` Here I am asking
you for one more chance.
Biegiem
przeskakiwałam poszczególne stopnie schodów, gdyż nie chciało mi się czekać na
powolną windę, która najprawdopodobniej właśnie znajdowała się na samym
szczycie ogromnego wieżowca. Z perspektywą czekającego na parkingu Josepha
wybrałam więc trochę wysiłku fizycznego, mijając po drodze mieszkania sąsiadów.
Radość nadal gościła na mojej twarzy, zapomniałam już o ponurych rozmyślaniach
z poprzedniego dnia. Chociaż miałam za sobą jedynie cztery godziny snu,
cieszyłam się z nocnej nauki, w której towarzyszył mi brunet. Sama nie mogłam
wyjść z podziwu, jak mój ojciec mógł się zgodzić, by chłopak został u mnie aż
do trzeciej nad ranem. Ponadto przygotowałam się całkiem dobrze do testu, co było
zasługą tylko i wyłącznie Jonasa.
- Melody! – Usłyszałam za sobą męski głos,
kiedy już miałam otwierać ciężkie drzwi przy wyjściu z klatki schodowej.
Odwróciłam się gwałtownie, zauważając
zbiegającego za mną Louisa. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie, zaraz przystając
obok. Wyciągnął dłoń z kieszeni swych przetartych dżinsów, podstawiając mi ją
niemal pod nos. Uścisnęłam ją, parskając śmiechem. Szatyn oparł się szarmancko
o framugę drzwi, stwarzając jednocześnie postawę godną niejednego filmowego
amanta, kiedy zaczął zacięcie żuć w ustach gumę balonową.
- Nie wychodzi ci to – stwierdziłam całkiem
poważnie, unosząc zabawnie brwi do góry.
Tomlinson wymownie wywrócił oczami,
powracając do normalnej pozycji stania.
- Okay, więc tak. Dziś, osiemnasta, u mnie –
zakomunikował, posługując się przy tym gestykulacją dłoni.
- Romantyczna kolacja przy świecach? – Zakpiłam,
mrużąc powieki. – Nie zapomnij wypożyczyć jakiegoś romansidła – dodałam, bawiąc
się przy tym zawieszonym na jego szyi krzyżykiem.
- Z tobą się nie da na poważnie. – Poskarżył
się, kręcąc sceptycznie głową. – Robię imprezę, fajnie by było gdybyś przyszła
– wyjaśnił w końcu, wzruszając ramionami.
- Pomyślę nad tym – stwierdziłam, szarpiąc za
klamkę by zamek ustąpił.
- Idziesz do szkoły? – spytał Lou, poprawiając
szelki swojego plecaka.
- Jadę.
Wyszłam na świeże powietrze, wpierw
minąwszy ogromny hol, gdzie od razu poczułam panujący dookoła skwar. Cieszyłam
się, że postanowiłam tego dnia założyć jedynie krótką spódniczkę oraz
przewiewną koszulkę z krótkim rękawem koloru żółtego. Być może białe
podkolanówki oraz adidasy nie były moim najlepszym wyborem, jednak musiałam
dbać o swój wizerunek. Na dodatek związałam włosy w wysokiego kucyka, co
stanowiło ochłodzenie dla mojego ciała. Spojrzałam na podłużny parking po
prawej stronie, gdzie bez trudu odnalazłam wzrokiem samochód Josepha.
- Myślałem, że w Wielkiej Brytanii prawo jazdy
można posiadać od osiemnastu lat – mruknął Louis, co wywołało u mnie chichot.
- Bo tak jest. Joe mnie podwiezie, chcesz się
zabrać? – zaproponowałam uprzejmie.
- Joe? – powtórzył zdezorientowany.
- Mój chłopak.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie z
szeroko otwartymi oczami, jakby trawiąc tą wiadomość, co wprawiło mnie w lekkie
zakłopotanie. Na szczęście już po chwili się opamiętał, przywracając na twarz
szeroki uśmiech.
- Ach, tak. Nie, przejdę się. Mam po drodze
zgarnąć Liama – rzekł, a ja na ostatnie słowa od razu odwróciłam głowę gdzieś w
bok, martwiąc się, czy nie zauważył jakiejś zmiany na mojej twarzy przy
wzmiance o przyjacielu.
- To ja lecę, do zobaczenia wieczorem –
powiedziałam, ruszając w stronę aut.
- Melly! -
zawołał za mną.
- Nienawidzę tego! – odkrzyknęłam, spoglądając
na niego przez ramię.
- Dobrze, że wróciłaś. – Odezwał się ciszej,
lecz wystarczająco głośno, bym usłyszała.
Przyznałam mu w myślach rację, z
daleka spostrzegając machającą do mnie rękę bruneta zza przedniej szyby.
Zrobiłam to samo, przyspieszając kroku. Już niedługo wsiadałam do wygodnego
chevroleta, po czym ucałowałam krótko jego usta na powitanie, co przyjął z radością.
- Gotowa na sprawdzian? – zapytał,
przekręcając kluczyki w stacyjce.
- Mniej więcej – rzekłam, zapinając pasy.
Większość drogi przebyliśmy podczas
rozmowy o jego młodszym bracie, Nicholasie, który właśnie rozpoczynał solowy
projekt muzyczny. Chwaliłam jego decyzję, argumentując to możliwością do
wyrażenia siebie przez największą pasję. Tak naprawdę bowiem po prostu było mi
to na rękę, gdyż dzięki temu Joe nie musiał się śpieszyć z powrotem do Stanów
Zjednoczonych. Zrobił sobie pewnego rodzaju postój w karierze, specjalnie dla mnie.
Z perspektywy osoby trzeciej wydawałoby się to egoistyczne z mojej strony, lecz
nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić tego roku szkolnego bez jego oparcia tuż
obok.
- Poszedłbyś ze mną dziś na domówkę do kumpla?
– spytałam, kiedy już wjeżdżaliśmy przez szkolną bramę.
- Przepraszam, ale nie mogę. Menager
zorganizował mi na dziś wieczór live chat z fanami – przyznał z ponurą miną,
wyraźnie żałując.
- Okay, rozumiem.
Uśmiechnęłam się pocieszająco,
widząc na jego twarzy niewątpliwe przygnębienie. Chciał mi towarzyszyć, byłam
tego pewna. Ale robił dla mnie już wystarczająco dużo, choć raz musiałam sobie
poradzić sama, zamiast burzyć jego plany. Robiłam to za wiele razy podczas
ostatnich wakacji. Usprawiedliwiałam się przed sobą słabością, co było
równoznaczne z użalaniem się nad sobą. Stuknięta egoistka.
- Odbijemy to sobie jutro – postanowiłam,
zagryzając znacząco wargę.
Brunet poruszył zalotnie brwiami,
zaraz całując moje roześmiane usta. Nawet nie zauważyłam kiedy dotarliśmy na
miejsce. Nie przejmując się grupką gapiów, stojących na chodniku tuż przed nami,
pożegnałam się z Josephem, a po wyjściu z samochodu przyłapałam go na
wpatrywaniu się w moją dolną partię ubrania. W końcu nikt nie jest idealny,
nawet tak wspaniały chłopak jak Joseph.
Zarzucając torbę na ramię, podążyłam
do budynku, gdzie pierwszą lekcją miała być biologia. Ominąwszy wcześniej
wspomnianą paczkę natrafiłam jednak na kogoś, kto był ostatnią osobą na półkuli
ziemskiej, z którą miałabym ochotę rozmawiać. A może wręcz odwrotnie?
- Cześć – mruknął Liam, kiedy przechodziłam
obok niego, wpatrując się gdzieś w dal.
- Hej – odparłam zmieszana, przystając
momentalnie.
- Szybko się pocieszyłaś – stwierdził nagle,
wbijając swe brązowe tęczówki prosto w moje oczy.
Minęła dobra chwila, zanim
opanowałam się na tyle, by zrozumieć sens jego wypowiedzi. Spojrzałam na niego
z niedowierzeniem, czując narastającą złość. On jednak stał przede mną ze
stoickim spokojem, a wyraz jego twarzy pozostawał nieprzenikniony. Wpatrywałam
się w tą nieskazitelną cerę, w ułamku sekundy podejmując decyzję o swojej
reakcji. Podniosłam prawą rękę do góry, wymierzając dłonią w policzek blondyna.
Rozległ się charakterystyczny dźwięk uderzenia, a Liam wykrzywił się w drugą
stronę. Zorientowawszy się, co zrobiłam, ruszyłam do przodu, starając się nie
oglądać za siebie. Krew nadal pulsowała mi w żyłach, co dodatkowo działało na
szybkość stawianych przeze mnie kroków. Byłam na niego wściekła. To ja się
pocieszyłam? Minęło tak wiele czasu, przy czym wolę nawet nie wspominać, co
takiego on wyczyniał. I kiedy ja nareszcie odnalazłam harmonię, kogoś, z kim
potrafię cieszyć się życiem, on śmiał mi to wypominać?
- Wyglądasz, jakby za chwilę miała z ciebie
wybuchnąć para jak z lokomotywy. – Usłyszałam kolejne dziwne stwierdzenie
Destiny, kiedy wpakowywałam do szafki książkę od historii.
- Jakaś ty spostrzegawcza – rzuciłam
ironicznie, zatrzaskując z hukiem drzwiczki.
Bez zbędnych ceregieli niemal pobiegłam
na górę, w myślach wciąż wymyślając jak najgorsze przezwiska kierowane do osoby
Payne’a. Poza tym nie rozumiałam skąd wziął się na placu szkolnym o tak
wczesnej porze, skoro miał przyjść razem z Lou. Zapewne wystawił go do wiatru.
Czyżby idealny Liam James Payne zaczynał zaniedbywać nawet przyjaciół?
Wparowałam do sali biologicznej, nie
zaszczycając nauczycielki nawet zwykłym ,,dzień dobry’’. Pogrążona w
nieocenzurowanych myślach usiadłam gdzieś na końcu, ignorując otoczenie. Wyjęłam
podręcznik razem ze skoroszytem, zaczynając mazać czarnym długopisem po jednej
ze środkowych kartek. Po jakimś czasie dało się wyczytać wśród tych bazgrołów
takie słowa jak ,,debil’’, czy ,,dupek’’.
- Liam Payne to świnia. – Odczytał ktoś tuż
nad moim uchem, przez co podskoczyłam na krześle jak poparzona.
Spojrzałam do tyłu, gdzie stał z
zawadiackim uśmiechem blondyn.
- Przepraszam – mruknął, a wyraz jego twarzy
się zmienił.
Przyglądałam mu się z nieufnością, a
w mojej głowie panował istny chaos. Próbowałam poukładać sobie wszystko, podjąć
szybką decyzję odpowiedzi. Niestety wszystkie myśli nagle dostały skrzydeł i
rozpierane nadnaturalną energią kręciły się we wszystkie strony po mym umyśle
niczym igła kompasu po zbliżeniu do niej magnezu.
- Dzień dobry na pierwszych w tym roku
zajęciach. – Odezwała się pani Leprince, szczupła szatynka prowadząca zajęcia.
Pracowała w tej szkole od niedawna i
była obiektem westchnień wielu uczniów. Młoda, po dopiero co skończonych
studiach, choć niestety zaręczona. Jednak po walentynkach ledwo zmieściła
wszelkie prezenty otrzymane od podopiecznych do samochodu, chociaż do
najmniejszych wcale nie zależał.
Ucieszyłam się na dźwięk jej
donośnego głosu, gdyż mój rozmówca zmuszony był zaprzestać oczekiwania na odezwę
oraz usiąść w jednej z ławek. Pech chciał, iż ta z mojej lewej strony nadal
stała pusta, co przyjął z widocznym zadowoleniem. Usadowił się na drewnianym
krześle, szybko wyciągając z
czarno-pomarańczowego plecaka przybory.
Odetchnęłam
z ulgą, choć wcale nie podobał mi się fakt, iż przez cały rok miałam siedzieć
obok niego dwa razy w tygodniu, akurat na biologii. Poza tym nie rozumiałam jego
postępowania. Dlaczego właśnie teraz zebrało mu się na odnowienie kontaktu,
podczas gdy wcześniej unikał go jak ognia piekielnego?
Wtem na ławce zauważyłam pomiętą
karteczkę. Rozwinęłam ją ostrożnie, marszcząc brwi.
‘Wybaczyłaś,
czy mam przygotować jakąś szopkę?’’, odczytałam, bez
problemu rozpoznając pismo Liama. Zerknęłam w jego stronę, zauważając, że
przygląda mi się z ciekawością. Ponownie odwróciłam wzrok na papier,
zastanawiając się, czy warto odpisywać. Po chwili pokręciłam przecząco głową,
nawet nie kontrolując tego odruchu. Skądkolwiek się on wziął, choć
podejrzewałam, iż odpowiedzialna za niego była ma podświadomość, uświadomił mi
bolesną prawdę. Ten chłopak, ten blondyn, na którego mogłam patrzeć przez pełne
czterdzieści pięć minut, uśmiechać się serdecznie, wyrządził mi krzywdę. To on
doprowadził mnie do stanu apatii, który łatwo mógłby się przerodzić w
zaawansowaną depresję, gdyby nie spotkanie Josepha. Więc jak mogłabym to
wszystko przekreślić i cieszyć się faktem, iż nagle znów zwrócił na mnie uwagę?
Cechowała mnie naiwność, łatwowierność, głupota, ale widocznie nie zwariowałam
do tego stopnia, by pozwolić zrobić z siebie zabawkę pocieszenia. Taką, którą
mógłby odbierać z wypożyczalni raz na jakiś czas, a po znudzeniu prosić kolegę
o odniesienie.
Potargałam kartkę na jego oczach, a
następnie zebrawszy śmieci, udałam się do kosza niedaleko, na co nauczycielka
nawet nie zwróciła uwagi. Kontynuowała swój monolog na temat programu
nauczania, jaki mieliśmy realizować przez następne dziesięć miesięcy. Nie
przysłuchiwałam się jej głosowi, pragnąc zarejestrować każdy ułamek sekundy z
reakcji Liama na me zachowanie. Nie ukrywał zdziwienia, gapiąc się tępo w moją
stronę. Nie trwało to zbyt długo, gdyż szybko się ocknął, odwracając się w
stronę tablicy z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Gdzie się wybierasz? – zapytał
ojciec, podnosząc głowę z nad papierów rozłożonych po całym stole w jadalni.
- Idę do Lou, robi jakieś przyjęcie –
wyjaśniłam, dopijając resztkę soku pomarańczowego ze szklanki.
Nie wyraził opinii na ten temat,
wracając do pracy. Sama natomiast włożyłam brudne naczynie do zmywarki, a następnie
podążyłam do lustra, wiszącego tuż przed drzwiami frontowymi, by sprawdzić, jak
się prezentuję. Luźna, czarna bluzka, odkrywająca prawe ramię, idealnie
komponowała się z krótkimi szortami o białym kolorze. Do tego zamierzałam
założyć ciemne szpilki, co dodawało kilku centymetrów mej niskiej osobie.
Brzęcząca srebrna biżuteria uwieszona na szyi oraz zdobiąca ręce zamykała
sprawę ubrań. Włosy dokładnie wyprostowałam, choć chyba nie był to najlepszy
pomysł, gdyż wyglądały w tym stanie jak zwisające cienkie sznurki. Nie miałam
już jednak czasu na jakiekolwiek poprawki, więc wzruszyłam ramionami, po czym
sprawdziłam, czy zabrałam ze sobą telefon oraz wyszłam z mieszkania.
Już na klatce dobiegł mnie odgłos
rytmicznej, pasującej do dyskotekowych tańców muzyki. Odetchnęłam głęboko,
zakładając długą grzywkę za ucho i zeszłam po schodach. Zdawałam sobie sprawę,
że spotkam tam Liama, a przez jego poranne zachowanie nie wiedziałam, czego się
spodziewać. Po tylu miesiącach wpajania
sobie, iż jestem dla niego przeszłością, kimś kto się już nie liczy, on sam
zbił mnie z tropu. Może właśnie o to mu chodziło? Nie mógł znieść faktu, iż
jestem szczęśliwa, więc postanowił znów namącić w moim życiu. Tylko po co? Był
aż takim egoistą? Nie, tej cechy nie mogłam mu wyrzucić.
Drewniane drzwi, kolorem
przypominające czekoladę, rozwarły się gwałtownie, a przede mną stanął
rudzielec ze szklaną butelką w ręce. Jego loki odznaczały się jeszcze większym
nieładem, niżeli na co dzień, co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Uśmiechał
się głupkowato, mrużąc niebieskie oczy.
- Cześć Spencer – przywitałam się.
- Czemu stoisz tu przez dobre kilka minut,
zamiast wejść do środka? – zapytał, przybierając na twarz nieco poważniejszą
minę.
- Czepiasz się – mruknęłam, przekraczając
próg.
Znalazłam się w dużym salonie, gdzie
jedynym źródłem światła były poustawiane na różnych półkach czy małych
stolikach różnobarwne, zapachowe świece. Pomyślałam, że to dość specyficzny
wystrój jak na imprezę, aczkolwiek Lou cechował się oryginalnością. Głośna
melodia obijała się o moje uszy, jakby ktoś walił w nie ogromnym młotem. Tłum
ludzi, których nie mogłam rozpoznać w panującym półmroku, skakał w jej bit. Widok
ten wywołał u mnie współczucie dla biednego pana Shermana, emerytowanego wdowca,
mieszkającego piętro niżej.
- Melody! – zawołał ktoś, a ja zaczęłam się
rozglądać dookoła.
Tuż obok mnie znalazł się tymczasowy
gospodarz domu, młody Tomlinson w obcisłej koszulce, podając mi plastikowy
kubek. Zerknęłam na niego podejrzliwie, nie mając pojęcia, co może być w
środku. Chłopak zaśmiał się głośno, podstawiając mi go jeszcze bliżej.
- Piwo bezalkoholowe – wyjaśnił.
Uwierzyłam mu na słowo, biorąc
przedmiot do ręki oraz upijając łyk cieczy. Skrzywiłam się mimowolnie,
poczuwszy gorzki smak w ustach. Louis na szczęście tego nie zauważył, nawijając
jak najęty.
- Myślałem, że będzie trochę mniej ludzi, ale
to nic. Grunt to dobra zabawa. Masz ochotę na marchewkę?
Tym razem to ja się roześmiałam,
przypominając sobie o jego manii na punkcie warzywa. Tylko on potrafił zagryzać
ją podczas obrzydzających lekcji biologii na temat wydalania zbędnych produktów
z ludzkiego organizmu, a nawet przemycać do kościoła i podjadać podczas mszy na
podeście dla chóru parafialnego.
- Może zapomniałeś, ale nie lubię – odparłam,
opierając się plecami o barek oddzielający kuchnię.
- Nie ma Annie, ani Destiny – poinformował
mnie, kiedy próbowałam wyszukać je wzrokiem wśród tańczących osób.
- W ostatnich tygodniach zyskałeś zdolność
czytania w myślach czy jak? – spytałam dla żartu.
- Chyba jednak nie do końca – odezwał się ktoś
za mną.
Odwróciłam się gwałtownie, niemal
zderzając się czołem z blondynem. Uśmiechnął się do mnie szeroko, odgarniając z
oczu wyprostowane włosy.
- Czyżbyś coś sugerował, Liamie? – spytał Lou,
unosząc brwi wysoko.
- Ja tylko sądzę, że Melody mogła szukać kogoś
innego – wyjaśnił z miną cwaniaka.
- No to opanował ją lepiej niż ty – mruknęłam
z przekąsem, unikając jego wzroku.
- Cienko – rzekł Tomlinson, zwracając się przy
tym do przyjaciela.
- Szykujecie jakiś spisek porwania mnie i
przechowywania w szafie, dopóki ojciec nie zapłaci okupu?
- Całkiem niezły pomysł, ale moglibyśmy
zażądać czegoś innego zamiast forsy – powiedział Liam, zaraz wybuchając swoim
słodkim śmiechem, którego dźwięk momentalnie złapał mnie za serce.
Odetchnęłam głęboko, by się
opanować.
- Zboczeńcy – wymamrotałam, kręcąc z
niedowierzaniem głową.
Spojrzeli porozumiewawczo na siebie,
a za chwilę rozległ się głośny śmiech, do którego tworzenia nawet ja dołączyłam.
Tęskniłam za tymi bądź co bądź dziwnymi rozmowami z ową dwójką. Wówczas zdałam
sobie sprawę, że związek z jednym z nich był złą decyzją, jednocześnie powodem
rozpadu niezastąpionej paczki. Może nie cechowaliśmy się nierozerwalnością,
przecież miałam koleżanki, aczkolwiek to tylko drobny, niezauważalny szczegół.
Zniszczyliśmy
to, oboje.
- Spencer chyba chce podpalić blok – odezwał
się z nutką strachu szatyn, zaraz biegnąc w stronę chłopaka. Zbliżał on jedną
ze świec na niebezpieczne odległości do firanek zawieszonych na karniszach nad
obszernym oknem balkonowym w salonie. Jego słaba koordynacja ruchowa oraz
dziecinna mina zdradzała niski stan trzeźwości.
- Może zatańczysz? – zaproponował Payne,
wyciągając ku mnie rękę.
Zmierzyłam go wzrokiem od góry do
dołu, zmuszając się do opanowania. Najchętniej zaciągnęłabym go na sam środek
pokoju, gdzie zarzuciłabym ręce na jego szyję i spojrzała w jego piękne,
brązowe tęczówki. Nie zważalibyśmy na szybkość przygrywanej muzyki,
kołysalibyśmy się w rytm własnej melodii. Lecz to były tylko moje wyobrażenia,
które musiałam odstawić na bok.
- Liam, do cholery, o co ci chodzi?
- Nie bardzo rozumiem – odparł zmieszany.
- Zrywasz ze mną, olewasz, a teraz nagle,
kiedy jakoś się pozbierałam, znów mącisz mi w głowie. Dobrze ci z tym? Lubisz
się mną bawić? Miło mi, ale ja nie będę twoim pionkiem, gra skończona. – Wyżyłam
się, tłumiąc napływające łzy.
Już chciałam odejść, widząc na jego
twarzy zdezorientowanie, podczas kiedy złapał mnie za nadgarstek, gdy tylko odwróciłam
się tyłem.
- Chodź, wszystko ci wyjaśnię – wyszeptał,
ciągnąc mnie do jednego z zamkniętych pokoi.
Weszliśmy do środka, gdzie panował
całkowity mrok. Ciszę przerywały głosy zza drzwi, jednak ja czekałam tylko na
jeden dźwięk – jego głos. W najbliższej ścianie wymacałam włącznik światła,
przyciskając go. Znajdowaliśmy się w pomalowanym na ciemny fiolet pokoju
dwunastoletniej Charlotte, czego domyśliłam się po obklejonej ścianie plakatami
Bruno Marsa - dziewczyna go uwielbiała.
Liam siedział na obszernym,
dwuosobowym łóżku naprzeciwko mnie. Patrzył w moją stronę, zagryzając dolną
wargę.
- Co ty mi chcesz wyjaśniać? Że nagle ci się
odmieniło? – Zakpiłam. – Daj sobie spokój.
- Dasz mi dojść do słowa?
- Proszę bardzo, słucham.
Wstał, jakby szukając odpowiednich
słów. Ja natomiast założyłam ręce, cierpliwie oczekując tego, co ma mi do
powiedzenia. Brnęliśmy w grządki grunt, w bolesne tematy, lecz czułam, iż
musimy o tym porozmawiać.
- Kiedy cię zostawiłem, powiedziałem, że cię
nie kocham.
Milczałam,
choć w myślach zobaczyłam obraz sprzed kilku miesięcy, gdy tłumaczył mi oschle,
dlaczego nie możemy być dłużej razem. Chaotyczne wypowiedzi, nie widziałam w
nich żadnego sensu. Znudził się mną, pomyślałam wtedy, w czym upewniły mnie
koleżanki. Czego można się spodziewać po siedemnastolatku?
- To nie była prawda.
Mimowolnie prychnęłam, tłumiąc
histeryczny śmiech. Zignorował to, kontynuując swój monolog, powoli
przechadzając się wzdłuż pomieszczenia. W pewnym momencie stanął tuż przede
mną, mówiąc dobitnie:
- Zdradziłem cię Melody.
Wybałuszyłam na niego oczy,
przyswajając sobie tą wiadomość. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie mi
oznajmił. Wolałam już swoje własne wersje, wolałam kłamstwa. Nie chciałam tego
wiedzieć, po prostu nie chciałam.
- Z Annie – dodał, co do końca wyprowadziło
mnie z równowagi.
- Z Annie? – powtórzyłam osłupiona, nie
potrafiąc się poruszyć.
Pokiwał tylko głową, czekając na
moją reakcję. Poczułam jak po policzkach spływa mi słona ciecz, nie miałam siły,
by to powstrzymać. Kiedy tylko ją zauważył, podszedł bliżej, by zetrzeć mokre
strużki opuszkiem palca. Odepchnęłam go z całej siły, krzycząc:
- Kłamiesz!
Rzuciłam się w kierunku drzwi, lecz
Liam złapał mnie w pasie, nie pozwalając wyjść. Wyrywałam się przez dłuższą
chwilę, po kilku minutach dałam za wygraną. Czułam się jak nic niewarty
przedmiot w jego rękach.
- Daj mi dokończyć – powiedział cicho, nie
wypuszczając mnie z uścisku.
Przymknęłam powieki, starając się
oddychać miarowo. Nie miałam ochoty na dalsze wyjaśnienia, tyle, że nie miałam
wyboru. Moja siła fizyczna nawet nie równała się z jego, kapitana drużyny
koszykarskiej.
- To było na balu wiosennym – ciągnął. – Byłem
wypity, zalany w trupa. Wykorzystała to.
- I ja mam ci uwierzyć? – zapytałam z
niedowierzaniem.
- Pomyśl, jesteś z nią blisko. Nie robiła
takich rzeczy? Co było z Landonem i Olivią?
Rzeczywiście, wykorzystała chłopaka
w łóżku tylko po to, aby zemścić się na Olivii. Nie lubiły się od przedszkola,
rywalizowały w każdej dziedzinie. Kiedy blondynka wygrała szkolny konkurs
talentów, Annie nie wytrzymała. Musiała ją jakoś zranić, wymyślała ku temu
najróżniejsze plany. Pragnęła trafić w jej najsłabszy punkt. Nieszczęśliwym
trafem wszyscy doskonale wiedzieli, że szalała ona za swym ukochanym. Tak więc
Annie postanowiła to wykorzystać. Tylko czemu miałaby to robić mnie?
Wieloletniej koleżance? Nie, to by było niedorzeczne.
- Wiedziałem, że prędzej czy później się
dowiesz. Uwierzysz w jej wersję, nie moją – tłumaczył dalej. – Nie chciałem cię
ranić bardziej, niż było to konieczne, ja.. Przepraszam.
- Właśnie to zrobiłeś – wycedziłam przez
zaciśnięte zęby.
Odczekałam moment, aż puścił mnie
zrezygnowany. Nie śmiałam spojrzeć mu w twarz. Bez słowa wybiegłam zarówno z
pomieszczenia, jak i mieszkania. Obijając się o ludzi, nie patrzyłam na nich,
nie przejmowałam się faktem, iż na drugi dzień będę szkolną sensacją. Chciałam
znaleźć się jak najdalej od nich wszystkich, jak najdalej od Niego. Na chłodnej
klatce bez zastanowienia wybrałam drogę w dół. Nie mogłam w tym stanie udać się
do domu, gdzie lawiną pytań zasypałby mnie zmartwiony tata. Pragnęłam zostać
sama. Przy wyjściu na podwórze potrąciłam kogoś ramieniem, nie zwróciłam jednak
uwagi na osobę. Dopiero, gdy zatrzymał mnie mocny uścisk w łokciu, odwróciłam
się, zauważając przed sobą jak zwykle opanowaną twarz Zayna.
- Puszczaj – syknęłam.
- Rozmawiałaś z Liamem, prawda?
- Razem wymyśliliście tą bajeczkę? – rzuciłam
wściekła.
- Znam Liama lepiej niż ktokolwiek i uwierz,
że długo się zdobywał na wyznanie ci prawdy. Nie zmarnuj tego.
- Ja? Ja zmarnować? Ty chyba nie wiesz co
mówisz! Daj mi spokój i wracaj do swojego perfekcyjnego pana Payne’a, nie chcę
znać was wszystkich. – Dałam upust emocjom, podnosząc na niego głos.
Nie zrobiło to na brunecie wrażenia,
choć zabrał dłoń. Nie zwlekając minuty dłużej, puściłam się w bliżej nieokreślonym
kierunku. Zapadł zmierzch - nie przeszkadzało mi to. Ciemność była tym, czego
potrzebowałam. Dobrą okazją do przemyśleń w zacisznym zakątku, nawet jeżeli
miał nim być obskurny chodnik gdzieś między blokami. Chodziło tylko o
samotność, po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz