„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 6

Ze szkolnej torby wyrzuciłam wszelką zawartość, odwracając ją otwartym wnętrzem do podłogi. Wyleciały przeróżne książki, notatniki, chusteczki, błyszczyk i wreszcie poszukiwany przeze mnie przedmiot. Wzięłam do ręki czerwony zeszyt, przyglądając się dokładnie jego sztywnej okładce obitej miękką skórą. Otworzyłam na pierwszej stronie, która biła bielą. Zerknęłam na sam tył, gdzie odnalazłam to, co mnie najbardziej interesowało. W lewym dolnym rogu widniał wykonany drobnym druczkiem napis: ,,Liam J. Payne’’.
            Opadłam tyłem na łóżko. Zastanawiałam się, czy warto łamać prywatność właściciela i przeczytać, co takiego jest wewnątrz, czy lepiej zachować uczciwość oraz oddać mu rzecz od razu. Jak to często bywa, ciekawość wzięła nade mną górę. Przekręciłam się na brzuch, szukając zapisanych kartek. Było ich naprawdę wiele, a na niemal każdej witały mnie rządki równie wykaligrafowanych tekstów. Czasami zajmowały całą powierzchnię pergaminu, innym razem tylko fragment. W niektórych miejscach widniały również różnorakie dopiski związane zapewne z właściwą treścią. Zatrzymałam się przy dłuższym wpisie, po czym odczytałam go, bezgłośnie poruszając wargami.
,, I’m broken, do you hear me?
I’m blinded, ‘cuz you are everything I see
I’m dancing, alone
I’m praying
That your heart will just turn around
And as I walk up to your door
My head turns to face the floor
Cause I can’t look you in the eyes and say
’’
        Rozszerzałam powieki z każdym wersem, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
,, When he opens his arms and hold you close tonight
It just won't feel right
Cause I can love you more than this, yeah.
When he lays you down I might just die inside
It just don’t feel right
Cause I can love you more than this
Love you more than this
’’ *
            Dłuższą chwilę wpatrywałam się w starannie zapisane słowa, wstrzymując oddech. Skarciłam się w duchu za własne myśli. Czułam się bowiem tak, jakby ta piosenka, jak wywnioskowałam, była kierowana właśnie do mnie. Jakby wyrażał tak swoje uczucia, które ogarniały go, kiedy widział mnie z Josephem. Potrząsnęłam mocno głową, chcąc wyrzucić z niej rozważania. Niemożliwe. Niedorzeczne. Nieprawdziwe.
            Zaczęłam znów przewracać kartki, pragnąc dostrzec kilka wersów przeczytanych wówczas na placu szkolnym. Dopięłam swego, widząc nagłówek ,,I wish’’, jednak nie to zwróciło moją uwagę. Tuż pod tytułem zobaczyłam trzy proste literki oddzielone kropkami. Inicjały. M. L.W. Melody Lauren Weyforth. Przecież to absurd, mógł mieć na myśli każdego.
            Po pokoju rozległo się głośne pukanie, a już po chwili w progu zobaczyłam Iana w kraciastych slipach z wodą ściekającą z jego włosów. W ręku trzymał moją suszarkę, czarny kabel wlókł się za nim po podłodze.
 - Nie działa – wyjaśnił, kiwnąwszy w stronę sprzętu.
 - A podłączyłeś do prądu? – spytałam, unosząc brwi.
 - Lepiej byś tu posprzątała, zamiast się wymądrzać – burknął zmieszany, wychodząc.
 - Debil – mruknęłam pod nosem, śmiejąc się do siebie.

            Palące skórę słońce górowało nad ziemią, wypłoszywszy z terytorium nieba wszelkie chmury. Była niedziela, a ja z zeszytem pod pachą kroczyłam uliczkami Londynu, kierując się do domu swojego byłego. Postanowiłam mu go oddać osobiście, nie bawić się w anonimowe podrzucenia. Poza tym miałam kilka dręczących pytań, na które miałam nadzieję uzyskać od niego odpowiedzi. Tego dnia Joseph udzielał wywiadu jednemu z brytyjskich magazynów, także i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Oczywiście mogłabym się spotkać z ludźmi z paczki, aczkolwiek nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chwała Bogu, wbrew przewidywaniom Destiny, dzień wcześniej nikt nie poruszył tematu imprezy u Tomlinsona. Może dlatego, iż nie należał on do ich ‘warstwy społecznej’.
            Liam mieszkał w spokojnej dzielnicy pełnej jednorodzinnych, niewielkich domków. Miały w sobie ten niespotykany urok, razem z otaczającymi je zadbanymi ogródkami. Jego posiadłość otaczał niski drewniany płotek ze skrzypiącą ze starości furtką. Przeszłam przez nią, od razu czując pod cienką podeszwą trampek drobne kamyki, jakimi była wysypana krótka ścieżka wiodąca do powoli zapadających się schodów. Prowadziły one do obrośniętej gdzieniegdzie bluszczem werandy zbudowanej z jasnobrązowych bali. Kupiona w jednym ze sklepów ogrodniczych wieloosobowa huśtawka z zielono-białą matą w paski stała na niej dumnie, co tylko niepotrzebnie przywołało wspomnienia tych długich wieczorów, które na niej spędziliśmy. Odgoniłam je od siebie, wciskając niewielki przycisk po prawej stronie od drzwi ze szklaną szybką. Wesoła melodia rozbrzmiała mi w uszach. Nie musiałam długo czekać, zanim tuż przede mną stanęła dorosła kobieta, przyglądając mi się z przyjaznym uśmiechem.
 - Dzień dobry – powiedziałam, rozpoznając jasnowłosą panią Payne.
 - Cześć Melody, do Liama? – zapytała, a mina jej zrzedła.
 - Tak – mruknęłam, kiwając głową z przekonaniem.
 - Wejdź.
 - A nie mogłaby go pani tutaj poprosić?
            Rzuciła mi zdziwione spojrzenie, lecz po chwili zniknęła we wnętrzu domu. Odetchnęłam głęboko, psychicznie szykując się na poważną rozmowę. Tym razem trwało to nieco dłużej. Przysiadłam na jednym ze schodków, wzrok wbijając w niewielki skalnik z przeróżnymi odmianami kwiatów. Od dużych stokrotek o grubych łodygach po delikatne fiołki kołyszące się lekko na ledwie odczuwalnym wiaterku.
 - Cześć. – Odezwał się ktoś za mną, na co poderwałam się gwałtownie do góry. Ubrany w śnieżnobiałe szorty oraz obcisłą koszulkę Liam uśmiechał się do mnie jedną ze swoich zniewalających min.
 - Hej – odparłam, unosząc nieznacznie kąciki ust.
            Zapadła głęboka cisza, przerywana odgłosem kosiarki gdzieś z sąsiednich placów. Oboje wsłuchiwaliśmy się w owy dźwięk niczym w najpiękniejszą muzykę, dopóki nasze oczy nie spotkały się. Parsknęliśmy głośnym śmiechem, rozluźniając tym samym atmosferę.
 - Więc co cię do mnie sprowadza? – zapytał, zajmując miejsce obok mnie. Również wróciłam do poprzedniej pozycji, ocierając się o jego ramię.
            Niemal pod nos podstawiłam mu znalezisko, mówiąc:
 - Chyba twoje.
            Wziął w ręce zeszyt, przyglądając mu się dokładnie. Zerknął na mnie, marszcząc brwi.
 - Jak.. – zaczął, lecz mu przerwałam.
 - Znalazłam na placu szkolnym, musiałeś zapomnieć go zabrać. Dobrze, że się podpisałeś tam z tyłu.
 - Czytałaś? – mruknął po chwili.
 - Dwa teksty – przyznałam zgodnie z prawdą. – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
 - Więc już wiesz.
 - Ale co?
            Nie rozumiałam, co miał na myśli, choć serce zabiło mi dwa razy szybciej. Może jednak?
 - Które przeczytałaś?
 - ,,Marzę’’ i jeden bez tytułu. ,,Mogę cię kochać bardziej’’? Jakoś tak szedł.
 - Miałaś wyczucie. – Zaśmiał się gorzko.
 - Nie rozumiem.
 - Obie są kierowane do ciebie – powiedział, patrząc mi prosto w twarz.
            Na chwilę wstrzymałam oddech, wybałuszając na niego oczy. Coś, co chciałam usłyszeć odkąd tylko zobaczyłam swoje inicjały, stało się najgorszym, co mógł wypowiedzieć w danym momencie. Coś ścisnęło mnie mocno w gardle, nie pozwalając zareagować. Uśmiechnęłam się ponuro, odkrywając zęby, kiedy do oczu zaczęły mi napływać słone łzy.
 - Dobry żart, trochę nietrafiony – rzekłam, klepiąc go śmiało po kolanie.
 - Czy tobie zawsze trzeba coś tłumaczyć milion razy, żebyś uwierzyła? – W jego głosie dało się wyczuć zdenerwowanie.
 - Dlaczego teraz? – Zmieniłam temat.
 - Co?
 - Dlaczego przebudziłeś się właśnie teraz? Nagle wyjaśniasz mi rzeczy, o których nie miałam pojęcia, przestajesz mnie unikać, niby piszesz dla mnie piosenki. Co to ma być, do cholery? – wyrzuciłam z siebie.
 - Bo nie mogę patrzeć na ciebie z.. nim – powiedział z obrzydzeniem.
 - Bo co, bo to straszne, że ktoś może być szczęśliwy bez ciebie? Nie znam większego egoisty.
            Wstałam do pionu, zaciskając zęby.
 - A Melody Weyforth jak zawsze musi wszystko odwrócić tak, jak jej pasuje! – Podniósł głos, również zmieniając pozycję.
 - Bo to, co wyprawiasz nie ma innego logicznego wyjaśnienia! – warknęłam, gestykulując bez sensu.
 - Nie chcesz mnie zrozumieć i taka jest prawda!
 - Tego się nie da zrozumieć! – krzyknęłam, ruszając szybkim krokiem przed siebie. Wyszłam poza teren jego posesji, idąc na oślep w nieznanym kierunku. Oddychałam spazmatycznie, dając upust emocjom poprzez spływające po policzkach łzy.
 - Melody, czekaj! – Usłyszałam z daleka jego głos, przez co tylko przyspieszyłam, przecierając niezdarnie dłońmi twarz. – Melody!
            Dogonił mnie bez trudu, w końcu biegał najlepiej w szkole, trenował każdego dnia. Zagrodził mi drogę, zmuszając do spojrzenia w jego ciemne tęczówki.
 - Czego ty ode mnie chcesz? – szepnęłam niemal błagalnie, chcąc jak najprędzej znaleźć się daleko od niego.
            Nie odpowiedział, obejmując mnie jedynie ramieniem. Jak mała bezbronna dziewczynka wtuliłam się w jego umięśniony tors, nosem wciągając delikatny zapach jego perfum. Nieważne stało się to, jak bardzo mnie zranił, jak bardzo mnie nadal ranił. Liczyło się przysłowiowe ,,tu i teraz’’, choć doskonale wiedziałam, że będę tego żałowała. Nagle poczułam się tak, jakby te kilka miesięcy nigdy się nie wydarzyło, znów byliśmy parą zakochanych po uszy nastolatków bez zbędnych problemów na głowie.
 - Nie płacz – wyszeptał mi do ucha.
            Pokręciłam głową, nie potrafiąc się do tego zmusić.
 - Przepraszam – mruknęłam, odklejając się od jego osoby. – Muszę..
            Przyjrzałam się jeszcze jego zdezorientowanej minie, zaraz odwracając się na pięcie. Wolnym krokiem szłam przed siebie, wiedząc, iż tym razem mnie już nie zatrzyma.


* One Direction – More Than This.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz