez
wahania rozpoznałam w nim Chase’a Cravena, cichego, acz nadzwyczaj ambitnego
chłopaka w moim wieku.
- Hej Chase – rzuciłam, siadając na drewnianej
ławce zaraz naprzeciwko niego.
Zerknął na mnie znad jakiejś grubej
księgi, odpowiadając ochrypłym głosem.
- Co czytasz? – zapytałam, wyjmując z małej
kieszonki materiałowych rybaczek w odcieniach beżu komórkę.
- ,,Zielona Mila’’ Stephena Kinga – odparł,
pokazując mi dodatkowo zielono-czarną okładkę z rysunkiem tajemniczego krzesła.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, po
czym spojrzałam na ekran telefonu. Zaczęłam tworzyć wiadomość do Josepha, chcąc
utrzymać z nim kontakt przez te kilka godzin lekcyjnych, jakie mnie czekały.
Przez ostatni rok nauczyłam się już, jak korzystać z aparatów komórkowych na zajęciach
poszczególnych nauczycieli. Pisałam wówczas niemal równie często, choć na samą
myśl o tym potrząsnęłam gwałtownie przysłowiową makówką, odganiając od siebie
bolesne wspomnienia.
- Melody! – Usłyszałam już z daleka perlisty
głos Destiny, kroczącej ku mnie ze skórzaną torbą na zgięciu łokcia.
Uśmiechnęłam się do niej, zakładając
opadające na twarz włosy za ucho.
Dziewczyna przysiadła obok mnie,
wpierw wymawiając krótkie powitanie w stronę Chase’a. Nawet nie zauważyłam, czy
odpowiedział, gdyż blondynka zaczęła opowiadać na temat jej kolegi Adama, który
ostatniego wieczoru zwierzył jej się z problemów z rodzicami. Pochodził on
bowiem z bogatej rodziny, aczkolwiek jego matka coraz bardziej popadała w
alkoholizm. Destiny jako dobra koleżanka chciała mu jakoś pomóc, choć
ograniczało się to do pocieszających rozmów.
Słuchałam wszystkiego, przyglądając się
przechodzącym obok uczniom, a przede wszystkim nowym twarzom pierwszoklasistów,
z którymi nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Wydawali mi się tak
dziecinni i niedoświadczeni. Myślałam o tym, że przed nimi najtrudniejszy etap
edukacji – szkoła życia.
- Czy ty mnie słuchasz? – spytała z wyrzutem
moja towarzyszka.
Zerknęłam na nią ze zdziwieniem,
uświadamiając sobie, iż odleciałam we własne zastanowienia, zamiast śledzić
treść jej monologu. Na szczęście, przed konsekwencjami tego haniebnego czynu
uratowała mnie pani Audrey Hollaway, podchodząc do nas z kluczem od klasy.
Wszyscy wstaliśmy jak na komendę, kierując się ku otwartej kwadratowej sali z czterema
rzędami pojedynczych ławek zaraz przed imponującej wielkości, mahoniowym
biurkiem oraz wygodnym fotelem dla nauczyciela po lewej stronie. Ściany zostały
tam pomalowane na ciepły pomarańcz, co kilka metrów zasłaniany przez naukowe
plansze.
Zajęłam miejsce w środku rzędu od
okna, z ulgą przyjmując obecność Destiny zaraz przede mną. Kiedy wszyscy
wypakowywali potrzebne przedmioty z plecaków, ja odwróciłam wzrok na przestronny
plac za oknem, służący za swego rodzaju park w owej placówce. Postawiono tam
kilka ławeczek pod drzewami, gdzie można było w spokoju posiedzieć, ale również
pozostawiono spory kawałek czystego terenu dla kochających się wygłupiać na
przerwach chłopców. W tym momencie zauważyłam tam dwójkę siedzących po turecku
osobników; Liama oraz Zayna. Rozmawiali przejęcie, pokazując sobie jakieś
kartki. Wzruszyłam ramionami, skupiając się na przemowie pani.
Gdzieś w połowie jej wykładu ktoś
otworzył gwałtownie drzwi, bez skruchy kierując się ku najbliższemu wolnemu
miejscu.
- Panie Malik, czy ma mi pan coś do
powiedzenia? – zagrzmiała tęga nauczycielka z burzą krótkich, blond włosów
dookoła twarzy.
Chłopak spojrzał na nią ze
zdziwieniem, rzucając swą skórzaną kurtkę na drewniane krzesło.
- I tak już masz nieobecność – zakomunikowała
wściekła kobieta, biorąc z biurka do ręki jakąś książkę.
Zayn rozejrzał się po zdumionych
minach pozostałych uczniów, zapewne zastanawiając się, cóż tu począć. Na swoje
szczęście posiadał pewien bardzo przydatny dar – zdolność przekonywania pomieszaną
z uroczym akcentem. Podszedł do pani Hollaway, szepcząc coś z przejęciem.
Siedzący na przednich stanowiskach z pewnością słyszeli jego słowa, na co
jedynie kręcili głową z dezaprobatą.
- No dobrze, ale pamiętaj o dzisiejszym
spotkaniu popołudniu w sali teatralnej – oznajmiła wreszcie jego rozmówczyni.
Z triumfem na ustach brunet o
ciemnej karnacji usiadł na wcześniej wybranym miejscu, a ja zauważyłam, jak z
kieszeni luźnych spodni wyjmuje telefon komórkowy. Większość osób uważało go za
kolesia, który może wszystko poprzez podlizywanie się. W pewnym stopniu olewał
szkołę, aczkolwiek w jego ocenach nigdy nie dało się doszukać jedynek. Robił
wszystko, by pogodzić rozrywkę z obowiązkiem. Jak widać, świetnie mu to
wychodziło.
- Zabierz Payne’a – dodała Audrey, wracając do
opowieści na temat literatury Szekspira.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się,
o co może chodzić. Oni dwoje w jakiejś tajnej konspiracji z tą pulchną damą,
znającą na pamięć wiersze poetów z epoki romantyzmu? Coś mi w tym wszystkim nie
pasowało, aczkolwiek postanowiłam zostawić sprawę w spokoju. W końcu nijak mnie
to nie dotyczyło. Lepiej zająć się własnym życiem, niżeli mieszać się do
czyjegoś. A już przede wszystkim Jego..
Następne godziny mijały dosyć
szybko, bez żadnych interesujących przeżyć lub akcji. Razem z Destiny oraz
Annie zapoznałyśmy się z kilkoma uczniami pierwszych klas, dbając przy tym o
swoją pozycję w szkolnej hierarchii. Uważałam to za absurdalne, ale w końcu
sama do tego dążyłam. W innym przypadku mogłam podpierać ściany, jak
,,śmierdząca Sarah’’ - pośmiewisko odkąd tylko zawitała w te progi.
Przed długą przerwą na lunch zeszłam
na sam dół, by włożyć niepotrzebną już zawartość torby do pomalowanej od
zewnątrz na głęboki fiolet szafki z przyklejonymi literami, układającymi się w
moje imię. Efekt podkreślała pojedyncza czarna nuta, nawiązująca do napisu.
Szybko się z tym uporałam, decydując się na wyjście na dwór, zamiast spożycia
posiłku na stołówce. Już na schodach przywitał mnie ciepły podmuch wiatru,
mierzwiąc tym samym moje rozpuszczone włosy. Delektowałam się tym, krocząc
powoli ku tyłom budynku, gdzie znajdowało się miejsce, któremu się wcześniej
przyglądałam z klasy języka angielskiego.
Dookoła było całkiem pusto, wszyscy
wybyli, by zjeść przygotowaną przez kucharki porcję jedzenia o nieokreślonym
pochodzeniu. Ja natomiast nie odczuwałam
głodu, ani nawet ochoty na jakiekolwiek danie, więc bez sensu wydawało mi się
wpychanie sobie coś na siłę.
Przysiadłam na drewnianej ławce pod
wysoką wierzbą płaczącą, której wątłe gałęzie szumiały smętnie nad moją głową
pod wpływem wiatru. Podciągnęłam pod brodę kolana, nie myśląc wiele. Siedziałam
tam po prostu, czując się pusta. Wiedziałam, że powrót w te strony nie wpłynie
na mnie najlepiej. Pocieszałam się tylko swoim chłopakiem, idealnym chłopakiem.
Miałam rację, w końcu nie myślałam o Nim. Nie istniał dla mnie, bo za każdym
razem, kiedy w moich myślach pojawiała się pierwsza litera jego imienia,
zasypywałam ją umyślnie setkami powtórzeń: Joe, Joe, Joe! Kochałam Jonasa, tego byłam pewna w stu
procentach. No, może dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątych.
Mimo to jednak czułam w tym otoczeniu jakąś pustkę, czegoś brak.
Rozejrzałam się dookoła, zdając
sobie sprawę, że siedzę dokładnie tam, o dokładnie tej samej porze, co pół roku
temu. Aczkolwiek coś uległo zmianie – wówczas towarzyszył mi uradowany blondyn,
przytulając mnie do siebie mocno. Oboje promieniowaliśmy szczęściem, ciesząc
się sobą nawzajem. Zerknęłam z ukosa na puste miejsce obok siebie. Westchnęłam
cicho, szybko odwracając oczy. Wtedy światło słoneczne odbiło się od jakiegoś połyskująco
na czerwono przedmiotu w trawie nieopodal. Wstałam ostrożnie, podchodząc
bliżej, po czym zorientowałam się, iż to niewielki notes. Wzięłam go do ręki
oraz otworzyłam na pierwszej lepszej stronie, czytając po cichu:
- But I see you with him slow dancing
Tearing me apart
Cause you don't see
Whenever you kiss him
I'm breaking,
Oh how I wish that was me.
Tearing me apart
Cause you don't see
Whenever you kiss him
I'm breaking,
Oh how I wish that was me.
Moja ręka
mimowolnie zamknęła przedmiot z charakterystycznym trzaskiem, a płuca zaczęły
szybciej pracować. Upuściłam go, obserwując jak szybko opada na ziemię,
zatrzymując się na zielonych źdźbłach, jednocześnie je miażdżąc. Przymknęłam
powieki, nosem wciągając nienaturalne ilości powietrza. Wyciszyłam własne
myśli, uspakajając się. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego,
zagryzając dolną wargę. W tym samym momencie usłyszałam głośny dźwięk
oznaczający koniec przerwy. Bez zastanowienia podniosłam zeszyt, chowając go w
rękach.
Najgorsze było to, że rozpoznałam na tej stronie
Jego pismo…
- Dlaczego
jesteś taka małomówna? – spytał Joseph, kiedy siedzieliśmy razem w salonie
mojego mieszkania, a ja opierałam się o jego tors, trzymając nad głową książkę
od historii.
- Uczę się
– odparłam, wzruszając ramionami.
Brunet
wysunął zręcznie podręcznik z moich rąk, na co nawet nie protestowałam.
Pochylił się nade mną z uśmiechem, przy czym już za chwilę poczułam jego usta
na swoich. Zarzuciłam mu ręce na szyje, podciągając się. W pewnym momencie
chłopak przerwał pocałunek, pozostawiając u mnie lekki niedosyt.
- Może
zrobimy krótką przerwę? – wymruczał nad moim uchem, przez co czułam na skórze
jego chłodny oddech.
Przyjrzałam
się badawczo jego czekoladowym tęczówkom, autentycznie zastanawiając się nad
odpowiedzią. Z jednej strony trudno było mi sobie odmówić chwilowego przerwania
nauki na rzecz relaksu przy ukochanym; z drugiej jednak wiedziałam, że
sprawdzian, jaki mnie czekał nazajutrz obejmował materiał całej pierwszej
klasy, którą w części zawaliłam. Oczywiście miałam na myśli drugą część roku,
aczkolwiek nie chciałam do tego wracać.
- Nie mogę.
– Zdecydowałam w końcu, siadając po turecku obok niego, ręką sięgając po
odrzucony wcześniej przez Joe’ego przedmiot.
Usłyszałam
jego głośne westchnięcie, choć już za chwilę odezwał się uprzejmie:
- Co
przerabiacie?
- Wojnę
angielsko-francuską – powiedziałam, szukając odpowiedniej strony.
Joe
wstał powoli, po czym zniknął gdzieś za rogiem. Chwilę później pojawił się
przede mną z wielkim skoroszytem oraz ołówkiem w ręku. Odsunął szklany stolik
trochę bliżej telewizora, jednocześnie oddalając go od skórzanej, czarnej sofy.
Następnie przyniósł z mojego pokoju kilka ozdobnych, aczkolwiek bardzo
wygodnych, kolorowych poduszek oraz ułożył je niestarannie na kremowym,
włochatym dywanie.
Przyglądałam
się temu wszystkiemu z podniesionymi brwiami, śledząc oczami każdy jego ruch.
Skończywszy przemeblowywanie pomieszczenia, wyciągnął do mnie rękę, a ja bez
wahania ją złapałam. Oboje usiedliśmy na przygotowanych przez niego miejscach,
po czym on odebrał mi książkę, kładąc ją na stoliku oraz zaczynając na głos
czytać temat. Raz po raz starał mi się tłumaczyć nowe terminy czy wydarzenia, z
czego ja robiłam staranne notatki.
- Czemu mi
się tak przyglądasz? – Zdziwił się, gdy gapiłam się na niego z fascynacją,
kiedy to odczytywał poszczególne zdania.
Pokręciłam
przecząco głową, wracając nad zeszyt. Myślami, jakie mi wówczas chodziły po
głowie, były zastanowienia – czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałego chłopaka?
I czy aby na pewno potrafiłam to docenić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz