„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 5

Przyspieszonym krokiem przemierzałam osiedlowy chodnik, zapłakaną twarz ukrywając we włosach. Towarzyszył mi dźwięk przejeżdżających gdzieś przez ulicę samochodów oraz blask omijanych latarni nocnych. Nie przejmowałam się żadnym z tych czynników, myślami będąc w odległym świecie. W głowie nie mieściła mi się historia, którą opowiedział Liam. Najgorsze w tym wszystkim było to dziwne uczucie, ta dręcząca myśl, że miał rację, że powiedział prawdę. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, śmiejąc się przez łzy z własnej głupoty. Jedna z najbliższych osób zaplanowała na mnie idealny atak. Wiedziała, jak wielkim uczuciem darzyłam blondyna i umiejętnie to wykorzystała. Tylko dlaczego? Po co? Rzeczywiście zawsze lepiej dogadywałam się z Destiny, aczkolwiek to chyba nie powód do takich czynów. Kilkanaście dobrych lat naciąganej przyjaźni nagle straciło jakikolwiek sens. Z panną Sturnborn znałam się bowiem od piaskownicy, jakby to ujął ktoś inteligentny. Bywały dobre chwile, czasem te złe. Lecz nigdy nie podejrzewałabym jej o zdradę, bo inaczej się tego nazwać nie da.
            Przysiadłam na pozbawionej niemal w całości ciemnobrązowego lakieru ławce z rozklekotanymi deskami, z wdzięcznością przyjmując brak światła w danym zakątku. Znajdowała się ona przy obszernym placu, na co dzień służącym jako boisko dla okolicznych dzieci, z jednej strony ogrodzonym lichą siatką. Podciągnęłam kolana pod brodę, próbując się uspokoić. Miałam ochotę spotkać się z potencjalną winowajczynią oraz wyjaśnić tę sprawę jak najszybciej. Z drugiej jednak strony nie chciałam jej więcej widzieć na oczy. Samo wyobrażenie jej twarzy, jej perfekcyjnego ciała wzbudzało we mnie obrzydzenie.
            Znikąd rozprzestrzeniła się chwytliwa melodyjka, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że to mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni, spoglądając na wyświetlacz. Liam. Wpatrywałam się w literki układające jego imię, zastanawiając się, czy odebrać. Gdyby to, co wyznał tego wieczoru. okazało się szczere, czy oznaczałoby to, iż powinnam mu wybaczyć? Tylko dlaczego powiedział to tak późno zamiast zaraz po fakcie? Dlaczego wolał zerwać? Nie chciał mnie ranić. Czy zostawiając mnie bez słowa wyjaśnienia, nie zrobił tego?

             Przebudziłam się, kiedy słońce już dawno górowało nad ziemią, oświetlając wnętrze mojego pokoju. Przetarłam ze zmęczeniem oczy, opatulając się szczelniej kołdrą obleczoną pościelą w kwiatowe wzory. Zerknęłam na stojący na przymocowanej do ściany półce budzik, mrużąc oczy. Krótsza wskazówka wskazywała dziesiąta, druga natomiast tkwiła niedaleko za nią. Westchnęłam głośno, uświadamiając sobie, że jest sobota. Wygramoliłam się leniwie z posłania, przyzwyczajając oczy do światła dziennego.
 - Cholera – mruknęłam pod nosem, przypominając sobie o dzisiejszym spotkaniu towarzyskim w knajpie ,,Game City’’, gdzie atrakcją były automaty do gier, zbijające niezłe pieniądze dzięki spragnionym hazardu w jakiejkolwiek postaci nastolatkom.
            Bez zbędnego zwlekania wyszłam z pokoju z myślą o śniadaniu. Kuchnia świeciła pustkami, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że tata ma dziś dzienną zmianę. Musiałam więc sama sobie coś przygotować, wcale mnie to nie ucieszyło. Otworzyłam na oścież ogromną lodówkę, próbując znaleźć w niej produkty zdatne do spożycia. Wtem przerwał mi hałaśliwy dzwonek do drzwi. Domyśliłam się, że Ian nadal śpi, więc pośpiesznie przebiegłam salon w swych ocieplanych skarpetach, by powitać gościa w różowo-brązowej piżamie. Spojrzałam z zaciekawieniem w judasza, rozpoznając powiększoną głowę Destiny.
 - Musimy porozmawiać – powiedziała na wstępie z poważną miną, bezceremonialnie ładując się do środka.
 - O czym?
            Zamknęłam drzwi, zasuwając brzęczący zamek, po czym podążyłam za nią do pomieszczenia obok, gdzie zdążyła się już wygodnie usadowić na kanapie. Z niesmakiem zerknęłam na jej wysokie szpilki, postanawiając później odkurzyć dokładnie dywan.
 - Podobno na imprezie u Tomlinsona działy się ciekawe rzeczy – zaczęła, wbijając we mnie swój przenikliwy wzrok.
            Opadłam na miejsce obok niej, nie chcąc brnąć w te tematy. Wiedziałam jednak, że jest to nieuniknione.
 - Melody, pytam teraz, bo w ekipie na pewno nie będziesz chciała się tak otwierać, a wiedz, że zapytają o to.
 - Ale nic się nie stało – zauważyłam spokojnie.
 - Więc to nie prawda, że zamknęłaś się z Liamem w pokoju, a potem wybiegłaś stamtąd z płaczem?
            Przeklęłam w duchu obecne tam wówczas osoby, zastanawiając się, jak zareagować na jej słowa. Zawsze mogłyśmy na siebie liczyć, aczkolwiek raczej nie zwierzałam jej się ze spraw osobistych, dlatego ta sytuacja wydała mi się niezręczna. Z drugiej strony potrzebowałam kogoś, komu mogłabym się wyżalić, od kogo mogłabym usłyszeć jakieś słowo pocieszenia. Ostatnimi czasy tę rolę odgrywał Joseph, lecz sprawa z moim byłym stanowiła wyjątek od reguły.
 - No prawda, ale..
 - Melody. – Upomniała mnie, przerywając jednocześnie.
            Zamilkłam. Nie mogłam puścić wodzy emocjom, ujawnić jak bardzo mnie to niszczy od środka. Postawa udawania silnej dziewczyny wsiąkła w moją osobowość, wolałam stać się na powrót tępa i nietowarzyska, niżeli okazać pląsający po moim ciele ból.
 - Zapytaj Annie – warknęłam w końcu.
            Blondynka spojrzała na mnie z niekrytym zdziwieniem, czekając na wyjaśnienia.
 - No spytaj się jej, co takiego wydarzyło się na balu z okazji powitania wiosny. Na pewno chętnie ci opowie. 
            Wstałam nerwowo, poruszając się niespokojnie. Ogarnęła mnie nieopisana złość na ciemnowłosą piękność, która od lat udawała moją przyjaciółkę, a na boku uwiodła najbliższą memu sercu osobę. Zaraz, przecież w to nie wierzyłam..
 - Co zrobiła? – spytała rzeczowo Destiny.
 - Przespała się z Liamem – wyznałam niemal bezgłośnie, lecz po pustym mieszkaniu rozniosło się to niczym wrzask.
            Usłyszałam stłumiony krzyk, a kiedy kątem oka zahaczyłam o twarz towarzyszki, ujrzałam jej szeroko otwarte, błękitne niczym lazur oczy. Nastała niezręczna cisza. Żadna z nas nie chciała, może nie umiała jej przerwać. Czekałam spokojnie, aż coś powie, opadając bezwładnie na oparcie.
 - Kurczę – wydusiła w końcu, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Przecież wtedy jeszcze byliście razem..
 - Nawet nie wiem czy powinnam w to wierzyć.
 - Dziwnie to zabrzmi, ale... pewnie tak.
            Pokiwałam ze zrozumieniem głową, wzrok wbijając w nieskazitelnie biały sufit nad nami.
 - Ciebie to nie obchodzi, prawda? Przecież Liam to przeszłość – zauważyła elokwentnie niepewnym głosem.
            Przeszłość, wspomnienie, czy nie to wmawiałam sobie przez ostatnie tygodnie? Uciekając ze świata, gdzie mogłam z nim obcować, potrafiłam okłamać własny umysł, serce. Wystarczyło webrnąć na kilka krótkich dni do owego otoczenia i wszystko wróciło niczym bumerang. Nawet myśl o obecnym chłopaku nie potrafiła odgonić tej pewności, że Liam wciąż siedzi gdzieś w głębi mojego serca i za wszelką cenę chce tam pozostać. Ba, nawet nie myśli o opuszczeniu go.
 - Przeszłość – powtórzyłam za nią tępo.

            W wyniku kilku telefonów oraz nieopisanej chęci zapoznania moich tak zwanych ‘przyjaciół’ wyrażanej przez Joe, zgodziłam się w końcu zabrać go do Game City. Co prawdaż nikogo o tym nie uprzedziłam, lecz podejrzewałam, że chętnie poznają ,,tego Jonasa’’. Zgodnie z prawdą wcale nie miałam ochoty na siedzenie przez kilka godzin wśród rozwrzeszczanych młodocianych, jednak nie pasowało mi się po raz kolejny wymigiwać. Wówczas zmierzałoby to do nieuchronnego spadku w hierarchii, jaka panowała zarówno w szkole, jak na okolicznych dzielnicach.
 - Ilu nas tam będzie? – spytał brunet, przyglądając się w progu łazienki moim przygotowaniom.
 - Łącznie z nami siedmioro – odparłam, rozczesując dokładnie włosy. – Cztery dziewczyny i trzech chłopaków.
 - Więc tak ogólnie w waszej paczce na jednego osobnika płci męskiej, przypadają dwie panie?
 - To nie jest stała ekipa. Często ktoś przychodzi, ktoś odchodzi.
 - Aha – wymamrotał. – Dziwny układ.
            Przed bijącym ostrymi neonami budynkiem znaleźliśmy się jeszcze przed czasem. Jednak już po otworzeniu szklanych drzwi dostrzegłam przy barze charakterystyczną burzę brązowych loków. Ich właściciel popijał kolorową ciecz z wysokiej szklanki, gawędząc wesoło ze szczupłą kelnerką. W pomieszczeniu czerń likwidowały podobne barwy, co te nakłaniające przechodniów do zajrzenia. Gdyby nie wszechobecne jaskrawe światełka mrok całkiem opanowałby, wypełnioną stolikami o ciemnym kolorze oraz przeróżnymi urządzeniami służącymi do rozrywki, halę.
Podeszliśmy powoli do dumnie noszącego imię po słynnym Harry’m Potterze chłopaka, który przyozdabiał je szlachetnym nazwiskiem Styles.
 - Hej. – Uśmiechnęłam się do niego, przerywając tym samym flirt ze skąpo ubraną czarnulką.
 - O, Melody! – Szczerze się zdziwił, obejmując mnie lekkim uściskiem. – Dawno cię nie widziałem.
 - Wczoraj w szkole – powiedziałam, mrużąc jedno oko.
            Zaśmiał się swym chrapliwym głosem, uwagę przenosząc na Josepha.
 - To jest Joe. Joe, to Harry, niezawodny podrywacz w promieniu najbliższych siedmiuset mil – przedstawiłam ich sobie, pozwalając wymienić uściskami dłoni.
 - Miło mi. – Odezwał się Jonas.
 - I wzajemnie, kolego. Macie jakieś drobniaki?
 - Gdzie masz Vicky? – zapytałam, ignorując jego poprzednie zdanie.
            Uniósł wysoko gęste brwi, próbując zorientować się, o czym do niego mówiłam. Przewróciłam wymownie oczami.
 - Victoria Slater, twoja dziewczyna – wyjaśniłam.
 - A ta Vicky! – zawołał, jak gdyby odkrył nowy pierwiastek. – Było, minęło – stwierdził z lekkością, puszczając perskie oko czyszczącej blat kelnerce.
            Joe odchrząknął znacząco, obejmując mnie w pasie. Wzruszyłam ramionami, wiedząc w jakiej częstotliwości dziewczyny przewijają się przez ciepłe ręce Harolda. Razem z Liamem często podśmiewaliśmy się, że rzadziej zmienia slipy. Jego rekordowy, jak go nazywaliśmy, związek trwał niecałą godzinę.
 - Czego się napijecie?
            Odwróciłam się do barmanki, z którą rozmawiał wcześniej Harry. Wymieniłam pierwszy lepszy drink z tablicy tuż nad nią, nawet nie zwracając uwagi na cenę. Usiadłam na wysokim stołku obitym u góry kremową skórą. Wbiłam wzrok w drzwi, czekając na pozostałych. Chłopcy zaczęli rozmawiać o stojącym na parkingu samochodzie Josepha, lecz wcale mnie to nie interesowało.
 - Tak bardzo marzę, bym to był ja za tą kierownicą – doszło mnie w pewnym momencie z ust młodszego o rok kolegi.
 - Tak bardzo marzę – powtórzyłam. Jakiś trybik przeskoczył w mym umyśle, przypominając sobie znalezisko sprzed kilku dni. – Abym to był ja – dopowiedziałam.
            Oczy obojga powędrowały ku mnie. Uniosłam tylko swoje do nieba, wpierw machnąwszy ręką. Obiecałam sobie, że po powrocie do domu dokładnie przestudiuję zeszyt z czerwoną okładką, w którym znalazłam owe zdanie. Poniewierał się gdzieś w mojej torbie, o czym kompletnie zapomniałam.
 - Spóźniają się – zauważyłam.
            Harold pokiwał głową, usta zatapiając w drinku. Podparłam się łokciami o blat, przyglądając się kilku osobom obecnym w lokalu. Nieznajomy mi chłopak grał w pobliżu w hokeja stołowego razem z brunetką o talii osy. Oboje śmiali się na cały głos, co zagłuszała głośna muzyka płynąca z przytwierdzonych do ścian głośników. Jego blond włosy, przylegające do twarzy kogoś mi przypominały. Liam. Bywaliśmy tam? Oczywiście, że tak. W tej dwójce widziałam właśnie nas, dwoje szalonych nastolatków cieszących się swoją obecnością. Takich, którym nic innego do szczęścia nie potrzeba.

W tej właśnie chwili zrozumiałam, że dopóki obracam się w tym samym środowisku, co wtedy, rana wytworzona gdzieś w moim sercu nigdy się do końca nie zabliźni. Chodzeniem w te same miejsca, spotykając tych samych ludzi, widując jego, sama ją odnawiałam, nie pozwalałam jej się zagoić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz