Stała. Kilka metrów przede mną, raz za razem
zamaszystym gestem zarzucając swe hebanowe włosy na plecy. Uśmiech od ucha do
ucha zdobił jej podłużną twarzyczkę, na widok której zbierało się we mnie
obrzydzenie. Mocno podkreślone tuszem rzęsy wymachiwały zalotnie do
rozmawiającego z nią Drake’a, co zdecydowanie mu odpowiadało. Sam nie był
lepszy, lustrując nachalnie jej ciało.
- Na co tak
patrzysz? – szepnął mi ktoś nad uchem. Mimowolnie podskoczyłam przestraszona,
odwracając się do tyłu. – Strachliwa się zrobiłaś. – Zaśmiała się niziutka jak
na swój wiek Kimberly, z długim blond końskim ogonem zwisającym jej z głowy.
- Chcesz,
żebym dostała zawału? – syknęłam, kręcąc sceptycznie głową.
- Nowa
zdobycz? – mruknęła dziewczyna, spoglądając znacząco na obserwowaną przeze mnie
wcześniej dwójkę. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami, po czym oparłam się
o pień pobliskiego drzewa. – Coś jest nie tak?
- Niby
czemu?
- Nie
odpowiada się pytaniem na pytanie – upomniała mnie, wyszczerzając swe
śnieżnobiałe zęby.
Była ona istotką niezwykle
uroczą, której trudno było czegokolwiek odmówić. Zaokrąglona buźka, wiecznie
przyozdobiona rumieńcami, budziła zaufanie. Jednak dręcząca mnie sprawa miała
charakter zbyt poważny na babskie ploteczki.
- Boję się
dzisiejszej matematyki – wypaliłam, niewiele myśląc.
- Dlaczego?
– zapytała nadzwyczaj powoli, marszcząc znacząco brwi.
- Znasz
pana McConnery, kto wie co wymyśli – mruknęłam.
Pokiwała
tylko głową, zapewne bez wiary w moje słowa. Na szczęście nie należała do osób
drążących ten sam temat przez godziny, dopóki nie wywiedzą się prawdy. Dlatego
już po chwili zaczęła z przejęciem opowiadać o koncercie Jessie J, gdzie
wybrała się razem z najlepszą przyjaciółką – Nicole. Słuchałam jej na pozór
dokładnie, w odpowiednich momentach wymawiając pojedyncze partykuły typu
,,aha’’ czy ,,ale super!’’. Brak chęci do dłuższych wypowiedzi tylko zachęcał
ją do ujawniania szczegółów tej historii.
Stałyśmy tak, dopóki w oddali nie
rozbrzmiał natarczywy dźwięk dzwonka. Niechętnie podniosłam z trawy torbę,
kierując się do budynku razem ze swoją rozmówczynią. Cały czas zastanawiałam
się nad miejscem oraz przebiegiem planowanej rozmowy z Annie. Musiałam to
wyjaśnić, nie dawało mi spokoju za każdym razem, kiedy zostawałam sama z
własnymi myślami. Nieświadomie rozglądałam się w międzyczasie, poszukując blond
czupryny Liama bądź brązowej grzywy Louisa. Nie zauważyłam jednak ani jednego z
nich, więc postanowiłam sobie, iż zaraz po chemii wykonam telefon do drugiego z
nich. Chciałam oczywiście dowiedzieć się szczegółów z przesłuchań do programu.
Nadal nie wierzyłam w to, że nie przyjęli żadnego z nich. Ponadto miałam
pojęcie o kłamliwości lub jak to nazywał ,,wyjątkowej wyobraźni do
przeistaczania faktów’’ Tomlinsona, także wolałam się upewnić.
- Witam w
nowym roku szkolnym – odezwała się pani Ryan, szczycąca się swoimi szalonymi
eksperymentami chemiczka. – W tym roku poproszę was o dobór w pary, w których
będziecie pracować aż do czerwca – powiedziała z radością, poprawiając swe
kwadratowe okulary na nosie. – Macie teraz pięć minut czasu, wybierzcie sobie
partnera, pamiętając o tym, że musicie z nim pracować przez najbliższe dziesięć
miesięcy.
Wzrokiem
zlustrowałam całą klasę, wyszukując kogoś mądrego. Pierwszą osobą, jaka rzuciła
mi się w oczy, była Holly McPaul. Szatynka słynęła z drugiej najwyższej
średniej w szkole oraz licznych nagród w różnych dziedzinach nauki. Już wstałam
z wysokiego stołka, omijając długi blat, gdy przyczepiła się do niej jedna z
cheerliderek, Victoria. Zaklęłam pod nosem, wracając na miejsce. Wtem ktoś
zapukał delikatnie palcem w moje ramię. Spojrzałam przez nie do tyłu,
zauważając szeroki uśmiech Payne’a. Wytrzeszczyłam oczy, niemal krzycząc:
- No chyba
nie!
- Aż tak
bardzo nie chcesz być ze mną w parze? – mruknął, siadając obok z zawiedzioną
miną.
- Ty mi się
jeszcze dziwisz? – żachnęłam się.
- Dałabyś
już spokój – Na te słowa obrzuciłam go spojrzeniem, które w kreskówce
przedstawionoby za pomocą czerwonych laserów, wyłaniających się ze spojówek.
- Wkurzasz
mnie.
- A mnie
wkurza to, że jesteś taka uparta i pamiętliwa – wyrzucił mi szeptem, bo
nauczycielka ponownie zabrała głos.
- Ciekawe,
jak ty byś się zachował na moim miejscu.
- Wybaczył.
Miłość wszystko wybacza – powiedział, patrząc na mnie z nieprzeniknionym
wyrazem twarzy.
- A jeśli
ja cię już nie kocham?
- Nie
wierzę – rzekł pewnie. – Kochasz – dodał po chwili zastanowienia.
Prychnęłam
w odpowiedzi, odwracając się do niego bokiem. Do tej pory jest dla mnie zagadką
ta szybkość, z jaką potrafiłam zmieniać stosunek do chłopaka. Sądzić, że nic
dla mnie nie znaczy, natomiast po jednym spotkaniu zdawać sobie sprawę, że moje
serce nadal bije szybciej na jego widok. Tęsknić za nim, a po kilku dniach
nienawidzić. Nienawidzić, jednocześnie kochając. Wkurzać się na niego bez
powodu, chociaż znaczył dla mnie tak wiele.
Nastał
weekend. W piątek wieczorem razem z (Kimberly, Nicole, Annie, Destiny, Harrym,
Danielem, Andym) siedmioosobową ekipą wyjeżdżaliśmy do Szkocji, gdzie główną
atrakcją miały być dzikie imprezy na skalistych wybrzeżach morza. Krajobrazom
tym nie dało się odmówić uroku, choć niestety nie oferowały ciepłych klimatów.
Porywisty wiatr skutecznie pozbawiał szansy ogrzania przez górujące nad ziemią
słońce.
Chciałam
ze sobą zabrać Josepha, nawet go o to poprosiłam. Niestety, akurat musiał polecieć
na kilka dni do Los Angeles. Z kilkoma propozycjami na studyjny krążek czekał
tam na niego Nicholas. On również zaproponował, abym mu towarzyszyła w ów
wyprawie. Oczywiście się nie zgodziłam, pamiętając o danej przyjaciołom
obietnicy.
Dlatego tuż po szkole, przed czwartą
po południu, stawiłam się pod ogromną willą Daniela, skąd mieliśmy wyjechać
ogromnym wozem jego ojca. Czekała tam już zgraja roześmianych nastolatków,
rozgadanych do granic możliwości. Z daleka rozpoznałam rozwiane czupryny
Kimberly, Destiny oraz Annie. Dalej zauważyłam czarnowłosą, bardzo atrakcyjną
ze względu na mleczną skórę i głębokie, niebieskie oczy Nicole, Harolda,
szczupłego blondyna Andy’ego i Daniela - rudzielca o dość krągłych kształtach.
Włosy jak zwykle miał ulizane, a ciuchy przyozdobione markowymi znaczkami.
Została jeszcze jedna osoba, pakująca bagaże do imponującego wielkością,
srebrnego samochodu. Pomyślałam, że musi być to słynny kamerdyner młodego
Bedlingtona. Zdziwiłam się więc, kiedy podchodząc coraz bliżej rozpoznałam
niebiesko-białą koszulę w kratę oraz wytarte dżinsy. Po chwili chłopak odwrócił
się, patrząc w moją stronę.
Stanęłam jak wryta w połowie
drogi, gapiąc się w stronę Liama. On natomiast pomachał mi z charakterystycznym
zawadiackim uśmiechem. Miałam ochotę rzucić plecak na wybrukowany chodnik i
odbiec stamtąd w przedbiegach. Musiałam jednak zachować godność, zatem ruszyłam
wolno przed siebie, odwracając od niego wzrok. Nie mogłam zrozumieć, kto go tam
zaprosił. Ktokolwiek to był, miałam zamiar się na nim srogo zemścić.
- Melody! –
zawołała Kimberly, podchodząc do mnie.
- Hej. – Przywitałam
się ze wszystkimi lekkim machnięciem dłoni.
- Pomóc? –
spytał Liam, wskazując na mój bagaż. Oddałam mu go niechętnie, starając się
patrzeć w zupełnie inną stronę. Oczywiście kiepsko mi to wychodziło. Idealnie
ułożone, puszyste włosy przyciągały oczy niemal tak samo jak plamka na szyi,
którą uważał za swój znak rozpoznawczy. Jego ruchy wydawały mi się
nonszalanckie, pełne gracji. Koloryzowałam, zdecydowanie.
Chwilę
później siedzieliśmy już na miejscach. Zręcznie wepchnęłam się pomiędzy Nicole
i Destiny, z ulgą przyjmując fakt, iż Payne siedział gdzieś w tylnim rzędzie.
Wtedy właśnie zauważyłam przeciskającą się Annie. Zajęła miejsce tuż obok
niego, co wprawiło mnie w białą gorączkę. Z trudem powstrzymałam łzy,
zaciskając usta w prostą linię. Szybko wyjęłam z podręcznej torebki odtwarzacz
mp4, wyszukując zagłuszającej myśli muzyki. Bez wahania zdecydowałam się na
jeden z utworów zespołu Jonasa, wyobrażając go sobie. Jego obraz pod moimi
zamkniętymi powiekami skłonił mnie do napisania do niego wiadomości. Wystukałam
poszczególne wyrazy na telefonie, następnie oczekując na odpowiedź. Czekał na
odprawę. Schowałam aparat, gdyż moje kolejne smsy nie uzyskałyby szybkiego
dostarczenia. W końcu na pokładzie samolotu nie wolno mieć włączonego telefonu.
Usadowiłam się wygodnie w fotelu, wsłuchując się w rytm piosenki.
Obudził
mnie czyjś dotyk. Szybko mrugając, rozejrzałam się dookoła. Panował gwar, a
siedząca obok Nicole szturchała moje ramię. Wszyscy pchali się do wyjścia,
dojechaliśmy. Przeciągnęłam się, czekając aż pozostali opuszczą samochód.
Wolałam uniknąć tego tłoku, poza tym wcale mi się nie śpieszyło. Zarzuciłam na
ramiona skórzaną kurtkę, zaraz za nimi podążając.
Staliśmy
przed dużym, drewnianym pensjonatem z ledwie trzymającym się nad drzwiami
szyldem z nazwą ,,U Jacka’’. Skrzywiłam się na widok obskurnych okien, niemal
odlatujących od lichych ram. Dookoła widniał jedynie gęsty, iglasty las.
Lodowaty wiatr dął, szczypiąc policzki. Założyłam ręce, czując się zupełnie
sama na tym odludziu. Czym prędzej dołączyłam do rozgadanych dziewcząt,
starając się ignorować dumny głos Annie.
- To chyba
jakieś żarty – rzuciła Destiny, najwyraźniej również zniesmaczona budynkiem. –
Gdzie ten niesamowity hotel, w którym byłeś z rodzicami? – wydarła się w stronę
Andy’ego.
-
Najwyraźniej nieco się pozmieniało w ciągu tych kilkunastu lat – powiedział
zmieszany, drapiąc się po głowie.
Większość
z nas pokręciła z niedowierzaniem makówkami, wlokąc się w kierunku ruiny. Całą
zgrają ustawiliśmy się na skrzypiącej werandzie, podczas gdy Andy miał
porozmawiać z właścicielem. W progu pojawił się wysoki mężczyzna z łysiną, choć
dalej dało się dostrzec kilka czarnych kosmyków. Spod flanelowej koszuli
wystawał mu wydatny brzuch, a oczy świdrowały nas przenikliwie. Odezwał się
grubym, acz rzeczowym tonem:
- O co
chodzi?
Samuel
zaczął tłumaczyć, że chcieliśmy wynająć kwaterę, na co facet od razu się
rozpogodził. Zaczął negocjować stawki cen, aż w końcu oboje poszli na
kompromis. Wynajęliśmy dokładnie trzy pokoje. Jeden dla dziewczyn, drugi dla
chłopców, natomiast na trzeci uparła się Annie, kłócąc się o swoją prywatność.
W tym momencie zadałam sobie kluczowe pytanie – dlaczego wszyscy ją tak lubili?
Do
pomieszczeń prowadziły długie schody pokryte czerwonym, wyblakłym dywanem.
Przyglądałam się dokładnie pomalowanym na kremowo, gołym ścianom, zastanawiając
się, kto jeszcze zamieszkuje ten dom. Wynajęte przez nas pomieszczenia były
duże oraz rozświetlone przez władający już niebem księżyc. W tym należącym do
żeńskiej części znalazłyśmy cztery wygodne, jednoosobowe łóżka, dwie szafy oraz
niewielki szklany stoliczek otoczony dwoma krzesłami niepierwszego użytku.
Żadna z nas nie skomentowała wystroju, zajmując się wypakowywaniem potrzebnych
do odświeżenia rzeczy. Sama również sięgnęłam po czyste ubranie, marząc o
orzeźwiającym prysznicu. Na szczęście zrobiłam to najszybciej, więc tuż przed
nimi zajęłam niewielką, wykafelkowaną niebieskimi płytkami łazienkę.
Czysta,
w wygodnym dresie i trampkach zeszłam na sam dół, zakładając po drodze grubą
bluzę. Wyszłam powoli na zewnątrz, starając się stawiać jak najcichsze kroki.
Najtrudniejsze okazało się otwarcie wyjściowych drzwi - wydawały niemiłosiernie
głośny dźwięk przy odrapywaniu posadzki podczas otwierania. Usiadłam na
najwyższym stopniu schodków, zakładając ręce. Głowę oparłam o łuszczącą się
barierkę, wzrok wbijając w granatowe niebo. Delektowałam się ciszą, wsłuchując
jednocześnie w dźwięki lasu, kiedy ktoś stanął tuż nade mną. Odwróciłam się
gwałtownie, po czym ujrzałam uśmiechniętą Destiny.
- Czemu
tutaj tak siedzisz? – spytała z troską w głosie. W odpowiedzi wzruszyłam tylko
ramionami, wracając do poprzedniego zajęcia. Mój słuch zarejestrował, że
dziewczyna zajęła miejsce obok mnie, kuląc się z zimna.
- Dest,
mogę o coś zapytać? – mruknęłam.
- No jasne
– rzuciła zachęcająco.
- Kto tu
zaprosił Liama? – spytałam, siląc się na zdawkowy ton. Nie śmiałam spojrzeć w
jej oczy. Bałam się, że zauważy jak bardzo nie na rękę jest mi taki obrót
spraw.
- Andy,
ostatnio się zaprzyjaźnili – wyjaśniła ponuro. Domyśliłam się, że zrozumiała
doskonale, dlaczego zadałam właśnie to pytanie. – Rozmawiałaś z Annie?
- Jeszcze
nie – wymamrotałam, czując narastające wibracje w luźnej kieszeni spodni.
Wydobyłam z niej telefon bez dłuższej zwłoki. Nadeszła wiadomość od Josepha, co
jak zwykle wywołało na mej twarzy szeroki uśmiech. ,,Siedzę w domu i słucham
opowieści Nicholasa - nudy do potęgi dziesiątej. Tęsknię!’’, napisał.
- Joe?
- Tak –
odparłam z entuzjazmem, wciskając odpowiednie przyciski na klawiaturze.
- Do tej
pory nie opowiedziałaś mi jak to z wami było – wyrzuciła mi Destiny, przy czym
jej usta wygięły się w zabawnym grymasie.
-
Poznaliśmy się, jak byłam u ciotki, nic nadzwyczajnego – wyjaśniłam ogólnikowo,
wcale nie mając ochoty na zwierzania.
Blondynka
pokiwała głową ze zrozumieniem. Chyba nie było już nowością, że od pewnego
czasu z nikim nie dzieliłam się swoim prywatnym życiem. Na pewno zaszokowało ją
me wyznanie na temat domniemanie prawdziwego powodu zerwania ze mną Liama.
Cieszyłam się, że pozostało to tylko między nami, a ona nie nalegała na inne
szczegóły mojego zagmatwanego świata. Nie potrafiłam jej zaufać na tyle, by
dzielić się wszystkim. Odczuwałam natomiast ogromną wdzięczność za jej obecność
oraz skłonność do rozmów. Może właśnie na tym polega przyjaźń?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz