„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 4

 ` Here I am asking you for one more chance.

Biegiem przeskakiwałam poszczególne stopnie schodów, gdyż nie chciało mi się czekać na powolną windę, która najprawdopodobniej właśnie znajdowała się na samym szczycie ogromnego wieżowca. Z perspektywą czekającego na parkingu Josepha wybrałam więc trochę wysiłku fizycznego, mijając po drodze mieszkania sąsiadów. Radość nadal gościła na mojej twarzy, zapomniałam już o ponurych rozmyślaniach z poprzedniego dnia. Chociaż miałam za sobą jedynie cztery godziny snu, cieszyłam się z nocnej nauki, w której towarzyszył mi brunet. Sama nie mogłam wyjść z podziwu, jak mój ojciec mógł się zgodzić, by chłopak został u mnie aż do trzeciej nad ranem. Ponadto przygotowałam się całkiem dobrze do testu, co było zasługą tylko i wyłącznie Jonasa.
 - Melody! – Usłyszałam za sobą męski głos, kiedy już miałam otwierać ciężkie drzwi przy wyjściu z klatki schodowej.
            Odwróciłam się gwałtownie, zauważając zbiegającego za mną Louisa. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie, zaraz przystając obok. Wyciągnął dłoń z kieszeni swych przetartych dżinsów, podstawiając mi ją niemal pod nos. Uścisnęłam ją, parskając śmiechem. Szatyn oparł się szarmancko o framugę drzwi, stwarzając jednocześnie postawę godną niejednego filmowego amanta, kiedy zaczął zacięcie żuć w ustach gumę balonową.
 - Nie wychodzi ci to – stwierdziłam całkiem poważnie, unosząc zabawnie brwi do góry.
            Tomlinson wymownie wywrócił oczami, powracając do normalnej pozycji stania.
 - Okay, więc tak. Dziś, osiemnasta, u mnie – zakomunikował, posługując się przy tym gestykulacją dłoni.
 - Romantyczna kolacja przy świecach? – Zakpiłam, mrużąc powieki. – Nie zapomnij wypożyczyć jakiegoś romansidła – dodałam, bawiąc się przy tym zawieszonym na jego szyi krzyżykiem.
 - Z tobą się nie da na poważnie. – Poskarżył się, kręcąc sceptycznie głową. – Robię imprezę, fajnie by było gdybyś przyszła – wyjaśnił w końcu, wzruszając ramionami.
 - Pomyślę nad tym – stwierdziłam, szarpiąc za klamkę by zamek ustąpił.
 - Idziesz do szkoły? – spytał Lou, poprawiając szelki swojego plecaka.
 - Jadę.
            Wyszłam na świeże powietrze, wpierw minąwszy ogromny hol, gdzie od razu poczułam panujący dookoła skwar. Cieszyłam się, że postanowiłam tego dnia założyć jedynie krótką spódniczkę oraz przewiewną koszulkę z krótkim rękawem koloru żółtego. Być może białe podkolanówki oraz adidasy nie były moim najlepszym wyborem, jednak musiałam dbać o swój wizerunek. Na dodatek związałam włosy w wysokiego kucyka, co stanowiło ochłodzenie dla mojego ciała. Spojrzałam na podłużny parking po prawej stronie, gdzie bez trudu odnalazłam wzrokiem samochód Josepha.
 - Myślałem, że w Wielkiej Brytanii prawo jazdy można posiadać od osiemnastu lat – mruknął Louis, co wywołało u mnie chichot.
 - Bo tak jest. Joe mnie podwiezie, chcesz się zabrać? – zaproponowałam uprzejmie.
 - Joe? – powtórzył zdezorientowany.
 - Mój chłopak.
            Przez chwilę wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami, jakby trawiąc tą wiadomość, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie. Na szczęście już po chwili się opamiętał, przywracając na twarz szeroki uśmiech.
 - Ach, tak. Nie, przejdę się. Mam po drodze zgarnąć Liama – rzekł, a ja na ostatnie słowa od razu odwróciłam głowę gdzieś w bok, martwiąc się, czy nie zauważył jakiejś zmiany na mojej twarzy przy wzmiance o przyjacielu.
 - To ja lecę, do zobaczenia wieczorem – powiedziałam, ruszając w stronę aut.
 - Melly! -  zawołał za mną.
 - Nienawidzę tego! – odkrzyknęłam, spoglądając na niego przez ramię.
 - Dobrze, że wróciłaś. – Odezwał się ciszej, lecz wystarczająco głośno, bym usłyszała.
            Przyznałam mu w myślach rację, z daleka spostrzegając machającą do mnie rękę bruneta zza przedniej szyby. Zrobiłam to samo, przyspieszając kroku. Już niedługo wsiadałam do wygodnego chevroleta, po czym ucałowałam krótko jego usta na powitanie, co przyjął z radością.
 - Gotowa na sprawdzian? – zapytał, przekręcając kluczyki w stacyjce.
 - Mniej więcej – rzekłam, zapinając pasy.
            Większość drogi przebyliśmy podczas rozmowy o jego młodszym bracie, Nicholasie, który właśnie rozpoczynał solowy projekt muzyczny. Chwaliłam jego decyzję, argumentując to możliwością do wyrażenia siebie przez największą pasję. Tak naprawdę bowiem po prostu było mi to na rękę, gdyż dzięki temu Joe nie musiał się śpieszyć z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Zrobił sobie pewnego rodzaju postój w karierze, specjalnie dla mnie. Z perspektywy osoby trzeciej wydawałoby się to egoistyczne z mojej strony, lecz nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić tego roku szkolnego bez jego oparcia tuż obok.
 - Poszedłbyś ze mną dziś na domówkę do kumpla? – spytałam, kiedy już wjeżdżaliśmy przez szkolną bramę.
 - Przepraszam, ale nie mogę. Menager zorganizował mi na dziś wieczór live chat z fanami – przyznał z ponurą miną, wyraźnie żałując.
 - Okay, rozumiem.
            Uśmiechnęłam się pocieszająco, widząc na jego twarzy niewątpliwe przygnębienie. Chciał mi towarzyszyć, byłam tego pewna. Ale robił dla mnie już wystarczająco dużo, choć raz musiałam sobie poradzić sama, zamiast burzyć jego plany. Robiłam to za wiele razy podczas ostatnich wakacji. Usprawiedliwiałam się przed sobą słabością, co było równoznaczne z użalaniem się nad sobą. Stuknięta egoistka.
 - Odbijemy to sobie jutro – postanowiłam, zagryzając znacząco wargę.
            Brunet poruszył zalotnie brwiami, zaraz całując moje roześmiane usta. Nawet nie zauważyłam kiedy dotarliśmy na miejsce. Nie przejmując się grupką gapiów, stojących na chodniku tuż przed nami, pożegnałam się z Josephem, a po wyjściu z samochodu przyłapałam go na wpatrywaniu się w moją dolną partię ubrania. W końcu nikt nie jest idealny, nawet tak wspaniały chłopak jak Joseph.
            Zarzucając torbę na ramię, podążyłam do budynku, gdzie pierwszą lekcją miała być biologia. Ominąwszy wcześniej wspomnianą paczkę natrafiłam jednak na kogoś, kto był ostatnią osobą na półkuli ziemskiej, z którą miałabym ochotę rozmawiać. A może wręcz odwrotnie?
 - Cześć – mruknął Liam, kiedy przechodziłam obok niego, wpatrując się gdzieś w dal.
 - Hej – odparłam zmieszana, przystając momentalnie.
 - Szybko się pocieszyłaś – stwierdził nagle, wbijając swe brązowe tęczówki prosto w moje oczy.
            Minęła dobra chwila, zanim opanowałam się na tyle, by zrozumieć sens jego wypowiedzi. Spojrzałam na niego z niedowierzeniem, czując narastającą złość. On jednak stał przede mną ze stoickim spokojem, a wyraz jego twarzy pozostawał nieprzenikniony. Wpatrywałam się w tą nieskazitelną cerę, w ułamku sekundy podejmując decyzję o swojej reakcji. Podniosłam prawą rękę do góry, wymierzając dłonią w policzek blondyna. Rozległ się charakterystyczny dźwięk uderzenia, a Liam wykrzywił się w drugą stronę. Zorientowawszy się, co zrobiłam, ruszyłam do przodu, starając się nie oglądać za siebie. Krew nadal pulsowała mi w żyłach, co dodatkowo działało na szybkość stawianych przeze mnie kroków. Byłam na niego wściekła. To ja się pocieszyłam? Minęło tak wiele czasu, przy czym wolę nawet nie wspominać, co takiego on wyczyniał. I kiedy ja nareszcie odnalazłam harmonię, kogoś, z kim potrafię cieszyć się życiem, on śmiał mi to wypominać?
 - Wyglądasz, jakby za chwilę miała z ciebie wybuchnąć para jak z lokomotywy. – Usłyszałam kolejne dziwne stwierdzenie Destiny, kiedy wpakowywałam do szafki książkę od historii.
 - Jakaś ty spostrzegawcza – rzuciłam ironicznie, zatrzaskując z hukiem drzwiczki.
            Bez zbędnych ceregieli niemal pobiegłam na górę, w myślach wciąż wymyślając jak najgorsze przezwiska kierowane do osoby Payne’a. Poza tym nie rozumiałam skąd wziął się na placu szkolnym o tak wczesnej porze, skoro miał przyjść razem z Lou. Zapewne wystawił go do wiatru. Czyżby idealny Liam James Payne zaczynał zaniedbywać nawet przyjaciół?
            Wparowałam do sali biologicznej, nie zaszczycając nauczycielki nawet zwykłym ,,dzień dobry’’. Pogrążona w nieocenzurowanych myślach usiadłam gdzieś na końcu, ignorując otoczenie. Wyjęłam podręcznik razem ze skoroszytem, zaczynając mazać czarnym długopisem po jednej ze środkowych kartek. Po jakimś czasie dało się wyczytać wśród tych bazgrołów takie słowa jak ,,debil’’, czy ,,dupek’’.
 - Liam Payne to świnia. – Odczytał ktoś tuż nad moim uchem, przez co podskoczyłam na krześle jak poparzona.
            Spojrzałam do tyłu, gdzie stał z zawadiackim uśmiechem blondyn.
 - Przepraszam – mruknął, a wyraz jego twarzy się zmienił.
            Przyglądałam mu się z nieufnością, a w mojej głowie panował istny chaos. Próbowałam poukładać sobie wszystko, podjąć szybką decyzję odpowiedzi. Niestety wszystkie myśli nagle dostały skrzydeł i rozpierane nadnaturalną energią kręciły się we wszystkie strony po mym umyśle niczym igła kompasu po zbliżeniu do niej magnezu.
 - Dzień dobry na pierwszych w tym roku zajęciach. – Odezwała się pani Leprince, szczupła szatynka prowadząca zajęcia.
            Pracowała w tej szkole od niedawna i była obiektem westchnień wielu uczniów. Młoda, po dopiero co skończonych studiach, choć niestety zaręczona. Jednak po walentynkach ledwo zmieściła wszelkie prezenty otrzymane od podopiecznych do samochodu, chociaż do najmniejszych wcale nie zależał.
            Ucieszyłam się na dźwięk jej donośnego głosu, gdyż mój rozmówca zmuszony był zaprzestać oczekiwania na odezwę oraz usiąść w jednej z ławek. Pech chciał, iż ta z mojej lewej strony nadal stała pusta, co przyjął z widocznym zadowoleniem. Usadowił się na drewnianym krześle,  szybko wyciągając z czarno-pomarańczowego plecaka przybory.
Odetchnęłam z ulgą, choć wcale nie podobał mi się fakt, iż przez cały rok miałam siedzieć obok niego dwa razy w tygodniu, akurat na biologii. Poza tym nie rozumiałam jego postępowania. Dlaczego właśnie teraz zebrało mu się na odnowienie kontaktu, podczas gdy wcześniej unikał go jak ognia piekielnego?
            Wtem na ławce zauważyłam pomiętą karteczkę. Rozwinęłam ją ostrożnie, marszcząc brwi.
Wybaczyłaś, czy mam przygotować jakąś szopkę?’’, odczytałam, bez problemu rozpoznając pismo Liama. Zerknęłam w jego stronę, zauważając, że przygląda mi się z ciekawością. Ponownie odwróciłam wzrok na papier, zastanawiając się, czy warto odpisywać. Po chwili pokręciłam przecząco głową, nawet nie kontrolując tego odruchu. Skądkolwiek się on wziął, choć podejrzewałam, iż odpowiedzialna za niego była ma podświadomość, uświadomił mi bolesną prawdę. Ten chłopak, ten blondyn, na którego mogłam patrzeć przez pełne czterdzieści pięć minut, uśmiechać się serdecznie, wyrządził mi krzywdę. To on doprowadził mnie do stanu apatii, który łatwo mógłby się przerodzić w zaawansowaną depresję, gdyby nie spotkanie Josepha. Więc jak mogłabym to wszystko przekreślić i cieszyć się faktem, iż nagle znów zwrócił na mnie uwagę? Cechowała mnie naiwność, łatwowierność, głupota, ale widocznie nie zwariowałam do tego stopnia, by pozwolić zrobić z siebie zabawkę pocieszenia. Taką, którą mógłby odbierać z wypożyczalni raz na jakiś czas, a po znudzeniu prosić kolegę o odniesienie.
            Potargałam kartkę na jego oczach, a następnie zebrawszy śmieci, udałam się do kosza niedaleko, na co nauczycielka nawet nie zwróciła uwagi. Kontynuowała swój monolog na temat programu nauczania, jaki mieliśmy realizować przez następne dziesięć miesięcy. Nie przysłuchiwałam się jej głosowi, pragnąc zarejestrować każdy ułamek sekundy z reakcji Liama na me zachowanie. Nie ukrywał zdziwienia, gapiąc się tępo w moją stronę. Nie trwało to zbyt długo, gdyż szybko się ocknął, odwracając się w stronę tablicy z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

            - Gdzie się wybierasz? – zapytał ojciec, podnosząc głowę z nad papierów rozłożonych po całym stole w jadalni.
 - Idę do Lou, robi jakieś przyjęcie – wyjaśniłam, dopijając resztkę soku pomarańczowego ze szklanki.
            Nie wyraził opinii na ten temat, wracając do pracy. Sama natomiast włożyłam brudne naczynie do zmywarki, a następnie podążyłam do lustra, wiszącego tuż przed drzwiami frontowymi, by sprawdzić, jak się prezentuję. Luźna, czarna bluzka, odkrywająca prawe ramię, idealnie komponowała się z krótkimi szortami o białym kolorze. Do tego zamierzałam założyć ciemne szpilki, co dodawało kilku centymetrów mej niskiej osobie. Brzęcząca srebrna biżuteria uwieszona na szyi oraz zdobiąca ręce zamykała sprawę ubrań. Włosy dokładnie wyprostowałam, choć chyba nie był to najlepszy pomysł, gdyż wyglądały w tym stanie jak zwisające cienkie sznurki. Nie miałam już jednak czasu na jakiekolwiek poprawki, więc wzruszyłam ramionami, po czym sprawdziłam, czy zabrałam ze sobą telefon oraz wyszłam z mieszkania.
            Już na klatce dobiegł mnie odgłos rytmicznej, pasującej do dyskotekowych tańców muzyki. Odetchnęłam głęboko, zakładając długą grzywkę za ucho i zeszłam po schodach. Zdawałam sobie sprawę, że spotkam tam Liama, a przez jego poranne zachowanie nie wiedziałam, czego się spodziewać.  Po tylu miesiącach wpajania sobie, iż jestem dla niego przeszłością, kimś kto się już nie liczy, on sam zbił mnie z tropu. Może właśnie o to mu chodziło? Nie mógł znieść faktu, iż jestem szczęśliwa, więc postanowił znów namącić w moim życiu. Tylko po co? Był aż takim egoistą? Nie, tej cechy nie mogłam mu wyrzucić.
            Drewniane drzwi, kolorem przypominające czekoladę, rozwarły się gwałtownie, a przede mną stanął rudzielec ze szklaną butelką w ręce. Jego loki odznaczały się jeszcze większym nieładem, niżeli na co dzień, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Uśmiechał się głupkowato, mrużąc niebieskie oczy.
 - Cześć Spencer – przywitałam się.
 - Czemu stoisz tu przez dobre kilka minut, zamiast wejść do środka? – zapytał, przybierając na twarz nieco poważniejszą minę.
 - Czepiasz się – mruknęłam, przekraczając próg.
            Znalazłam się w dużym salonie, gdzie jedynym źródłem światła były poustawiane na różnych półkach czy małych stolikach różnobarwne, zapachowe świece. Pomyślałam, że to dość specyficzny wystrój jak na imprezę, aczkolwiek Lou cechował się oryginalnością. Głośna melodia obijała się o moje uszy, jakby ktoś walił w nie ogromnym młotem. Tłum ludzi, których nie mogłam rozpoznać w panującym półmroku, skakał w jej bit. Widok ten wywołał u mnie współczucie dla biednego pana Shermana, emerytowanego wdowca, mieszkającego piętro niżej.
 - Melody! – zawołał ktoś, a ja zaczęłam się rozglądać dookoła.
            Tuż obok mnie znalazł się tymczasowy gospodarz domu, młody Tomlinson w obcisłej koszulce, podając mi plastikowy kubek. Zerknęłam na niego podejrzliwie, nie mając pojęcia, co może być w środku. Chłopak zaśmiał się głośno, podstawiając mi go jeszcze bliżej.
 - Piwo bezalkoholowe – wyjaśnił.
            Uwierzyłam mu na słowo, biorąc przedmiot do ręki oraz upijając łyk cieczy. Skrzywiłam się mimowolnie, poczuwszy gorzki smak w ustach. Louis na szczęście tego nie zauważył, nawijając jak najęty.
 - Myślałem, że będzie trochę mniej ludzi, ale to nic. Grunt to dobra zabawa. Masz ochotę na marchewkę?
            Tym razem to ja się roześmiałam, przypominając sobie o jego manii na punkcie warzywa. Tylko on potrafił zagryzać ją podczas obrzydzających lekcji biologii na temat wydalania zbędnych produktów z ludzkiego organizmu, a nawet przemycać do kościoła i podjadać podczas mszy na podeście dla chóru parafialnego.
 - Może zapomniałeś, ale nie lubię – odparłam, opierając się plecami o barek oddzielający kuchnię.
 - Nie ma Annie, ani Destiny – poinformował mnie, kiedy próbowałam wyszukać je wzrokiem wśród tańczących osób.
 - W ostatnich tygodniach zyskałeś zdolność czytania w myślach czy jak? – spytałam dla żartu.
 - Chyba jednak nie do końca – odezwał się ktoś za mną.
            Odwróciłam się gwałtownie, niemal zderzając się czołem z blondynem. Uśmiechnął się do mnie szeroko, odgarniając z oczu wyprostowane włosy.
 - Czyżbyś coś sugerował, Liamie? – spytał Lou, unosząc brwi wysoko.
 - Ja tylko sądzę, że Melody mogła szukać kogoś innego – wyjaśnił z miną cwaniaka.
 - No to opanował ją lepiej niż ty – mruknęłam z przekąsem, unikając jego wzroku.
 - Cienko – rzekł Tomlinson, zwracając się przy tym do przyjaciela.
 - Szykujecie jakiś spisek porwania mnie i przechowywania w szafie, dopóki ojciec nie zapłaci okupu?
 - Całkiem niezły pomysł, ale moglibyśmy zażądać czegoś innego zamiast forsy – powiedział Liam, zaraz wybuchając swoim słodkim śmiechem, którego dźwięk momentalnie złapał mnie za serce.
            Odetchnęłam głęboko, by się opanować.
 - Zboczeńcy – wymamrotałam, kręcąc z niedowierzaniem głową.
            Spojrzeli porozumiewawczo na siebie, a za chwilę rozległ się głośny śmiech, do którego tworzenia nawet ja dołączyłam. Tęskniłam za tymi bądź co bądź dziwnymi rozmowami z ową dwójką. Wówczas zdałam sobie sprawę, że związek z jednym z nich był złą decyzją, jednocześnie powodem rozpadu niezastąpionej paczki. Może nie cechowaliśmy się nierozerwalnością, przecież miałam koleżanki, aczkolwiek to tylko drobny, niezauważalny szczegół.
Zniszczyliśmy to, oboje.
 - Spencer chyba chce podpalić blok – odezwał się z nutką strachu szatyn, zaraz biegnąc w stronę chłopaka. Zbliżał on jedną ze świec na niebezpieczne odległości do firanek zawieszonych na karniszach nad obszernym oknem balkonowym w salonie. Jego słaba koordynacja ruchowa oraz dziecinna mina zdradzała niski stan trzeźwości.
 - Może zatańczysz? – zaproponował Payne, wyciągając ku mnie rękę.
            Zmierzyłam go wzrokiem od góry do dołu, zmuszając się do opanowania. Najchętniej zaciągnęłabym go na sam środek pokoju, gdzie zarzuciłabym ręce na jego szyję i spojrzała w jego piękne, brązowe tęczówki. Nie zważalibyśmy na szybkość przygrywanej muzyki, kołysalibyśmy się w rytm własnej melodii. Lecz to były tylko moje wyobrażenia, które musiałam odstawić na bok.
 - Liam, do cholery, o co ci chodzi?
 - Nie bardzo rozumiem – odparł zmieszany.
 - Zrywasz ze mną, olewasz, a teraz nagle, kiedy jakoś się pozbierałam, znów mącisz mi w głowie. Dobrze ci z tym? Lubisz się mną bawić? Miło mi, ale ja nie będę twoim pionkiem, gra skończona. – Wyżyłam się, tłumiąc napływające łzy.
            Już chciałam odejść, widząc na jego twarzy zdezorientowanie, podczas kiedy złapał mnie za nadgarstek, gdy tylko odwróciłam się tyłem.
 - Chodź, wszystko ci wyjaśnię – wyszeptał, ciągnąc mnie do jednego z zamkniętych pokoi.
            Weszliśmy do środka, gdzie panował całkowity mrok. Ciszę przerywały głosy zza drzwi, jednak ja czekałam tylko na jeden dźwięk – jego głos. W najbliższej ścianie wymacałam włącznik światła, przyciskając go. Znajdowaliśmy się w pomalowanym na ciemny fiolet pokoju dwunastoletniej Charlotte, czego domyśliłam się po obklejonej ścianie plakatami Bruno Marsa - dziewczyna go uwielbiała.
            Liam siedział na obszernym, dwuosobowym łóżku naprzeciwko mnie. Patrzył w moją stronę, zagryzając dolną wargę.
 - Co ty mi chcesz wyjaśniać? Że nagle ci się odmieniło? – Zakpiłam. – Daj sobie spokój.
 - Dasz mi dojść do słowa?
 - Proszę bardzo, słucham.
            Wstał, jakby szukając odpowiednich słów. Ja natomiast założyłam ręce, cierpliwie oczekując tego, co ma mi do powiedzenia. Brnęliśmy w grządki grunt, w bolesne tematy, lecz czułam, iż musimy o tym porozmawiać.
 - Kiedy cię zostawiłem, powiedziałem, że cię nie kocham.
            Milczałam, choć w myślach zobaczyłam obraz sprzed kilku miesięcy, gdy tłumaczył mi oschle, dlaczego nie możemy być dłużej razem. Chaotyczne wypowiedzi, nie widziałam w nich żadnego sensu. Znudził się mną, pomyślałam wtedy, w czym upewniły mnie koleżanki. Czego można się spodziewać po siedemnastolatku?
 - To nie była prawda.
            Mimowolnie prychnęłam, tłumiąc histeryczny śmiech. Zignorował to, kontynuując swój monolog, powoli przechadzając się wzdłuż pomieszczenia. W pewnym momencie stanął tuż przede mną, mówiąc dobitnie:
 - Zdradziłem cię Melody.
            Wybałuszyłam na niego oczy, przyswajając sobie tą wiadomość. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie mi oznajmił. Wolałam już swoje własne wersje, wolałam kłamstwa. Nie chciałam tego wiedzieć, po prostu nie chciałam.
 - Z Annie – dodał, co do końca wyprowadziło mnie z równowagi.
 - Z Annie? – powtórzyłam osłupiona, nie potrafiąc się poruszyć.
            Pokiwał tylko głową, czekając na moją reakcję. Poczułam jak po policzkach spływa mi słona ciecz, nie miałam siły, by to powstrzymać. Kiedy tylko ją zauważył, podszedł bliżej, by zetrzeć mokre strużki opuszkiem palca. Odepchnęłam go z całej siły, krzycząc:
 - Kłamiesz!
            Rzuciłam się w kierunku drzwi, lecz Liam złapał mnie w pasie, nie pozwalając wyjść. Wyrywałam się przez dłuższą chwilę, po kilku minutach dałam za wygraną. Czułam się jak nic niewarty przedmiot w jego rękach.
 - Daj mi dokończyć – powiedział cicho, nie wypuszczając mnie z uścisku.
            Przymknęłam powieki, starając się oddychać miarowo. Nie miałam ochoty na dalsze wyjaśnienia, tyle, że nie miałam wyboru. Moja siła fizyczna nawet nie równała się z jego, kapitana drużyny koszykarskiej.
 - To było na balu wiosennym – ciągnął. – Byłem wypity, zalany w trupa. Wykorzystała to.
 - I ja mam ci uwierzyć? – zapytałam z niedowierzaniem.
 - Pomyśl, jesteś z nią blisko. Nie robiła takich rzeczy? Co było z Landonem i Olivią?
            Rzeczywiście, wykorzystała chłopaka w łóżku tylko po to, aby zemścić się na Olivii. Nie lubiły się od przedszkola, rywalizowały w każdej dziedzinie. Kiedy blondynka wygrała szkolny konkurs talentów, Annie nie wytrzymała. Musiała ją jakoś zranić, wymyślała ku temu najróżniejsze plany. Pragnęła trafić w jej najsłabszy punkt. Nieszczęśliwym trafem wszyscy doskonale wiedzieli, że szalała ona za swym ukochanym. Tak więc Annie postanowiła to wykorzystać. Tylko czemu miałaby to robić mnie? Wieloletniej koleżance? Nie, to by było niedorzeczne.
 - Wiedziałem, że prędzej czy później się dowiesz. Uwierzysz w jej wersję, nie moją – tłumaczył dalej. – Nie chciałem cię ranić bardziej, niż było to konieczne, ja.. Przepraszam.
 - Właśnie to zrobiłeś – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
            Odczekałam moment, aż puścił mnie zrezygnowany. Nie śmiałam spojrzeć mu w twarz. Bez słowa wybiegłam zarówno z pomieszczenia, jak i mieszkania. Obijając się o ludzi, nie patrzyłam na nich, nie przejmowałam się faktem, iż na drugi dzień będę szkolną sensacją. Chciałam znaleźć się jak najdalej od nich wszystkich, jak najdalej od Niego. Na chłodnej klatce bez zastanowienia wybrałam drogę w dół. Nie mogłam w tym stanie udać się do domu, gdzie lawiną pytań zasypałby mnie zmartwiony tata. Pragnęłam zostać sama. Przy wyjściu na podwórze potrąciłam kogoś ramieniem, nie zwróciłam jednak uwagi na osobę. Dopiero, gdy zatrzymał mnie mocny uścisk w łokciu, odwróciłam się, zauważając przed sobą jak zwykle opanowaną twarz Zayna.
 - Puszczaj – syknęłam.
 - Rozmawiałaś z Liamem, prawda?
 - Razem wymyśliliście tą bajeczkę? – rzuciłam wściekła.
 - Znam Liama lepiej niż ktokolwiek i uwierz, że długo się zdobywał na wyznanie ci prawdy. Nie zmarnuj tego.
 - Ja? Ja zmarnować? Ty chyba nie wiesz co mówisz! Daj mi spokój i wracaj do swojego perfekcyjnego pana Payne’a, nie chcę znać was wszystkich. – Dałam upust emocjom, podnosząc na niego głos.
            Nie zrobiło to na brunecie wrażenia, choć zabrał dłoń. Nie zwlekając minuty dłużej, puściłam się w bliżej nieokreślonym kierunku. Zapadł zmierzch - nie przeszkadzało mi to. Ciemność była tym, czego potrzebowałam. Dobrą okazją do przemyśleń w zacisznym zakątku, nawet jeżeli miał nim być obskurny chodnik gdzieś między blokami. Chodziło tylko o samotność, po prostu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz