„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 7

Padało. Chłodne krople deszczu z ożywieniem spadały na ziemię, a ciemne chmury wisiały złowrogo nad całym miastem. Z dużym czarnym parasolem nad głową przemierzałam drogę do szkoły ze spuszczoną głową, stawiając nienaturalnie duże kroki. Nadzieja na towarzystwo Louisa w owej wędrówce zniknęła razem z wiadomością jego młodszej siostry o tym, że chłopak ma tego dnia przesłuchania. Dziesięcioletnia Lottie z dumą powiadomiła mnie, iż próbuje on swoich sił w drugim etapie popularnego brytyjskiego show – X Factorze. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z niespotykanego głosu, jaki posiadał Tomlinson, jednakże nigdy nie podejrzewałabym go o wiązanie z tym talentem przyszłości. Co najzabawniejsze, mała dodała, iż poszedł tam razem z kolegami. A w czyim towarzystwie spędzał on większość wolnego czasu? Liam Payne oraz Zayn Malik. Nie doznałam nawet zwątpienia, w końcu po coś pierwszy z nich się produkował, pisząc piosenki. Kilka lat wcześniej nauczył się też grać na gitarze, więc najwyraźniej muzyka tkwiła głęboko w nim. Znajomością jego zdolności wokalnych niestety nie mogłam się pochwalić, nigdy przy mnie nie śpiewał.
Jeśli chodzi o bruneta, nie znałam go na tyle dobrze, by cokolwiek móc sobie wytłumaczyć. Przeprowadził się do Londynu zaledwie kilka miesięcy wcześniej, bliższy kontakt utrzymywał tylko z dwójką przyjaciół, więc stosunkowo trudno było wiedzieć o nim więcej niż podstawy. Po szkole chodziły różne plotki, lecz z reguły nie wierzyłam w nie.
            Nie to mnie jednak trapiło owego ranka. Miałam spojrzeć w twarz Annie - przerażało mnie to wewnętrznie. Z jednej strony chciałam jak najprędzej porozmawiać z nią na temat balu wiosennego, z drugiej bałam się usłyszeć cokolwiek na ten temat z jej ust. Jakaś cząstka mnie nakazywała mi zostawić tę sprawę w spokoju, poczekać na odpowiedni moment. Nie słuchałam jej. Pragnęłam to jak najszybciej wyjaśnić, dowiedzieć się prawdy. Tylko czy mogłam ją uzyskać właśnie od niej? Nie.
            Weszłam niepewnie do ogromnego budynku, kierując się od razu do szafki. Wrzuciłam do niej czarną skórzaną kurtkę oraz ciężką torbę, z której wpierw wyjęłam książkę do angielskiego. Zerknęłam w niewielkie lusterko przymocowane do drzwiczek, poprawiając niesforne, lekko pofalowane włosy. Obciągnęłam jeszcze brązowo-kremowy sweterek w paski, następnie kierując się pod salę. Po drodze napotkałam wzrokiem Destiny, prowadzącą ożywioną dyskusję z Brandonem Bedlingtonem. Wysoki, czarnoskóry chłopak słuchał jej uważnie, raz po raz przytakując lub odpowiadając partykułami. Zaśmiałam się, podchodząc bliżej.
 - Potem powiedziała, że nie chce jej się z nim gadać – prawiła blondynka, gestykulując oburzona.
 - Hej – przywitałam się z uśmiechem.
            Spojrzeli na mnie, jak gdybym nagle spadła z kosmosu. Musiałam odczekać dobrą chwilę, zanim ogarnęli się na tyle, by zrozumieć kto przed nimi stoi.
 - Cześć, Melody! – zawołała rozradowana Destiny, rzucając mi się na szyję.
 - Ominęło mnie coś? – zapytałam zdziwiona ich reakcją.
 - Jedynie rozprawa na temat prób wyswatania Kimberly Johnson z Mattem Sugar – mruknął nieco zdegustowany Brandon.
 - Znów się bawisz w swatkę? – zażartowałam, kierując swe słowa do dziewczyny.
 - Czepiacie się – żachnęła się – Z Tobą i Liamem miałam rację! – dodała z satysfakcją. Już po wypowiedzeniu zdania zorientowała się, jak wielką gafę popełniła. Moja twarz zmartwiała, walczyłam z nachalnymi wspomnieniami. – Przepraszam, ja.. – zaczęła.
 - Nic się nie stało – rzekłam, uśmiechając się blado.
            Rozbrzmiał natarczywy dźwięk dzwonka, sprawiający, iż wszyscy zaczęli się rozchodzić do klas. Na szczęście na pierwszą lekcję szłam razem z Destiny. Pożegnałyśmy się pobieżnie z naszym rozmówcą, szybko oddalając się w odpowiednią stronę.
            Przez całą biologię rozkojarzona patrzyłam tępo w podręcznik z obrzydzającymi mnie zdjęciami żab. Myślami byłam daleko, dokładnie rok wcześniej, kiedy to moja koleżanka wykalkulowała zręcznie, iż idealnie pasuję do niejakiego Liama Payne’a.
 - Przecież świetnie się dogadujecie! – wyrzuciła mi, kiedy wyśmiałam jej stwierdzenie.
 - Dest., znam go dokładnie od dwóch tygodni i wybacz, ale materiałem na księcia z bajki nie jest – zauważyłam, połykając kęs przygotowanego przez szkolne kucharki hamburgera.
 - To czemu za każdym razem gdy go widzisz, robisz maślane oczy?
 - Nie robię – burknęłam zmieszana.
 - Poza tym, o czym wy rozprawiacie co dzień na przerwach? – spytała, marszcząc zabawnie nos.
 - O urodzinach Lou – wypaliłam. – W końcu to nasz wspólny przyjaciel.
 - O ile mnie pamięć nie zawodzi, to urodziny Tomlinsona są w grudniu. A jest wrzesień.
 - Czepiasz się – mruknęłam, wstając od stołu. Niemal nietknięte jedzenie wyrzuciłam do metalowego kosza razem ze zgnitym z jednej strony jabłkiem.
            Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o stołówkowym pożywieniu. Po dwunastu miesiącach nie zmieniło się nawet o krztę.
 - Panna Weyforth jest z czegoś wyraźnie ucieszona, więc na pewno z chęcią przypomni nam z ostatniej lekcji czym różni się mitoza od mejozy – odezwała się pani Leprince z przekąsem.

            Aż do przerwy obiadowej rozglądałam się dookoła, poszukując czarnej. Kiedy jednak usiadłam przy żółtym, okrągłym stoliku razem z resztą paczki, zrezygnowana postanowiłam zapytać o to Destiny. Ta odparła bez wahania, że dziewczyna jest przeziębiona. Odetchnęłam z ulgą na tą wieść, choć przecież jeszcze godzinę wcześniej wolałam porozmawiać z nią bez zbędnego zwlekania.
 - Chyba nie chcesz z nią mówić o TYM. – Oprzytomniała Destiny, szepcząc z naciskiem na ostatnie słowo.
            Nie odpowiedziałam, angażując się w rozmowę z Carly. Niska dziewczyna przy kości od niedawna przynależała do naszego grona. Zawdzięczała to ‘dobroci’ Annie po tym, jak odstąpiła jej swoje bilety na koncert Maroon 5 w Londynie. Miało to miejsce podczas wakacji, więc dopiero po powrocie do szkoły ją poznałam. Należała do bogatej rodziny Rosaling, posiadaczy słynnej fabryki napojów gazowanych Froop!. Jej pięciomiesięczny brat Mickey cierpiał na zespół Downa. Było to przyczyną odtrącenia jej bliskich z towarzystwa najwybitniejszych biznesmenów w kraju. Opowiadała mi o tym z pasją, często odwracając wzrok w nieznaną stronę. Podejrzewałam, iż ukrywa tak swe wzruszenie.
 - Melody, powiedz, że żartujesz! – warknęła Destiny na głos.
            Wszyscy zwrócili się ku niej z pytaniem w oczach. Zaśmiała się słodko, machnąwszy ręką. Wystarczyło, by zajęli się własnymi sprawami. Ona jednak nie dawała mi spokoju.
 - Całe dnie spędzam w domu, pomagając mamie – ciągnęła swą historię kasztanowłosa Carly, kiedy blondynka szarpała mnie dyskretnie za ramię.
            Upiłam łyk soku jabłkowego z niewielkiego kartoniku, z obrzydzeniem zerkając na dzisiejsze spaghetti. Długi makaron wyglądał, jakby wcale nie został polany sosem pomidorowym, lecz opryskany wymiocinami. Zapachem również nie zachęcał do spożycia.
 - Musi ci być ciężko – rzuciłam, gdy przyszła kolej na reakcję z mojej strony.
 - Nie przeczę, ale to mój brat. Kocham go i jestem gotowa do poświęceń – zdeklarowała, czym uzyskała ode mnie pełen podziw.
 - Jesteś niesamowita – mruknęłam.

            Popołudnie spędziłam na przygotowaniach do wieczornego spotkania z Josephem. Brunet zaprosił mnie bowiem na rolki, czyli coś zupełnie abstrakcyjnego dla mojej osoby. Razem z rodziną uprawiałam różne sporty, lecz w głowie mi się nie mieściło, jak ludzie utrzymują się na pięciu drobnych kółeczkach ułożonych w szeregu jedno za drugim. Wrotki, rozumiem, są one cztery, utrzymują stabilizację. Ale rolki?
Przyodziałam się w zwiewną białą koszulkę oraz granatową bluzę o sportowym kroju. Dobrałam do tego dresowe rybaczki porażające swym śnieżnobiałym kolorem. Domyślałam się, iż po tym wyjściu wylądują one w koszu na brudy lub nawet tym na śmieci, jednak przyzwyczaiłam się do tego. Wiele ubrań, które kupowałam, znajdowało się na moim ciele tylko na kilka godzin, po czym znikały gdzieś w najgłębszych czeluściach mej przestronnej szafy bądź w kontenerze na tyłach wieżowca. Normalni ludzie zapewne uznaliby to za marnotrawstwo pieniędzy, podczas gdy w Afryce umierają ludzie z głodu. Nie przejmowałam się takimi rzeczami. Ważne, że ojciec miał wystarczające dochody na wszystkie moje zachcianki. Egoistka roku, nominacja numer dwa.
            Joe zjawił się u progu mojego mieszkania punktualnie. Krótkie włosy jak zwykle przedstawiały artystyczny nieład, natomiast czarna, obcisła koszulka, wystająca spod koszuli, uwydatniała zdobyte podczas kilkugodzinnym treningom  na siłowni mięśnie. Na nosie błyszczały kwadratowe okulary, nowość.
 - Do twarzy ci w tych kujonkowatych oprawkach – powiedziałam, uśmiechając się do niego szeroko.
 - Wiadome – rzekł aktorsko, wywracając oczy ku niebu. Zaraz po tym zaśmiał się słodko, a jego rysy wyostrzyły się w tej minie. – Gotowa?
 - Tak, tylko ubiorę buty – mruknęłam, lustrując wzrokiem obuwie ułożone wzdłuż ściany.
 - Baleriny – podpowiedział mi.
            Idąc za jego radą, wybrałam niebieską parę, szybko wsuwając do nich stopy. Przejrzałam się po raz ostatni w wysokim lustrze, następnie wychodząc za chłopakiem. Od razu poczułam jego ciepły uścisk ręki, dodający mi zawsze otuchy i odwagi. W jego obecności ponownie zniknęły wszelkie troski, problem z Liamem wydał mi się odległą błahostką, niepotrzebnie zajmującą wcześniej moje myśli.
 - Ale ja nie mam rolek – uzmysłowiłam sobie, kiedy wyszliśmy na dwór.
 - Ale ja mam – powiedział, wzruszając ramionami.
            Poprowadził mnie prosto do swojego samochodu, później wyjmując z bagażnika potrzebny sprzęt. Podał mi mniejszą parę, przy czym obie były w odcieniu intensywnego granatu, gdzieniegdzie przerywanego szarością. Wzięłam je odruchowo do ręki, zaraz palcem przejeżdżając po niewielkich kółkach.
 - To szaleństwo, nawet na tym nie stanę! – zaperzyłam się, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem.
 - Nie marudź – mruknął rozbawiony, zamykając samochód.
            Rozejrzałam się dokładnie dookoła. Chłodne powietrze utrzymujące się po niedawnym deszczu nie skłaniało do przechadzek po dworze, jednakże dostrzegłam kilka znajomych sylwetek kręcących się nieopodal.
 - Tylko nie tutaj – poprosiłam.
 - No dobra.
            Przeszedł na drugą stronę pojazdu, aby zasiąść na miejscu kierowcy. Z triumfalną miną zajęłam swoje, od razu po wejściu do auta puszczając lokalną stację radiową. W milczeniu czekałam aż odpali silnik, a potem zawiezie mnie na drugi koniec miasta. Dziwnym zbiegiem okoliczności niemal zawsze tak dobierał miejsca naszych spotkań, że mimo iż mieszkałam w Londynie, nie znałam go. Tym razem z pewnością pokierował się na wschód, najprawdopodobniej wcześniej wyszukawszy jakieś specjalne szlaki.
 - Wszystko w porządku? – zapytał wpatrzony w drogę za szybą.
 - Tak – zapewniłam, marszcząc brwi.
 - Kiedy wczoraj dzwoniłem, miałaś dziwny głos – wyjaśnił, zmieniając bieg.
 - Wydawało ci się.
            Wbiłam wzrok w przebiegający za oknem Londyn. Lekka mgła spowiła powietrze, utrudniając widoczność. Ciężkie chmury po raz kolejny tego dnia przysłoniły błękitne niebo - znów zapowiadało się na deszcz. Nie odezwałam się jednak na ten temat, wsłuchując się w jakąś nieznaną mi piosenkę.
 - Przypominamy wszystkim, że dziś w Londynie – rozbrzmiał głos spikera – zostanie ogłoszona ostateczna lista uczestników, którzy dostaną się do domu jurorów. Takie małe nawiązanie do nadchodzącego jesienią X Factora.
 - Proponowali mi rolę jurora – pochwalił się Joe.
 - Czemu się nie zgodziłeś?
            Sięgnęłam po komórkę do kieszeni spodni, wyszukując w kontaktach numer Tomlinsona. Mężczyzna z radia przypomniał mi o programie. Jako przyjaciółka miałam prawo zadzwonić i zapytać czy się dostał. O tym drobnym szczególe, iż bardziej interesowało mnie, którzy koledzy wybrali się tam razem z nim, nikt nie musiał się dowiadywać.
 - Sam nie wiem – przyznał mój towarzysz, wzruszając ramionami. – Do kogo dzwonisz?
            Nie odpowiedziałam, przykładając aparat do ucha. Cierpliwie słuchałam długich sygnałów w oczekiwaniu na odgłos jego melodyjnego głosu, który jak zwykle wyskoczy z jakimś śmiesznym przywitaniem. Uśmiechnęłam się na samą myśl, co nie umknęło uwadze Josepha. Spojrzał na mnie podejrzliwie, lecz nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Trzeci, czwarty… Powoli zaczynałam się niecierpliwić, kiedy moje uszy przeszył głośny szum, fala głośnych rozmów.
 - Louis Tomlinson jest w pomieszczeniu wypełnionym stadem dzikich krów, po usłyszeniu ich okrzyku radości, zostaw wiadomość – mruknął niechętnie.
 - Lou – upomniałam go poważnym tonem.
 - Melody.
 - Dostałeś się? – zapytałam bez ogródek, ignorując jego nie do końca dobry humor.
 - Nie – odparł tonem wypranym z emocji. Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nikt w świecie show-biznesu nie miał choćby w jednej setnej podobnie wspaniałego głosu, jak on. Swoją delikatną barwą przywodził na myśl letni podmuch ciepłego wiatru, kołyszącego z subtelnością kwiaty, kruche niczym skrzydełka motyla. Decyzja oceniających wydała mi się w tym momencie niedorzeczna.
 - Chyba żartujesz – powiedziałam z nerwami.
 - Liama i Zayna też nie przyjęli.
            Przez myśli przebrnęło mi krótkie ,,wiedziałam’’.
 - W takim razie cały ten program jest po prostu ustawiony! – niemal krzyknęłam, kątem oka zauważając zamyśloną minę Josepha.
 - Wiesz, że nawet Styles tutaj jest? – wypalił z innej beczki.
 - Harry?
 - Taa – wymamrotał. – Też się nie dostał.
            Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nie ukrywając już emocji. Całej trójki, o której mówił Tomlinson nigdy nie słyszałam, więc raczej nie mogłam mieć za złe ów decyzji jurorom. Jednakże jeśli chodziło o niego samego, nie potrafiłam im wybaczyć. Zaprzysięgłam sobie wówczas, iż nigdy nie obejrzę już tego show.
 - Nie martw się, jedna wielka komercja – powiedziałam, chcąc go pocieszyć.
 - Przepraszam, Melly, ktoś mnie woła. Oddzwonię – rzekł, po czym zaraz się rozłączył.
 - Chyba nici z naszych planów. – Usłyszałam głos Joe.

            Zerknęłam na wprost, zauważając krople wody na przedniej szybie, zbierane przez zsynchronizowane ruchy wycieraczek. Westchnęłam przeciągle, wtapiając się w miękki fotel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz