„..kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, jego życie nieodwracalnie się zmienia i choćby nie wiedzieć jak się próbowało, to uczucie nigdy nie zniknie.” - Nicholas Sparks „Pamiętnik”

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 8

Stała. Kilka metrów przede mną, raz za razem zamaszystym gestem zarzucając swe hebanowe włosy na plecy. Uśmiech od ucha do ucha zdobił jej podłużną twarzyczkę, na widok której zbierało się we mnie obrzydzenie. Mocno podkreślone tuszem rzęsy wymachiwały zalotnie do rozmawiającego z nią Drake’a, co zdecydowanie mu odpowiadało. Sam nie był lepszy, lustrując nachalnie jej ciało.
 - Na co tak patrzysz? – szepnął mi ktoś nad uchem. Mimowolnie podskoczyłam przestraszona, odwracając się do tyłu. – Strachliwa się zrobiłaś. – Zaśmiała się niziutka jak na swój wiek Kimberly, z długim blond końskim ogonem zwisającym jej z głowy.
 - Chcesz, żebym dostała zawału? – syknęłam, kręcąc sceptycznie głową.
 - Nowa zdobycz? – mruknęła dziewczyna, spoglądając znacząco na obserwowaną przeze mnie wcześniej dwójkę. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami, po czym oparłam się o pień pobliskiego drzewa. – Coś jest nie tak?
 - Niby czemu?
 - Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – upomniała mnie, wyszczerzając swe śnieżnobiałe zęby.
Była ona istotką niezwykle uroczą, której trudno było czegokolwiek odmówić. Zaokrąglona buźka, wiecznie przyozdobiona rumieńcami, budziła zaufanie. Jednak dręcząca mnie sprawa miała charakter zbyt poważny na babskie ploteczki.
 - Boję się dzisiejszej matematyki – wypaliłam, niewiele myśląc.
 - Dlaczego? – zapytała nadzwyczaj powoli, marszcząc znacząco brwi.
 - Znasz pana McConnery, kto wie co wymyśli – mruknęłam.
            Pokiwała tylko głową, zapewne bez wiary w moje słowa. Na szczęście nie należała do osób drążących ten sam temat przez godziny, dopóki nie wywiedzą się prawdy. Dlatego już po chwili zaczęła z przejęciem opowiadać o koncercie Jessie J, gdzie wybrała się razem z najlepszą przyjaciółką – Nicole. Słuchałam jej na pozór dokładnie, w odpowiednich momentach wymawiając pojedyncze partykuły typu ,,aha’’ czy ,,ale super!’’. Brak chęci do dłuższych wypowiedzi tylko zachęcał ją do ujawniania szczegółów tej historii.
Stałyśmy tak, dopóki w oddali nie rozbrzmiał natarczywy dźwięk dzwonka. Niechętnie podniosłam z trawy torbę, kierując się do budynku razem ze swoją rozmówczynią. Cały czas zastanawiałam się nad miejscem oraz przebiegiem planowanej rozmowy z Annie. Musiałam to wyjaśnić, nie dawało mi spokoju za każdym razem, kiedy zostawałam sama z własnymi myślami. Nieświadomie rozglądałam się w międzyczasie, poszukując blond czupryny Liama bądź brązowej grzywy Louisa. Nie zauważyłam jednak ani jednego z nich, więc postanowiłam sobie, iż zaraz po chemii wykonam telefon do drugiego z nich. Chciałam oczywiście dowiedzieć się szczegółów z przesłuchań do programu. Nadal nie wierzyłam w to, że nie przyjęli żadnego z nich. Ponadto miałam pojęcie o kłamliwości lub jak to nazywał ,,wyjątkowej wyobraźni do przeistaczania faktów’’ Tomlinsona, także wolałam się upewnić.
 - Witam w nowym roku szkolnym – odezwała się pani Ryan, szczycąca się swoimi szalonymi eksperymentami chemiczka. – W tym roku poproszę was o dobór w pary, w których będziecie pracować aż do czerwca – powiedziała z radością, poprawiając swe kwadratowe okulary na nosie. – Macie teraz pięć minut czasu, wybierzcie sobie partnera, pamiętając o tym, że musicie z nim pracować przez najbliższe dziesięć miesięcy.
            Wzrokiem zlustrowałam całą klasę, wyszukując kogoś mądrego. Pierwszą osobą, jaka rzuciła mi się w oczy, była Holly McPaul. Szatynka słynęła z drugiej najwyższej średniej w szkole oraz licznych nagród w różnych dziedzinach nauki. Już wstałam z wysokiego stołka, omijając długi blat, gdy przyczepiła się do niej jedna z cheerliderek, Victoria. Zaklęłam pod nosem, wracając na miejsce. Wtem ktoś zapukał delikatnie palcem w moje ramię. Spojrzałam przez nie do tyłu, zauważając szeroki uśmiech Payne’a. Wytrzeszczyłam oczy, niemal krzycząc:
 - No chyba nie!
 - Aż tak bardzo nie chcesz być ze mną w parze? – mruknął, siadając obok z zawiedzioną miną.
 - Ty mi się jeszcze dziwisz? – żachnęłam się.
 - Dałabyś już spokój – Na te słowa obrzuciłam go spojrzeniem, które w kreskówce przedstawionoby za pomocą czerwonych laserów, wyłaniających się ze spojówek.
 - Wkurzasz mnie.
 - A mnie wkurza to, że jesteś taka uparta i pamiętliwa – wyrzucił mi szeptem, bo nauczycielka ponownie zabrała głos.
 - Ciekawe, jak ty byś się zachował na moim miejscu.
 - Wybaczył. Miłość wszystko wybacza – powiedział, patrząc na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
 - A jeśli ja cię już nie kocham?
 - Nie wierzę – rzekł pewnie. – Kochasz – dodał po chwili zastanowienia.
            Prychnęłam w odpowiedzi, odwracając się do niego bokiem. Do tej pory jest dla mnie zagadką ta szybkość, z jaką potrafiłam zmieniać stosunek do chłopaka. Sądzić, że nic dla mnie nie znaczy, natomiast po jednym spotkaniu zdawać sobie sprawę, że moje serce nadal bije szybciej na jego widok. Tęsknić za nim, a po kilku dniach nienawidzić. Nienawidzić, jednocześnie kochając. Wkurzać się na niego bez powodu, chociaż znaczył dla mnie tak wiele.

            Nastał weekend. W piątek wieczorem razem z (Kimberly, Nicole, Annie, Destiny, Harrym, Danielem, Andym) siedmioosobową ekipą wyjeżdżaliśmy do Szkocji, gdzie główną atrakcją miały być dzikie imprezy na skalistych wybrzeżach morza. Krajobrazom tym nie dało się odmówić uroku, choć niestety nie oferowały ciepłych klimatów. Porywisty wiatr skutecznie pozbawiał szansy ogrzania przez górujące nad ziemią słońce.
            Chciałam ze sobą zabrać Josepha, nawet go o to poprosiłam. Niestety, akurat musiał polecieć na kilka dni do Los Angeles. Z kilkoma propozycjami na studyjny krążek czekał tam na niego Nicholas. On również zaproponował, abym mu towarzyszyła w ów wyprawie. Oczywiście się nie zgodziłam, pamiętając o danej przyjaciołom obietnicy.
Dlatego tuż po szkole, przed czwartą po południu, stawiłam się pod ogromną willą Daniela, skąd mieliśmy wyjechać ogromnym wozem jego ojca. Czekała tam już zgraja roześmianych nastolatków, rozgadanych do granic możliwości. Z daleka rozpoznałam rozwiane czupryny Kimberly, Destiny oraz Annie. Dalej zauważyłam czarnowłosą, bardzo atrakcyjną ze względu na mleczną skórę i głębokie, niebieskie oczy Nicole, Harolda, szczupłego blondyna Andy’ego i Daniela - rudzielca o dość krągłych kształtach. Włosy jak zwykle miał ulizane, a ciuchy przyozdobione markowymi znaczkami. Została jeszcze jedna osoba, pakująca bagaże do imponującego wielkością, srebrnego samochodu. Pomyślałam, że musi być to słynny kamerdyner młodego Bedlingtona. Zdziwiłam się więc, kiedy podchodząc coraz bliżej rozpoznałam niebiesko-białą koszulę w kratę oraz wytarte dżinsy. Po chwili chłopak odwrócił się, patrząc w moją stronę.
Stanęłam jak wryta w połowie drogi, gapiąc się w stronę Liama. On natomiast pomachał mi z charakterystycznym zawadiackim uśmiechem. Miałam ochotę rzucić plecak na wybrukowany chodnik i odbiec stamtąd w przedbiegach. Musiałam jednak zachować godność, zatem ruszyłam wolno przed siebie, odwracając od niego wzrok. Nie mogłam zrozumieć, kto go tam zaprosił. Ktokolwiek to był, miałam zamiar się na nim srogo zemścić.
 - Melody! – zawołała Kimberly, podchodząc do mnie.
 - Hej. – Przywitałam się ze wszystkimi lekkim machnięciem dłoni.
 - Pomóc? – spytał Liam, wskazując na mój bagaż. Oddałam mu go niechętnie, starając się patrzeć w zupełnie inną stronę. Oczywiście kiepsko mi to wychodziło. Idealnie ułożone, puszyste włosy przyciągały oczy niemal tak samo jak plamka na szyi, którą uważał za swój znak rozpoznawczy. Jego ruchy wydawały mi się nonszalanckie, pełne gracji. Koloryzowałam, zdecydowanie.
            Chwilę później siedzieliśmy już na miejscach. Zręcznie wepchnęłam się pomiędzy Nicole i Destiny, z ulgą przyjmując fakt, iż Payne siedział gdzieś w tylnim rzędzie. Wtedy właśnie zauważyłam przeciskającą się Annie. Zajęła miejsce tuż obok niego, co wprawiło mnie w białą gorączkę. Z trudem powstrzymałam łzy, zaciskając usta w prostą linię. Szybko wyjęłam z podręcznej torebki odtwarzacz mp4, wyszukując zagłuszającej myśli muzyki. Bez wahania zdecydowałam się na jeden z utworów zespołu Jonasa, wyobrażając go sobie. Jego obraz pod moimi zamkniętymi powiekami skłonił mnie do napisania do niego wiadomości. Wystukałam poszczególne wyrazy na telefonie, następnie oczekując na odpowiedź. Czekał na odprawę. Schowałam aparat, gdyż moje kolejne smsy nie uzyskałyby szybkiego dostarczenia. W końcu na pokładzie samolotu nie wolno mieć włączonego telefonu. Usadowiłam się wygodnie w fotelu, wsłuchując się w rytm piosenki.
            Obudził mnie czyjś dotyk. Szybko mrugając, rozejrzałam się dookoła. Panował gwar, a siedząca obok Nicole szturchała moje ramię. Wszyscy pchali się do wyjścia, dojechaliśmy. Przeciągnęłam się, czekając aż pozostali opuszczą samochód. Wolałam uniknąć tego tłoku, poza tym wcale mi się nie śpieszyło. Zarzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę, zaraz za nimi podążając.
            Staliśmy przed dużym, drewnianym pensjonatem z ledwie trzymającym się nad drzwiami szyldem z nazwą ,,U Jacka’’. Skrzywiłam się na widok obskurnych okien, niemal odlatujących od lichych ram. Dookoła widniał jedynie gęsty, iglasty las. Lodowaty wiatr dął, szczypiąc policzki. Założyłam ręce, czując się zupełnie sama na tym odludziu. Czym prędzej dołączyłam do rozgadanych dziewcząt, starając się ignorować dumny głos Annie.
 - To chyba jakieś żarty – rzuciła Destiny, najwyraźniej również zniesmaczona budynkiem. – Gdzie ten niesamowity hotel, w którym byłeś z rodzicami? – wydarła się w stronę Andy’ego.
 - Najwyraźniej nieco się pozmieniało w ciągu tych kilkunastu lat – powiedział zmieszany, drapiąc się po głowie.
            Większość z nas pokręciła z niedowierzaniem makówkami, wlokąc się w kierunku ruiny. Całą zgrają ustawiliśmy się na skrzypiącej werandzie, podczas gdy Andy miał porozmawiać z właścicielem. W progu pojawił się wysoki mężczyzna z łysiną, choć dalej dało się dostrzec kilka czarnych kosmyków. Spod flanelowej koszuli wystawał mu wydatny brzuch, a oczy świdrowały nas przenikliwie. Odezwał się grubym, acz rzeczowym tonem:
 - O co chodzi?
            Samuel zaczął tłumaczyć, że chcieliśmy wynająć kwaterę, na co facet od razu się rozpogodził. Zaczął negocjować stawki cen, aż w końcu oboje poszli na kompromis. Wynajęliśmy dokładnie trzy pokoje. Jeden dla dziewczyn, drugi dla chłopców, natomiast na trzeci uparła się Annie, kłócąc się o swoją prywatność. W tym momencie zadałam sobie kluczowe pytanie – dlaczego wszyscy ją tak lubili?
            Do pomieszczeń prowadziły długie schody pokryte czerwonym, wyblakłym dywanem. Przyglądałam się dokładnie pomalowanym na kremowo, gołym ścianom, zastanawiając się, kto jeszcze zamieszkuje ten dom. Wynajęte przez nas pomieszczenia były duże oraz rozświetlone przez władający już niebem księżyc. W tym należącym do żeńskiej części znalazłyśmy cztery wygodne, jednoosobowe łóżka, dwie szafy oraz niewielki szklany stoliczek otoczony dwoma krzesłami niepierwszego użytku. Żadna z nas nie skomentowała wystroju, zajmując się wypakowywaniem potrzebnych do odświeżenia rzeczy. Sama również sięgnęłam po czyste ubranie, marząc o orzeźwiającym prysznicu. Na szczęście zrobiłam to najszybciej, więc tuż przed nimi zajęłam niewielką, wykafelkowaną niebieskimi płytkami łazienkę.
            Czysta, w wygodnym dresie i trampkach zeszłam na sam dół, zakładając po drodze grubą bluzę. Wyszłam powoli na zewnątrz, starając się stawiać jak najcichsze kroki. Najtrudniejsze okazało się otwarcie wyjściowych drzwi - wydawały niemiłosiernie głośny dźwięk przy odrapywaniu posadzki podczas otwierania. Usiadłam na najwyższym stopniu schodków, zakładając ręce. Głowę oparłam o łuszczącą się barierkę, wzrok wbijając w granatowe niebo. Delektowałam się ciszą, wsłuchując jednocześnie w dźwięki lasu, kiedy ktoś stanął tuż nade mną. Odwróciłam się gwałtownie, po czym ujrzałam uśmiechniętą Destiny.
 - Czemu tutaj tak siedzisz? – spytała z troską w głosie. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami, wracając do poprzedniego zajęcia. Mój słuch zarejestrował, że dziewczyna zajęła miejsce obok mnie, kuląc się z zimna.
 - Dest, mogę o coś zapytać? – mruknęłam.
 - No jasne – rzuciła zachęcająco.
 - Kto tu zaprosił Liama? – spytałam, siląc się na zdawkowy ton. Nie śmiałam spojrzeć w jej oczy. Bałam się, że zauważy jak bardzo nie na rękę jest mi taki obrót spraw.
 - Andy, ostatnio się zaprzyjaźnili – wyjaśniła ponuro. Domyśliłam się, że zrozumiała doskonale, dlaczego zadałam właśnie to pytanie. – Rozmawiałaś z Annie?
 - Jeszcze nie – wymamrotałam, czując narastające wibracje w luźnej kieszeni spodni. Wydobyłam z niej telefon bez dłuższej zwłoki. Nadeszła wiadomość od Josepha, co jak zwykle wywołało na mej twarzy szeroki uśmiech. ,,Siedzę w domu i słucham opowieści Nicholasa - nudy do potęgi dziesiątej. Tęsknię!’’, napisał.
 - Joe?
 - Tak – odparłam z entuzjazmem, wciskając odpowiednie przyciski na klawiaturze.
 - Do tej pory nie opowiedziałaś mi jak to z wami było – wyrzuciła mi Destiny, przy czym jej usta wygięły się w zabawnym grymasie.
 - Poznaliśmy się, jak byłam u ciotki, nic nadzwyczajnego – wyjaśniłam ogólnikowo, wcale nie mając ochoty na zwierzania.
            Blondynka pokiwała głową ze zrozumieniem. Chyba nie było już nowością, że od pewnego czasu z nikim nie dzieliłam się swoim prywatnym życiem. Na pewno zaszokowało ją me wyznanie na temat domniemanie prawdziwego powodu zerwania ze mną Liama. Cieszyłam się, że pozostało to tylko między nami, a ona nie nalegała na inne szczegóły mojego zagmatwanego świata. Nie potrafiłam jej zaufać na tyle, by dzielić się wszystkim. Odczuwałam natomiast ogromną wdzięczność za jej obecność oraz skłonność do rozmów. Może właśnie na tym polega przyjaźń?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz