Padało.
Chłodne krople deszczu z ożywieniem spadały na ziemię, a ciemne chmury wisiały
złowrogo nad całym miastem. Z dużym czarnym parasolem nad głową przemierzałam
drogę do szkoły ze spuszczoną głową, stawiając nienaturalnie duże kroki.
Nadzieja na towarzystwo Louisa w owej wędrówce zniknęła razem z wiadomością
jego młodszej siostry o tym, że chłopak ma tego dnia przesłuchania.
Dziesięcioletnia Lottie z dumą powiadomiła mnie, iż próbuje on swoich sił w drugim
etapie popularnego brytyjskiego show – X Factorze. Oczywiście zdawałam sobie
sprawę z niespotykanego głosu, jaki posiadał Tomlinson, jednakże nigdy nie
podejrzewałabym go o wiązanie z tym talentem przyszłości. Co najzabawniejsze,
mała dodała, iż poszedł tam razem z kolegami. A w czyim towarzystwie spędzał on
większość wolnego czasu? Liam Payne oraz Zayn Malik. Nie doznałam nawet
zwątpienia, w końcu po coś pierwszy z nich się produkował, pisząc piosenki.
Kilka lat wcześniej nauczył się też grać na gitarze, więc najwyraźniej muzyka
tkwiła głęboko w nim. Znajomością jego zdolności wokalnych niestety nie mogłam
się pochwalić, nigdy przy mnie nie śpiewał.
Jeśli
chodzi o bruneta, nie znałam go na tyle dobrze, by cokolwiek móc sobie
wytłumaczyć. Przeprowadził się do Londynu zaledwie kilka miesięcy wcześniej,
bliższy kontakt utrzymywał tylko z dwójką przyjaciół, więc stosunkowo trudno
było wiedzieć o nim więcej niż podstawy. Po szkole chodziły różne plotki, lecz
z reguły nie wierzyłam w nie.
Nie to mnie jednak trapiło owego
ranka. Miałam spojrzeć w twarz Annie - przerażało mnie to wewnętrznie. Z jednej
strony chciałam jak najprędzej porozmawiać z nią na temat balu wiosennego, z
drugiej bałam się usłyszeć cokolwiek na ten temat z jej ust. Jakaś cząstka mnie
nakazywała mi zostawić tę sprawę w spokoju, poczekać na odpowiedni moment. Nie
słuchałam jej. Pragnęłam to jak najszybciej wyjaśnić, dowiedzieć się prawdy.
Tylko czy mogłam ją uzyskać właśnie od niej? Nie.
Weszłam niepewnie do ogromnego
budynku, kierując się od razu do szafki. Wrzuciłam do niej czarną skórzaną
kurtkę oraz ciężką torbę, z której wpierw wyjęłam książkę do angielskiego.
Zerknęłam w niewielkie lusterko przymocowane do drzwiczek, poprawiając
niesforne, lekko pofalowane włosy. Obciągnęłam jeszcze brązowo-kremowy sweterek
w paski, następnie kierując się pod salę. Po drodze napotkałam wzrokiem
Destiny, prowadzącą ożywioną dyskusję z Brandonem Bedlingtonem. Wysoki,
czarnoskóry chłopak słuchał jej uważnie, raz po raz przytakując lub
odpowiadając partykułami. Zaśmiałam się, podchodząc bliżej.
- Potem powiedziała, że nie chce jej się z nim
gadać – prawiła blondynka, gestykulując oburzona.
- Hej – przywitałam się z uśmiechem.
Spojrzeli na mnie, jak gdybym nagle
spadła z kosmosu. Musiałam odczekać dobrą chwilę, zanim ogarnęli się na tyle,
by zrozumieć kto przed nimi stoi.
- Cześć, Melody! – zawołała rozradowana
Destiny, rzucając mi się na szyję.
- Ominęło mnie coś? – zapytałam zdziwiona ich
reakcją.
- Jedynie rozprawa na temat prób wyswatania
Kimberly Johnson z Mattem Sugar – mruknął nieco zdegustowany Brandon.
- Znów się bawisz w swatkę? – zażartowałam,
kierując swe słowa do dziewczyny.
- Czepiacie się – żachnęła się – Z Tobą i
Liamem miałam rację! – dodała z satysfakcją. Już po wypowiedzeniu zdania
zorientowała się, jak wielką gafę popełniła. Moja twarz zmartwiała, walczyłam z
nachalnymi wspomnieniami. – Przepraszam, ja.. – zaczęła.
- Nic się nie stało – rzekłam, uśmiechając się
blado.
Rozbrzmiał natarczywy dźwięk
dzwonka, sprawiający, iż wszyscy zaczęli się rozchodzić do klas. Na szczęście
na pierwszą lekcję szłam razem z Destiny. Pożegnałyśmy się pobieżnie z naszym
rozmówcą, szybko oddalając się w odpowiednią stronę.
Przez całą biologię rozkojarzona
patrzyłam tępo w podręcznik z obrzydzającymi mnie zdjęciami żab. Myślami byłam
daleko, dokładnie rok wcześniej, kiedy to moja koleżanka wykalkulowała
zręcznie, iż idealnie pasuję do niejakiego Liama Payne’a.
- Przecież świetnie się dogadujecie! –
wyrzuciła mi, kiedy wyśmiałam jej stwierdzenie.
- Dest., znam go dokładnie od dwóch tygodni i
wybacz, ale materiałem na księcia z bajki nie jest – zauważyłam, połykając kęs
przygotowanego przez szkolne kucharki hamburgera.
- To czemu za każdym razem gdy go widzisz,
robisz maślane oczy?
- Nie robię – burknęłam zmieszana.
- Poza tym, o czym wy rozprawiacie co dzień na
przerwach? – spytała, marszcząc zabawnie nos.
- O urodzinach Lou – wypaliłam. – W końcu to
nasz wspólny przyjaciel.
- O ile mnie pamięć nie zawodzi, to urodziny
Tomlinsona są w grudniu. A jest wrzesień.
- Czepiasz się – mruknęłam, wstając od stołu.
Niemal nietknięte jedzenie wyrzuciłam do metalowego kosza razem ze zgnitym z
jednej strony jabłkiem.
Uśmiechnęłam
się do siebie na myśl o stołówkowym pożywieniu. Po dwunastu miesiącach nie
zmieniło się nawet o krztę.
- Panna Weyforth jest z czegoś wyraźnie
ucieszona, więc na pewno z chęcią przypomni nam z ostatniej lekcji czym różni
się mitoza od mejozy – odezwała się pani Leprince z przekąsem.
Aż do przerwy obiadowej rozglądałam
się dookoła, poszukując czarnej. Kiedy jednak usiadłam przy żółtym, okrągłym
stoliku razem z resztą paczki, zrezygnowana postanowiłam zapytać o to Destiny. Ta
odparła bez wahania, że dziewczyna jest przeziębiona. Odetchnęłam z ulgą na tą
wieść, choć przecież jeszcze godzinę wcześniej wolałam porozmawiać z nią bez
zbędnego zwlekania.
- Chyba nie chcesz z nią mówić o TYM. – Oprzytomniała
Destiny, szepcząc z naciskiem na ostatnie słowo.
Nie odpowiedziałam, angażując się w
rozmowę z Carly. Niska dziewczyna przy kości od niedawna przynależała do
naszego grona. Zawdzięczała to ‘dobroci’ Annie po tym, jak odstąpiła jej swoje
bilety na koncert Maroon 5 w Londynie. Miało to miejsce podczas wakacji, więc
dopiero po powrocie do szkoły ją poznałam. Należała do bogatej rodziny
Rosaling, posiadaczy słynnej fabryki napojów gazowanych Froop!. Jej
pięciomiesięczny brat Mickey cierpiał na zespół Downa. Było to przyczyną
odtrącenia jej bliskich z towarzystwa najwybitniejszych biznesmenów w kraju.
Opowiadała mi o tym z pasją, często odwracając wzrok w nieznaną stronę.
Podejrzewałam, iż ukrywa tak swe wzruszenie.
- Melody, powiedz, że żartujesz! – warknęła
Destiny na głos.
Wszyscy zwrócili się ku niej z
pytaniem w oczach. Zaśmiała się słodko, machnąwszy ręką. Wystarczyło, by zajęli
się własnymi sprawami. Ona jednak nie dawała mi spokoju.
- Całe dnie spędzam w domu, pomagając mamie –
ciągnęła swą historię kasztanowłosa Carly, kiedy blondynka szarpała mnie
dyskretnie za ramię.
Upiłam łyk soku jabłkowego z
niewielkiego kartoniku, z obrzydzeniem zerkając na dzisiejsze spaghetti. Długi
makaron wyglądał, jakby wcale nie został polany sosem pomidorowym, lecz
opryskany wymiocinami. Zapachem również nie zachęcał do spożycia.
- Musi ci być ciężko – rzuciłam, gdy przyszła
kolej na reakcję z mojej strony.
- Nie przeczę, ale to mój brat. Kocham go i
jestem gotowa do poświęceń – zdeklarowała, czym uzyskała ode mnie pełen podziw.
- Jesteś niesamowita – mruknęłam.
Popołudnie spędziłam na
przygotowaniach do wieczornego spotkania z Josephem. Brunet zaprosił mnie
bowiem na rolki, czyli coś zupełnie abstrakcyjnego dla mojej osoby. Razem z
rodziną uprawiałam różne sporty, lecz w głowie mi się nie mieściło, jak ludzie
utrzymują się na pięciu drobnych kółeczkach ułożonych w szeregu jedno za
drugim. Wrotki, rozumiem, są one cztery, utrzymują stabilizację. Ale rolki?
Przyodziałam
się w zwiewną białą koszulkę oraz granatową bluzę o sportowym kroju. Dobrałam
do tego dresowe rybaczki porażające swym śnieżnobiałym kolorem. Domyślałam się,
iż po tym wyjściu wylądują one w koszu na brudy lub nawet tym na śmieci, jednak
przyzwyczaiłam się do tego. Wiele ubrań, które kupowałam, znajdowało się na
moim ciele tylko na kilka godzin, po czym znikały gdzieś w najgłębszych
czeluściach mej przestronnej szafy bądź w kontenerze na tyłach wieżowca.
Normalni ludzie zapewne uznaliby to za marnotrawstwo pieniędzy, podczas gdy w
Afryce umierają ludzie z głodu. Nie przejmowałam się takimi rzeczami. Ważne, że
ojciec miał wystarczające dochody na wszystkie moje zachcianki. Egoistka roku,
nominacja numer dwa.
Joe zjawił się u progu mojego
mieszkania punktualnie. Krótkie włosy jak zwykle przedstawiały artystyczny
nieład, natomiast czarna, obcisła koszulka, wystająca spod koszuli, uwydatniała
zdobyte podczas kilkugodzinnym treningom na siłowni mięśnie. Na nosie błyszczały
kwadratowe okulary, nowość.
- Do twarzy ci w tych kujonkowatych oprawkach –
powiedziałam, uśmiechając się do niego szeroko.
- Wiadome – rzekł aktorsko, wywracając oczy ku
niebu. Zaraz po tym zaśmiał się słodko, a jego rysy wyostrzyły się w tej minie.
– Gotowa?
- Tak, tylko ubiorę buty – mruknęłam,
lustrując wzrokiem obuwie ułożone wzdłuż ściany.
- Baleriny – podpowiedział mi.
Idąc za jego radą, wybrałam
niebieską parę, szybko wsuwając do nich stopy. Przejrzałam się po raz ostatni w
wysokim lustrze, następnie wychodząc za chłopakiem. Od razu poczułam jego
ciepły uścisk ręki, dodający mi zawsze otuchy i odwagi. W jego obecności
ponownie zniknęły wszelkie troski, problem z Liamem wydał mi się odległą
błahostką, niepotrzebnie zajmującą wcześniej moje myśli.
- Ale ja nie mam rolek – uzmysłowiłam sobie,
kiedy wyszliśmy na dwór.
- Ale ja mam – powiedział, wzruszając
ramionami.
Poprowadził mnie prosto do swojego
samochodu, później wyjmując z bagażnika potrzebny sprzęt. Podał mi mniejszą
parę, przy czym obie były w odcieniu intensywnego granatu, gdzieniegdzie
przerywanego szarością. Wzięłam je odruchowo do ręki, zaraz palcem przejeżdżając
po niewielkich kółkach.
- To szaleństwo, nawet na tym nie stanę! –
zaperzyłam się, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie marudź – mruknął rozbawiony, zamykając
samochód.
Rozejrzałam się dokładnie dookoła.
Chłodne powietrze utrzymujące się po niedawnym deszczu nie skłaniało do
przechadzek po dworze, jednakże dostrzegłam kilka znajomych sylwetek kręcących
się nieopodal.
- Tylko nie tutaj – poprosiłam.
- No dobra.
Przeszedł na drugą stronę pojazdu,
aby zasiąść na miejscu kierowcy. Z triumfalną miną zajęłam swoje, od razu po
wejściu do auta puszczając lokalną stację radiową. W milczeniu czekałam aż
odpali silnik, a potem zawiezie mnie na drugi koniec miasta. Dziwnym zbiegiem
okoliczności niemal zawsze tak dobierał miejsca naszych spotkań, że mimo iż
mieszkałam w Londynie, nie znałam go. Tym razem z pewnością pokierował się na
wschód, najprawdopodobniej wcześniej wyszukawszy jakieś specjalne szlaki.
- Wszystko w porządku? – zapytał wpatrzony w
drogę za szybą.
- Tak – zapewniłam, marszcząc brwi.
- Kiedy wczoraj dzwoniłem, miałaś dziwny głos
– wyjaśnił, zmieniając bieg.
- Wydawało ci się.
Wbiłam wzrok w przebiegający za
oknem Londyn. Lekka mgła spowiła powietrze, utrudniając widoczność. Ciężkie
chmury po raz kolejny tego dnia przysłoniły błękitne niebo - znów zapowiadało
się na deszcz. Nie odezwałam się jednak na ten temat, wsłuchując się w jakąś
nieznaną mi piosenkę.
- Przypominamy wszystkim, że dziś w Londynie –
rozbrzmiał głos spikera – zostanie ogłoszona ostateczna lista uczestników,
którzy dostaną się do domu jurorów. Takie małe nawiązanie do nadchodzącego
jesienią X Factora.
- Proponowali mi rolę jurora – pochwalił się
Joe.
- Czemu się nie zgodziłeś?
Sięgnęłam po komórkę do kieszeni
spodni, wyszukując w kontaktach numer Tomlinsona. Mężczyzna z radia przypomniał
mi o programie. Jako przyjaciółka miałam prawo zadzwonić i zapytać czy się
dostał. O tym drobnym szczególe, iż bardziej interesowało mnie, którzy koledzy
wybrali się tam razem z nim, nikt nie musiał się dowiadywać.
- Sam nie wiem – przyznał mój towarzysz,
wzruszając ramionami. – Do kogo dzwonisz?
Nie odpowiedziałam, przykładając
aparat do ucha. Cierpliwie słuchałam długich sygnałów w oczekiwaniu na odgłos
jego melodyjnego głosu, który jak zwykle wyskoczy z jakimś śmiesznym
przywitaniem. Uśmiechnęłam się na samą myśl, co nie umknęło uwadze Josepha.
Spojrzał na mnie podejrzliwie, lecz nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi.
Trzeci, czwarty… Powoli zaczynałam się niecierpliwić, kiedy moje uszy przeszył
głośny szum, fala głośnych rozmów.
- Louis Tomlinson jest w pomieszczeniu
wypełnionym stadem dzikich krów, po usłyszeniu ich okrzyku radości, zostaw
wiadomość – mruknął niechętnie.
- Lou – upomniałam go poważnym tonem.
- Melody.
- Dostałeś się? – zapytałam bez ogródek,
ignorując jego nie do końca dobry humor.
- Nie – odparł tonem wypranym z emocji. Nie
miałam pojęcia, co odpowiedzieć, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
Nikt w świecie show-biznesu nie miał choćby w jednej setnej podobnie
wspaniałego głosu, jak on. Swoją delikatną barwą przywodził na myśl letni
podmuch ciepłego wiatru, kołyszącego z subtelnością kwiaty, kruche niczym
skrzydełka motyla. Decyzja oceniających wydała mi się w tym momencie
niedorzeczna.
- Chyba żartujesz – powiedziałam z nerwami.
- Liama i Zayna też nie przyjęli.
Przez myśli przebrnęło mi krótkie
,,wiedziałam’’.
- W takim razie cały ten program jest po
prostu ustawiony! – niemal krzyknęłam, kątem oka zauważając zamyśloną minę
Josepha.
- Wiesz, że nawet Styles tutaj jest? – wypalił
z innej beczki.
- Harry?
- Taa – wymamrotał. – Też się nie dostał.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową,
nie ukrywając już emocji. Całej trójki, o której mówił Tomlinson nigdy nie
słyszałam, więc raczej nie mogłam mieć za złe ów decyzji jurorom. Jednakże
jeśli chodziło o niego samego, nie potrafiłam im wybaczyć. Zaprzysięgłam sobie
wówczas, iż nigdy nie obejrzę już tego show.
- Nie martw się, jedna wielka komercja –
powiedziałam, chcąc go pocieszyć.
- Przepraszam, Melly, ktoś mnie woła.
Oddzwonię – rzekł, po czym zaraz się rozłączył.
- Chyba nici z naszych planów. – Usłyszałam
głos Joe.
Zerknęłam na wprost, zauważając
krople wody na przedniej szybie, zbierane przez zsynchronizowane ruchy
wycieraczek. Westchnęłam przeciągle, wtapiając się w miękki fotel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz